Dołożył swoją cegiełkę
O udanej wyprawie na północ, dwukrotnym podniesieniu się z kolan i coraz lepszej skuteczności rozmawiamy z Damianem Piotrowiczem, skrzydłowym Unii Oświęcim.
HOKEJ.NET: - Za wami dwumecz na północy kraju. W piątek wygraliście z Nestą Mires Toruń 6:3, w sobotę po rzutach karnych pokonaliście MH Automatykę Stoczniowca Gdańsk 5:4. Pięć punktów to dobry wynik?
Damian Piotrowicz, napastnik Unii Oświęcim: - Myślę, że tak. Szkoda oczywiście straconego „oczka”, ale jeśli weźmiemy pod uwagę okoliczności tego meczu i fakt, iż przegrywaliśmy 0:3, to dwa punkty na pewno cieszą…
… jednak na początku trzeciej odsłony prowadziliście 4:3 i wydawało się, że macie już ten mecz pod kontrolą.
- Rzeczywiście, troszkę niedosytu pozostaje. Powinniśmy dowieźć korzystny wynik do końcowej syreny. Niestety złapaliśmy niepotrzebne wykluczenie, które pokrzyżowało nam plany. Taki jest jednak hokej. W tej chwili najważniejsze jest to, aby wyciągnąć z tej małej lekcji odpowiednie wnioski. Przed nami sporo ważnych meczów, bo walka o miejsce w szóstce wciąż trwa.
Oba weekendowe spotkania miały wspólny mianownik - po pierwszej tercji przegrywaliście 0:3. Skąd wziął się ten falstart?
- Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć, skąd się to się wzięło. Jedno jest pewne - gdy gonimy wynik, potrafimy się sprężyć, wejść na wyższe obroty. Wychodzi nam to znacznie lepiej niż utrzymywanie prowadzenia. Dwa razy się udało, ale za trzecim razem może być już całkiem inaczej, zwłaszcza z silniejszym kadrowo rywalem.
Co wtedy powiedzieliście sobie w szatni?
- Nic odkrywczego, że musimy wygrać ten mecz i każda strata punktów może oddalić nas od gry w grupie silniejszej. Wbrew pozorom ten wynik nie do końca oddawał to, co działo się na tafli. W zasadzie sami rozdawaliśmy prezenty rywalom. Popełnialiśmy stosunkowo proste błędy, które przeciwnicy skrzętnie wykorzystali.
Po zmianie stron zaczęliśmy szybciej jeździć na łyżwach i na efekty nie trzeba było długo czekać. Każdy wyszedł ze zdwojoną siłą, a kolejne bramki tylko nas napędzały.
W meczu ze Stoczniowcem w końcu zaczęliście dobrze rozgrywać w przewagach, a najlepiej świadczy o tym 50 procentowa skuteczność.
- Tak, ten element w końcu zaczął nam wychodzić. Może dlatego, że zbytnio nie kombinowaliśmy. Staraliśmy się jak najwięcej strzelać, pracować na bramkarzu i gdy tylko było to możliwe również dobijać krążek.
Przejdźmy do Twojej osoby. Spotkanie z Nestą Miresem Toruń rozpocząłeś w trzeciej formacji. Później trener Josef Doboš przesunął Cię do drugiego ataku z Janem Danečkiem i Martinem Kasperlikiem. Trzeba przyznać, że szybko „dogadałeś się” z nowymi partnerami, choć z „Dandysem” miałeś okazję już grać w poprzednim sezonie.
- Starałem się pokazać się z jak najlepszej strony i chyba mi się to udało. „Jasiu” jest dla mnie jednym z najlepszych zawodników ofensywnych w polskiej lidze, więc gra z nim to czysta przyjemność. Dobrze się rozumiemy i możemy się tylko cieszyć, że prawie wszystko nam wychodziło.
Dwie bramki i cztery asysty w dwóch meczach to dobry wynik. Czujesz się największym wygranym tego dwumeczu?
- Nie myślę o tym w ten sposób. Oczywiście cieszę się, że dołożyłem swoją cegiełkę do tych wygranych, ale najważniejsze jest to, że udało nam się wrócić z tarczą. Poza tym drużyna jest ważniejsza niż indywidualne osiągnięcia.
Walka o miejsce w szóstce trwa w najlepsze. Nie da się ukryć, że w tej chwili Waszym najgroźniejszym rywalem wydają się być jastrzębianie. Można powiedzieć, że czeka was seria korespondencyjnych pojedynków.
- Zgadza się. Skupiamy się głównie na naszym zespole, ale każdy z nas z pewnością będzie sprawdzał, jak radzą sobie jastrzębianie. Dziś grają z KH GKS Katowice i zobaczymy, jak zaprezentują się na ich tle. Zapowiada się naprawdę ciekawy i wyrównany mecz.
Macie teraz troszkę czasu na oddech i przygotowanie do wyjazdowego starcia z katowiczanami.
- Będzie ono bardzo trudne, ale wydaje mi się, że jesteśmy od nich silniejszą i lepszą drużyną. Naszym celem są oczywiście trzy punkty, a w dalszej perspektywie awans do czołowej szóstki.
Rozmawiał Radosław Kozłowski
Komentarze