„Młodzi za granicą” (6): Kacper Maciaś
W szóstym odcinku serii „Młodzi za granicą” przybliżymy sylwetkę młodego, perspektywicznego obrońcy, który swoje pierwsze kroki hokejowe stawiał w Nowym Targu. Przed państwem, Kacper Maciaś!
HOKEJ.NET – Jak zaczęła się twoja przygoda z hokejem?
Kacper Maciaś, obrońca HC Poruba U20: – Na pierwszy trening zabrał mnie tata, który będąc dzieckiem też miał krótki hokejowy epizod i chciał mnie, 5-letniego dzieciaka, czymś zainteresować, coś ciekawego pokazać. A poza tym każdy wtedy w Nowym Targu dużo grał przed blokiem z kolegami i chodził na mecze wspierać "Szarotki".
Czy hokej od razu przypadł ci do gustu?
– Początki nie były łatwe, więcej leżałem na lodzie niż jeździłem, ale już wtedy - patrząc na starszych kolegów z naboru czy obserwując kuzynów, którzy też grali - chciałem do ich poziomu dorównywać. A poza tym bardzo fascynował mnie sprzęt hokejowy, co mi zostało do dziś i lubiłem spędzać czas na lodowisku czy to oglądając mecze, czy nawet treningi starszych grup.
Kiedy i w jakich okolicznościach padła decyzja o wyjeździe do Czech?
– Właściwie to na doczepkę do brata, bo to nim klub był zainteresowany. Ale nie ma się co dziwić, jak na wspomnianym przez niego turnieju w 15 meczach strzelił około 90 bramek, co nawet jak na minihokej było wybitnym wynikiem. Rodzice przy kontaktach z klubem powiedzieli, że jestem też ja i że chcą, żebym też dostał szansę się pokazać. Logistycznie i patrząc na to, ze mieliśmy jakoś po 10/11 lat to byłoby dużo korzystniejsze zarówno dla nas jako braci grających zawsze razem i jeszcze będących dziećmi, jak i dla rodziców poświęcających dużo czasu, chęci i pieniędzy na nasz rozwój.
Co przy codziennym życiu w Czechach sprawiło wam wówczas najwięcej kłopotów?
– Na początku kłopotem w jakimś stopniu była bariera językowa. Kiedyś zdarzyło mi się nawet w szatni po czesku „szukać koszulki”, ale szybko załapaliśmy język, w końcu jest bardzo dużo podobieństw do polskiego i oboje od dłuższego czasu mówimy płynnie. Jeśli chodzi o mnie, to lepsze poznanie się i wytworzenie jakichś więzi z kolegami na pewno nie było łatwe, bo od zawsze byłem bardziej zamknięty i wyciszony, lecz z czasem się to trochę poprawiło, ale na starcie było to problematyczne. Natomiast oboje musieliśmy się nauczyć samowystarczalności i dysponowania pieniędzmi oraz bycia odpowiedzialnymi. Oprócz tego trzeba było zawsze być rozważnym i wiedzieć na co można sobie pozwolić, a na co nie. Mimo wielu kilometrów między nami, a rodzicami zachowywaliśmy się tak i podejmowaliśmy takie decyzje, żeby nie zawieść ich zaufania.
Jak wspominasz pierwsze mecze w czeskiej lidze? Była to dla ciebie spora różnica w poziomie?
– Różnica była kolosalna. Z gościa, który mógł przejechać lodowisko kiwając każdego jednego zawodnika i strzelając gola, przeszedłem do ligi, gdzie czasami na początku wręcz nie nadążałem. Intensywność, wyszkolenie techniczne i inteligencja u zawodników były wiele razy większe niż u polskich rówieśników. Oczywiście, żeby nie robić też fałszywego obrazu, w Czechach też były drużyny, które wyglądały bardzo amatorsko pod wszystkimi względami, ale już od 13. roku życia zawodników, rozdziela się tam ligi na poziomy rozgrywkowe, żeby najlepsi rywalizowali między sobą. W Polsce niestety nie ma takiej możliwości, w juniorach jest dziewięć drużyn z 38-milionowego kraju, a na mistrzostwa dostaje się ośmiu, co jest samo dla siebie stosownym komentarzem. Dla porównania w Czechach z 10 milionami obywateli w doroście (odpowiednik juniora młodszego) jest około 120 drużyn na wszystkich poziomach rozgrywkowych, co bardzo znacznie odbija się na poziomie sportowym.
Pokusiłbyś się o wskazanie przyczyn tego stanu rzeczy?
– Wszystko jest spowodowane ciągiem przyczynowo-skutkowym, z którego tworzy się zamknięte koło. Nie ma dużych sukcesów hokejowych, jest małe zainteresowanie mediów i sponsorów, przez co nie ma odpowiedniego zaplecza i infrastruktury, dzieci nie chcą być hokeistami, jest mało chętnych, nie ma rywalizacji o miejsce, co powoduje, że możesz nawet mieć treningi w nosie, a zagrasz, bo nie ma kto inny, co przekłada się na poziom sportowy, a to przekłada się na duże sukcesy i adekwatny poziom. I tak jedno powoduje drugie i w kółko powtarzają się te same problemy. Trzeba również dodać, że jest mało lodowisk, w Małopolsce, skąd pochodzę, są cztery pełnowymiarowe tafle. Dla porównania sama Ostrawa ma 4, a w promieniu do 100 km będzie pewnie z 30 lub nawet 40 kolejnych obiektów. Oprócz tego tylko w Toruniu i Janowie są hale z dwoma taflami obok siebie, a to bardzo mała ilość. Aby pomieścić wszystkie grupy młodzieżowe i seniorskie oraz amatorów w odpowiednim wymiarze czasowym i w odpowiedniej ilości jednostek tygodniowo. To o wiele za mało.
Który sezon spędzony w Porubie był dla ciebie najbardziej udany?
– Sezon 2019/20 przerwany przedwcześnie przez pandemię COVID-19. Występowaliśmy w extralidze, którą rok wcześniej wywalczyliśmy, a ja jako obrońca miałem prawie pół punktu na mecz, grałem przewagi i osłabienia, a czasem zdarzały się spotkania, w których ponad połowę czasu byłem na lodzie. Oprócz tego miałem duże zaufanie w oczach trenera i byłem kapitanem drużyny, co nie zdarza się często u obcokrajowców, a tym bardziej Polaków. Czułem się bardzo silny i pewny siebie na lodzie. Miałem okazje się dobrze pokazać na tle rywali, którzy teraz walczą o swoje miejsca na drafcie czy już zostali w nim wybrani. Bardzo jednak żałuję, że nie udało się dograć sezonu i że przepadła moja pierwsza szansa na Mistrzostwa Świata U18, na których ostatecznie ani razu nie było mi dane zagrać.
Jak wpłynęły na ciebie informacje o zawieszeniu rozgrywek w 2020 oraz 2021 roku?
– Byłem bardzo zawiedziony, a wręcz wściekły. Nie zgadzałem się z decyzjami wszystkich rządów i rządzących tego świata. Chciałem grać, być wolnym i cieszyć się życiem. Wirusologiem nie jestem, a biologia też nie jest moją mocną stroną, ale sam przeszedłem covida w jego „szczycie” i mimo to uważam, że nie był tak groźny zwłaszcza dla młodych ludzi czy też sportowców, a wszystkie restrykcje były absurdalne. Ciesze się, że póki co ten temat ucichł i mam nadzieję, że raz na zawsze. Mam nadzieję, że te czasy już nie wrócą i wszyscy na świecie będą zdrowi i szczęśliwi.
Miniony sezon dla ciebie jednak również był chyba udany, prawda? Wszakże zdobyłeś 21 punktów w 43 meczach jako obrońca.
– Tak, w zeszłym sezonie moja rola przypominała tą z sezonu 19/20, tylko nie byłem kapitanem. Oprócz sporego zaufania u trenerów i sporego czasu na lodzie i wystawiania mnie w formacjach specjalnych byłem też podstawowym egzekutorem rzutów karnych, których oprócz bramek wliczanych do punktacji zdobyłem chyba 6 albo 7 w pomeczowych seriach rzutów karnych. Ciesze się, że drużynie udało się spełnić cel i że mogłem pomóc po obu stronach tafli.
Czy określiłbyś się jako ofensywnie usposobionego obrońcę?
– Myślę, że tak. Czuję się dobrze z krążkiem na kiju i w sytuacjach ofensywnych, a w defensywie uważam, ze również gram solidnie. Oczywiście w każdym elemencie mam rezerwę, żeby się rozwijać i być jeszcze lepszym, a kiedyś mam nadzieję najlepszym. Moje hokejowe wzorce z NHL, czyli Brent Burns, Cale Makar i Rasmus Dahlin są właśnie tak zwanymi two-way defenders i do ich poziomu chciałbym równać i na nich się wzoruje.
Wystąpiłeś także w kadrze Polski na Mistrzostwach Świata Dywizji IB do lat 20. Nie były to jednak dla was udane mistrzostwa i zajęliście ostatnie miejsce. Gdzie szukałbyś przyczyn tak słabego rezultatu?
– Głupie błędy indywidualne, brak odpowiedzialności i słaba skuteczność - to moim zdaniem główne czynniki. Sam mam sobie sporo do zarzucenia i pewnie to będzie się za mną jak za każdym z tej drużyny ciągnęło się do końca życia. Co do mojej osoby na pewno oczekiwałbym w przyszłych meczach międzynarodowych większego luzu i pokazania na co mnie stać, bo z perspektywy czasu widzę, że byłem w jakimś stopniu z tyłu głowy zablokowany, przez co nie zaprezentowałem najlepszej wersji siebie. Co prawda na kongresie IIHF zdecydowano, że nie spadniemy do dywizji niżej, ale moje sportowe serce i duma nigdy nie uznają tego jako utrzymania. Trzeba to wyrzucić z głowy i iść dalej, ale na myśl o tym turnieju zawsze będę się czuł zawiedziony i przegrany. To będzie moją motywacją, żeby nigdy więcej do czegoś takiego nie dopuścić, trenować dalej i starać się bardziej. A w tym roku przed własną publicznością musi być lepiej, trzeba odkupić winy.
Czy w przyszłym sezonie zostajesz w Porubie?
– Na ten moment mogę powiedzieć, że przyszłego sezonu nie spędzę w Porubie. Może jeszcze kiedyś tam zaprowadzą kroki mojej przygody z hokejem, ale w tym momencie ze względu na chęć grania seniorskiego hokeja i studia chciałbym spróbować czegoś innego.
Czy możesz powiedzieć już coś więcej gdzie będziesz grać? Wciąż będą to Czechy? Może Vitkovice?
– Czechy to nie będą, a zwłaszcza Vitkovice, żeby brat nie musiał się ze mną męczyć (śmiech). Jestem na etapie poszukiwania klubu w Polsce, ale nie mogę jeszcze stwierdzić, gdzie ostatecznie będę występował. Nigdzie umowy na tę chwilę nie podpisałem.
Jak wpływa na ciebie obecna sytuacja Podhala Nowy Targ?
– Chciałbym, żeby było jak najlepiej w klubie, Nowy Targ zasługuje na hokej na najwyższym poziomie. Jak każdy lokalny patriota marzę o powrocie czasów świetności i nowotarskiej potęgi. Trzymam mocno kciuki, żeby wszystko się ułożyło.
Rywalizujecie czasem z bratem?
– Jasne, w każdym aspekcie życia. Ale jest to zdrowa rywalizacja, która każdego z nas motywuje do bycia lepszym zarówno w hokeju jak i we wszystkim co razem robimy. Czy jest to tenis, czy to piłka nożna, czy koszykówka. Lubimy konkurować do tego stopnia, że w domu o obowiązki domowe gramy w papier kamień nożyce (śmiech).
– Na koniec chciałbym wspomnieć, że moja kochana mama Agnieszka też gra w hokeja i bardzo ją pozdrawiam i podziwiam za zapał i miłość do naszego wspaniałego sportu.
Rozmawiał: Mikołaj Hoder
Komentarze