Może to starość, może to "mejbelin", a może to coś innego, ale kiedy słyszę od zawodnika "jestem najlepszy", "pokonam wszystkich" czy "jestem tu nie przez przypadek", to w głowie odtwarza mi się playlista klasyków Internetu i momentalnie dźwięczą mi w uszach klasyczne cytaty jak "bo ja jestem lepszy niż wy", "Kula daje fula" czy coś od tego gościa, co trenował MMA w Norwegii, gdzie MMA jest zakazane. Choć jestem wielkim, być może największym zwolennikiem medialnych zawodników, o tyle pycha i buta wyciągnięta z czterech liter powodują u mnie odruch, gdy słyszę drapanie tablicy paznokciami albo śmiech jednej z zachodnich polityczek. Wychodzi bowiem na to, że Patrik Laine wyszedł z nałogu, wyszedł z ośrodka dla uzależnionych, ale mentalna wieś nie opuściła go ani na krok.
Fina tanio sprzedam. Znowu.
26-letni Laine ciągle uchodzi za prospekta. Nic dziwnego. Jego potencjał wciąż pozostaje niewykorzystany, ciągle mówi się o nim, jak o kimś, kto może strzelać masę bramek, zdobywać masę asyst, pokonać smoka, księżniczkę i dotrzeć samodzielnie do Mordoru. Jak wiemy wszyscy, kluby najchętniej pozbywają się zawodników, którzy zwiastują sukces i w naturalny sposób kojarzą się z przyszłymi sukcesami. Tak więc mocno zadufany w sobie Fin zmieni klub po raz trzeci w ciągu swojej niecałej dekady w NHL. W dalszym ciągu mamy go w naszej świadomości jako młodego, dynamicznego i wciąż rozwijającego się gracza. Gość za moment będzie świętował 30. urodziny, a jakimś cudem media dają radę sprzedawać go jako oseska, który po prostu potrzebuje jeszcze krótkiej chwilki. Nie daję się na to nabrać, a do grona oprzytomniałych dołączyli Columbus Blue Jackets.
Wielce prawdopodobnym jest, że bohater artykułu został w Ohio przez tak długi czas, bo był częścią wielkiego, długoletniego braku planu autorstwa fińskiego menadżera Jackets, Jarmo Kekäläinena. Gra w składzie z chociażby Johhnym Gaudreau miała uczynić go następnym Gretzkym, ale lepienie drużyny na chybił trafił, transfery o kant odwłoku rozbić i jeszcze kilka innych fantastycznych motywów złożyło się na fakt, że Laine nie dał szansy Jackets, a "Kutki" nie miały jak dać tej szansy jemu. Skończy się zatem płomiennym przemówieniem świadczącym o tym, że Columbus to był dla Laine drugi dom i źródło wszelkiego szczęścia. Właśnie dlatego odchodzi z zespołu, który fazę play-off albo jakiekolwiek sensowne zwycięstwa widział ostatni raz, gdy oglądał niemal każdą inną drużynę.
Czy Canadiens są ślepi?
Chętnie zgodzę się z tą tezą, choć być może w tym szaleństwie jest metoda. Niezwykle mocnym atutem po stronie "Habs" jest Martin St.Louis, czyli filigranowy trener drużyny o ogromnym sercu i jeszcze większym szacunku wszystkich dookoła. Panowie zapewne spotkali się i zapewne Martin ocenił charakter nowego zawodnika. Laine udowodnił, że potrafi być zbyt trudny dla wielu ekip w NHL. Co więcej, wciąż znajdują się chętni na jego bardzo trudny kontrakt opiewający na sumę ponad 8 milionów dolarów za sezon.
Warto dodać, że to sam zainteresowany zarządził, że nie planuje pojawiać się więcej w stroju Blue Jackets i nie zamierza więcej grać w tej drużynie. Ekipa CBJ ma poważny problem, który prawdopodobnie jest związany także z problemem z klimatem w szatni. Patrik zdawał się dla mnie być dużą częścią owego problemu, a teraz wychodzi po tym, jak zepsuł powietrze w stanie Ohio. Chłopak nie ma poczucia konsekwencji, nie ma poczucia przynależności. Ma wielką szansę zostać kolejnym Taylorem Hallem, czyli rasowym chłopakiem do wynajęcia, który co rusz znajdzie inny powód niedościgania własnego potencjału i naturalnie na liście owych powodów nigdy nie będzie on sam.
Być może nie widzimy tego, co warto zobaczyć?
Kiedy zawodnik wchodził do ligi, już mówił o sobie, że jest jednym z najlepszych na świecie i udowodni to bardzo szybko. Lista pyszałkowatych młodzieńców wygłaszających podobne tyrady, którzy potem byli gryzieni we własne dupy tymi wiekopomnymi cytatami, wydłuża się niemal co sezon. Niedoszły Gretzky czyli Jonathan Drouin, niedoszły Lemieux czyli Shane Wright i wielu, wielu innych. Łatwo jest zapewne w tym momencie batożyć Laine za jego słowa i efekt, jaki widać po dziś dzień. Czy jednak jest naprawdę źle?
Pozostając jeszcze przy minusach na moment. Trudno nie zauważyć u Fina zwyczajnego, normalnego lenistwa. Wada, która zgubiła niejedną niedoszłą gwiazdę, przyczepiła się do niego jak głupi wyborca do granic Polski. Grający na pół gwizdka, powolutku, bez wielkiej ochoty na strzelanie, oddający krążki, które spokojnie z jego talentem można wpakować do siatki. To tylko niektóre z sytuacji, przy których niejeden kibic Jets czy Blue Jackets wypowiedział sakramentalne "no żesz kur** mać!". Nie da się temu zaprzeczyć. Laine z reguły nie gra na miarę swoich możliwości, a kontuzje niepozwalające mu dograć choćby jednego sezonu w całości od dobrych pięciu lat nie pomagają sprzedawać go jako zawodnika, który uratuje drużynę i zaprowadzi ją na szczyt. Gdyby nie kolorowe, często dosyć kuriozalne stroje i okulary, w których gość wygląda jak bohater gry karate z lat 80., to pewnie dziś słyszelibyśmy o nim tyle, ile o Johhnym Gaudreau czyli nic. Laine nie miałby znaczenia i kto wie, czy nie byłby bliższy wykupienia jego nieszczęsnego kontraktu.
Są jednak bardzo poważne plusy, a te przychodzą gdy zawodnikowi po prostu się chce. Obecnie napastnik zarabia prawie tyle, ile zarabia Clayton Keller z Utah Hockey Club, a nigdy nie zbliżył się nawet do jego statystyk. Jednak kiedy czuje, że chce mu się tego dnia wyjechać na lód i coś zrobić, potrafi niemal wszystko. Prawie 2 metry wzrostu i prawie 100 kg wagi dają mu kosmiczną przewagę w momencie gdy trzeba zastawić się ciałem i bronić krążka. Gdy chce zasłaniać bramkarza, przestawienie go jest zadaniem na wpół niemożliwym. Mimo kontuzji, napastnik w dalszym ciągu zdobywa średnio około punktu na spotkanie, co udaje się bardzo nielicznym zwłaszcza, gdy zdrowie nie dopisuje.
Co będzie dalej?
Z całą pewnością nie jest to ostatni klub Patrika Laine, i chociaż opowiadać będzie on o miłości do klubu zanim w ogóle się tam pojawi, to będzie to „jedna z wielu”. Fin nie zna przynależności i jeśli tutaj wszyscy się do niego nie dostosują, opuści mniej lub bardziej tonący statek. Canadiens mają młody skład z cichym kapitanem Nickiem Suzuki. Nie jest to najlepsze środowisko do trzymania w ryzach gościa będącym od dawna w świetle jupiterów. St. Louis oczywiście może być tu bardzo poważnym faktorem, ale nie spodziewam się by zrobił z naszego bohatera uległego, pokornego i skromnego zawodnika chcącego słuchać.
Z drugiej strony, istnieje spora szansa, że napastnik pokonał dużo ważniejszego rywala od jakiegokolwiek hokeisty przeciwnego klubu NHL. Pokonał uzależnienie. To z całą pewnością daje siłę, o której być może chłopak nie wiedział. Mając 25 lat i zyskując w tym wieku taką samoświadomość, z cała pewnością Laine jest najlepszą personalną wersją siebie. Czy jednak przełoży się to na grę? Czy dzięki temu koledzy z szatni będą go bardziej lubić? Czas pokaże. Póki co Patrik Laine nie przekonuje mnie ani trochę. Finowie mają cenny dar mówienia niewiele i grania jak z nut i choć uwielbiam medialnych graczy, to być może warto dać Patrikowi radę daną przez pewnego klasyka. Milczenie nie jest złotem. Jest szansą.
Czytaj także: