W 1939 roku po raz pierwszy drużyna z Górnego Śląska stanęła na najwyższym stopniu mistrzostw Polski. Stało się to w osobliwych okolicznościach, bo niewiele brakowało, by finałów – drugi rok z rzędu – nie przeprowadzono.
Nikt dziś nie wyobraża sobie rozgrywek hokejowych w naszym kraju bez bardzo silnej reprezentacji Górnego Śląska, a w sezonie 2024/25 – pierwszy raz w historii rozgrywek o mistrzostwo Polski – doszło do sytuacji, że całe podium zajęły wyłącznie górnośląskie drużyny właśnie, każda z górniczym rodowodem i literkami GKS w nazwie. W nadchodzącym sezonie drużyn z tego regionu będzie więcej, bo do gry po sześcioletniej przerwie powraca Polonia Bytom.
Łącznie górnośląskie zespoły tytuł mistrza Polski zdobywały 22 razy, a trzy medale z zeszłego sezonu sprawiły, że równo 100 razy ekipy z tego regionu stawały na podium rywalizacji w krajowym czempionacie. Kiedy się to wszystko zaczęło? Relatywnie późno, bo po raz pierwszy na podium, w dodatku od razu na jego najwyższym stopniu, ekipa z Górnego Śląska stanęła w ostatniej edycji mistrzostw Polski przed II wojną światową.
W 1938 roku mistrzostwa Polski w hokeju na lodzie nie doszły do skutku. Mowa o turnieju finałowym, który miał zostać rozegrany na początku marca w Krynicy. Władze Polskiego Związku Hokeja na Lodzie zbyt optymistycznie podeszły do kwestii pogodowych. Wprawdzie jeszcze 3 marca "Przegląd Sportowy" donosił, że turniej dojdzie do skutku. Miały w nim wystartować: Cracovia, Warszawianka, Czarni Lwów, Dąb Katowice i Polonia Warszawa. Grupa poznańsko-pomorska, na skutek odwilży, nie dokończyła rozgrywek, a ponadto kryniczanie chcieli kuchennymi drzwiami dokooptować KTH, które nie wywalczyło awansu. Prasa jednoznacznie stwierdziła, że takie machlojki są niedopuszczalne, jak również podała składy, w jakich o medalem MP miały rywalizować ekipy warszawskie.
Tyle, że kilka dni później okazało się, że z powodu warunków atmosferycznych rozegranie turnieju stało się niemożliwe. To jeszcze nie wszystko, bo ktoś z władz wpadł również na pomysł, by mecz Sokoła Grudziądz z AZS-em Poznań, czyli przedstawicieli okręgu poznańsko-pomorskiego, rozegrać już w Krynicy, a zwycięzca tego spotkania miałby wziąć udział w rywalizacji finałowej. Było to organizacyjnie niemożliwe. Według wyliczeń pomorskiego korespondenta "PS" podróż zespołu z Grudziądza do Krynicy, w dodatku na własny koszt, trwałaby ponad dobę. Związek zdaniem dziennikarza nie pomyślał też o zniżkach na bilety kolejowe, a zawodnicy Sokoła nie byliby w stanie załatwić urlopów w pracy.
Ostatecznie Krynica, "widząc, że w miejscu lodu pozostały tylko mokre ślady", zrezygnowała z organizacji turnieju. I tym samym – głównie przez pogodę i problemy organizacyjne, a nie ze względu na plany powstania ligi, bo też taką informację można znaleźć, mistrza Polski a.d. 1938 nie wyłoniono. Czy można było przenieść turniej do Katowic, na jedyne sztuczne lodowisko w Polsce, czyli "Torkat"? Pewnie tak, choć początkiem marca 1938 było ono już... zamknięte. A ponadto mimo iż obiekt liczył sobie zaledwie 8 lat był zniszczony. "Przegląd Sportowy" określił go nawet mianem "rudery". Zaniedbanej, opadłej z tynku i przeświecającej słomą.
Trzeba było zatem poczekać rok na nowego mistrza, ale też nie obyło się bez potężnych wręcz problemów. Zima nie należała bowiem do najsroższych i nie zdołano w pełni przeprowadzić eliminacji okręgowych. Działacze o mistrzostwach deliberowali podczas wizyty Amerykanów w Katowicach. Reprezentacja USA pokonała naszą reprezentację 1:0, a także Dąb – w meczu pokazowym – 5:1, ale nie to było najważniejsze, bo ważyły się losy krajowego czempionatu i pojawiła się realna groźba, że mistrz kolejny raz wyłoniony nie zostanie.
Śląski OZHL, który miał zorganizować mistrzostwa na "Torkacie", wyliczał problemy. Chodziło, oczywiście, o pieniądze. Nie było możliwości, by zakwaterować ok. 100 osób, a hotele katowickie były zbyt drogie. Ponadto chodziło o koszty wynajmu tafli. Ślązacy zaapelowali do centrali o to, by ta dała na organizację turnieju 2000 zł, przy czym całość miała kosztować 5000. PZHL odmówił i stwierdził, że nie da nic, bo nie ma, i spróbuje zorganizować turniej we Lwowie. Na co uzyskał ripostę, że oczywiście może spróbować zorganizować, ale pod warunkiem, że umieści się uczestników w koszarach i będą jedli z jednego kotła! Ponadto Śląski OZHL wieszczył, że dla Lwowa taka impreza zakończy się finansową ruiną, a na dodatek wczesnowiosenna aura nie wieszczyła niczego dobrego.
Ot polskie, hokejowe piekiełko w wydaniu przedwojennym. Urocze preludium do wielu sytuacji, jakie my, współcześni, niejednokrotnie przeżywaliśmy.
Czy finalnie mistrzostwa Polski doszły do skutku? Owszem, a sprawę załatwiono – po wielu tygodniach przekomarzań i wymiany uszczypliwości – telefonem, nieomal w przeddzień rozpoczęcia zawodów. Koszty udało się zredukować, a finansowanie samej imprezy wziął na swoje barki K.S. Dąb, czyli jeden z finalistów. Zespół ten od razu, razem z Ogniskiem Wilno, miał grać o medale. O miejsca 5-8, z kolei, grać miały Cracovia i ŁKS Łódź. Miano również rozegrać mecze eliminacyjne. Czarni Lwów – Warszawianka i Polonia Warszawa – AZS Poznań. Zespół ze stolicy Wielkopolski ostatecznie w Katowicach się nie stawił, a więc Polonia awansowała do grupy mistrzowskiej bez gry. Warszawianka ograła lwowiaków 6:1.
Turniej otwarto z wielką pompą, a policyjna orkiestra odegrała Mazurka Dąbrowskiego. Od samego początku faworyzowany Dąb Katowice rozstawiał rywali po kątach. Ognisko Wilno pokonał 6:1. Dlaczego zespół, który istniał zaledwie od niespełna 3 lat, oda razu był faworytem do mistrzostwa Polski? Decydowały o tym przynajmniej dwa czynniki. Otóż Dąb po pierwsze miał, jako jedyny zespół w Polsce, stały dostęp do sztucznego lodowiska, bo co by nie mówić o „kondycji” katowickiego obiektu, ale jednak istniał, a po wtóre drużyna ta, jako chyba pierwsza w historii polskiego hokeja, zaczęła ściągać zawodników z innych klubów.
I tak z Krynicy skaperowano super zdolnego Mieczysława Burdę. Mieczysław Kasprzycki, który później przejdzie do historii jako jeden z najlepszych polskich hokeistów przed i powojnia, hokeja uczył się w Czechosłowacji, grając w Witkowicach i Slavii Praga. Krakowianin Kazimierz Tarłowski, z kolei, był latem tenisistą, a zimą lubił stanąć między słupkami hokejowej bramki. Swoją drogą z tą postacią wiąże się ciekawa anegdota. Po meczu tenisowym w Czerniowcach z Rumunami, który rozegrano latem 1937 roku, Tarłowski i jego deblowy partner, Walery Bratek, zostali zdyskwalifikowani na 18 miesięcy za to, że pojawili się na korcie w stanie wskazującym i używali obelżywych słów.
W finałach MP 1939 Tarłowski bronił jednak znakomicie. W całym turnieju wpuścił tylko 2 gole, a jego zespół – pokonując w kolejnych meczach Polonię Warszawa 5:1 i Warszawiankę 4:0 – zdobył mistrzostwo Polski. Był to pierwszy medal krajowego czempionatu dla klubu z Górnego Śląska i Katowic i od razu złoty. 3 marca 1939 roku ok. godz. 23.15 płk Korczyński wręczył na Torkacie nowemu mistrzowi Polski puchar przechodni "Przeglądu Sportowego". Dąb wykorzystał swoje atuty i po tytuł sięgnął całkowicie zasłużenie. W następującym składzie: Kazimierz Tarłowski, Mieczysław Kasprzycki, Mieczysław Burda, Herbert Urzoń (pojawiający się też gdzieniegdzie jako Ursoń), Arlt, Nowak, Ziaja, Jarecki, Piechota. Oto dziewiątka graczy, pierwszych hokejowych zdobywców tytułu mistrza Polski dla Katowic. Uzupełnijmy, że wicemistrzem została Warszawianka, a brąz pojechał do Wilna. Pierwszy i ostatni raz.
W bólach, ale jednak, rywalizacja się odbyła, a od razu zaczęto myśleć o przyszłości. Co zastanawiające w prasie z tamtych lat pojawiają się określenia, jakoby medaliści MP zostali wyłonieni na drodze rywalizacji ligowej. Tak wówczas mówiono o mistrzostwach Polski, a dowody na to są następujące. Otóż AZS Poznań, który na katowickich finałach się nie pojawił, został tym samym zdegradowany do rozgrywek klasy A, a bardziej sam się do niej zdegradował i zastanawiano się, który z zespołów poznańskich akademików zastąpi. Po drugie w ówczesnym myśleniu działaczy i dziennikarzy to, co wydarzyło się w Katowicach, było... ligą. A to dlatego, ponieważ katowickiej rywalizacji nie poprzedziły klasyczne eliminacje okręgowe, jak to miało miejsce w latach wcześniejszych. Być może stąd pojawiają się nieprecyzyjne informacje, że w 1938 roku mistrzostw nie rozegrano z uwagi na plany utworzenia "ligi".
Bo na pewno nie miała to być liga, jaką współcześnie funkcjonuje w naszej świadomości. O takiej w tamtych latach, funkcjonującej na wzór ligi piłkarskiej, która istniała od 1927 roku, nie mogło być nawet mowy. Oczywiście głównym powodem był brak sztucznych lodowisk. Wprawdzie w prasie z roku 1939 roku natrafiamy na informacje, że przymierzano się do budowy takiego obiektu w Warszawie, co miało usprawnić i uatrakcyjnić rozgrywki, ale z uwagi na wybuch II wojny światowej do powstania lodowiska nie doszło. "Torwar", pierwsze sztuczne lodowisko w stolicy, oddano do użytku w grudniu 1953 roku.
Generalnie brak takich obiektów był, zdaniem dziennikarzy, głównym problemem polskiego hokeja, bo talentów nie brakowało. Nasza reprezentacja w 1939 roku zajęła 6. miejsce na MŚ w Szwajcarii, a w klasyfikacji ME uplasowała się na 4. lokacie. To był, zdaniem dziennikarzy, wynik ponad stan. Powinniśmy być na poziomie Finów, którzy na tamtym turnieju debiutowali na imprezie wielkiej rangi, czy Holendrów. Tymczasem te drużyny w końcowej klasyfikacji biliśmy na głowę. W turnieju rozbiliśmy Holandię 9:0. Z Finami nie graliśmy, ale Suomi z "Oranje" przegrali.
Drużyny Szwajcarii, Niemiec czy Czechosłowacji, które nas wyprzedziły, miały zdecydowanie lepsze warunki do rozwoju, a kluby grały częściej. Rywalizacje o mistrzostwo w tych krajach rozgrywano w znacznie bardziej cywilizowanych warunkach. Wprawdzie meczów nie było zbyt wiele, ale miało to ręce i nogi. W Niemczech, po fazie grupowej, rozegrano nawet play-off. Zorganizowano zatem coś, co można było nazwać namiastką ligi.
Nam na hokejową ligę w aktualnym rozumieniu przyszło poczekać do sezonu 1955/56. Obchodzimy zatem 70-lecie ulubionych rozgrywek, niebawem rozpoczyna się 71-edycja, a więc jest co świętować. Przeszło 80 lat temu kibice hokeja nie mieli tak miło. W ramach ciekawostki dodajmy, że w rozgrywkach okręgowych w 1939 roku o mistrzostwo Śląska rywalizował K.S. Zaolzie Trzyniec, który w trakcie mistrzostw Polski rozegrał mecz z Pogonią Katowice, zakończony remisem 1:1. Miesiąc wcześniej Pogoń wygrała z Zaolziem 5:2 i została triumfatorem tych zmagań. A K.S. Zaolzie to nic innego, jak dzisiejszy Ocelarzi. Gdy w 1938 polskie wojska wkroczyły na Zaolzie, SK Trzyniec został przejęty przez polskie władze i nadano mu nazwę K.S. Zaolzie. Czesi nazywali ten czas "polską okupacją". Po wybuchu II wojny światowej klub został poniekąd przez Czechów "odbity" i nazywał się SK Żelezarny Trzyniec.
Czytaj także: