Już tylko jednego zwycięstwa nad Podhalem potrzebują hokeiści GKS-u Tychy, by awansować do finału ekstraligi. - Rok temu też zaczęliśmy od falstartu, a na koniec to my cieszyliśmy się z awansu do finału - przypomina prezes Andrzej Skowroński.
GKS Tychy rozpoczął półfinał play-off z Podhalem od dwóch porażek. - To był cios, który mógł załamać każdego, ale nie nas! - podkreśla Artur Gwiżdż, obrońca wicemistrzów Polski. Waleczni tyszanie są w play-off, niczym nieznający strachu Spartanie. Nie przejmują się przegranymi potyczkami, bo ich celem jest wygranie hokejowej wojny. Po zwycięskich meczach z szatni GKS-u dochodzi ryk wojowników, od którego trzęsą się mury! Po środowym sukcesie w Nowym Targu to oni prowadzą 3:2 i jeżeli ograją w piątek Podhale na własnym lodzie, to po raz piąty z rzędu powalczą o złoto. - Jest tak blisko i tak daleko. Nie możemy nawet na chwilę pomyśleć, że finał jest już nasz - przestrzega prezes Skowroński.
Rok temu - na tym samym etapie rozgrywek - GKS też toczył wyniszczający bój z Podhalem. Rywal wygrał pierwszy mecz w Tychach, potem prowadził 2:1, by na koniec przegrać całą serię 2:4. - Mam nadzieję, że mijamy te same przystanki, co przed rokiem. Podobieństw jest aż nadto - uważa prezes tyskiego klubu.
putBan(62);
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice - Wojciech Todur
Czytaj także: