Rozliczenie tytułu mistrza świata zdobytego w tym roku przez reprezentację Czech okazało się nie być łatwym zadaniem. Przez ostatnie tygodnie toczył się spór o premie za złote medale pomiędzy hokeistami a prezydentem tamtejszego związku.
Reprezentacja Czech w maju w Pradze sięgnęła po pierwszy od 14 lat tytuł mistrza świata, wywołując euforię w swoim kraju. Ale gdy po zakończeniu turnieju emocje opadły, zaczęły się rozliczenia finansowe.
Nie wywołały takiego skandalu, jak polska "afera premiowa" po ostatnich Mistrzostwach Świata w piłce nożnej, ale w ostatnich tygodniach toczyła się dyskusja na temat nagród finansowych dla złotych medalistów.
Wszystko zaczęło się od tego, że prezydent Czeskiego Związku Hokeja na Lodzie Alois Hadamczik tuż przed mistrzostwami przyszedł do szatni drużyny i zadeklarował podwojenie tradycyjnej premii za złoty medal, która od wielu lat wynosiła w Czechach 500 tysięcy koron na głowę.
Hadamczik obiecał, że w przypadku zdobycia mistrzostwa świata premia wyniesie 1 milion koron czeskich (wg obecnego kursu ok. 170 tysięcy złotych). Za "srebro" miało być 750, a za "brąz" 500 tysięcy.
- Gdy się zorientowałem, że za tytuł mistrza świata daje się pół miliona, stwierdziłem, że to za mało dla chłopaków. Poszedłem więc to szatni do zawodników z tym, że podnosimy premię o 100 % na milion. Wziąłem to na siebie, Komitet Wykonawczy związku o tym nie wiedział. Ale uważałem, że tak trzeba. Za wielkie rzeczy należy się wielka nagroda - mówił Hadamczik.
Okazało się jednak, że doszło do pewnego nieporozumienia. Prezydent miał bowiem na myśli po milionie koron dla zawodników znajdujących się w kadrze zespołu oraz pierwszego trenera Radima Rulíka i generalnego menedżera reprezentacji Petra Nedvěda.
Hokeiści domagali się tymczasem po milionie dla wszystkich. Także dla graczy, którzy przygotowywali się z drużyną, ale ostatecznie nie zmieścili się w kadrze oraz dla pozostałych członków sztabu.
- Stało się jasne, że nagroda ma nie przypaść wszystkim zawodnikom, choć pierwotnie miała być dla wszystkich. Z tym się nie zgadzamy - mówił jeszcze w czerwcu anonimowo jeden z członków mistrzowskiej drużyny w rozmowie z portalem iSport.cz. - Pracowaliśmy wszyscy jako jedna drużyna i jako jedna drużyna wygraliśmy. Zawodnicy, którzy ostatecznie nie grali, też byli częścią zespołu. Trenowali z nami, współtworzyli dobrą atmosferę. Ostatecznie nie tyle chodzi o wysokość kwoty, co o zasadę i dotrzymywanie słowa przez szefa związku.
Ostatecznie wygląda na to, że strony poszły na pewien kompromis.
Jak informuje czeski dziennik "Sport", po milionie koron otrzymał każdy z 26 zawodników, którzy znajdowali się w kadrze podczas mistrzostw, w tym także trzeci bramkarz Karel Vejmelka, który nie wystąpił w żadnym meczu oraz obrońca Jan Ščotka, który po przylocie graczy z NHL był "nadmiarowym" zawodnikiem, nie mógł już trenować z zespołem i musiał nawet zdać akredytację, a mecze oglądał z trybun. Ostatecznie jednak zagrał na turnieju w jednym meczu - finale ze Szwajcarią. Było to spowodowane zawieszeniem Jana Rutty za brutalny faul w półfinałowym spotkaniu ze Szwecją.
- Każdy, kto był w składzie na Mistrzostwa Świata i mógł bezpośrednio wpływać na grę, otrzymał dokładnie milion koron - powiedział Hadamczik.
Do tego taką samą kwotę otrzymali także trener Rulík i menedżer Nedvěd. Ostatecznie asystentom Rulíka przypadło po pół miliona, a Radan Lenc i Michal Kovařčík, którzy trenowali z zespołem, ale nie byli zgłoszeni do turnieju, dostali - jak powiedział Hadamczik - "kompromisowo" po 250 tysięcy koron.
- Jeśli chodzi o innych ludzi w sztabie, to trzeba sobie uświadomić, że jego członkowie przez cały rok otrzymują od związku wypłaty, do których dostali także nagrody po Mistrzostwach Świata - skomentował Hadamczik.
Dopytany o wysokość tych nagród stwierdził, że były one rzędu setek tysięcy koron.
Czytaj także:
