Seria sześciu porażek z rzędu, wyjście z kryzysu i zwycięski gol zdobyty w meczu z Tauron Podhalem Nowy Targ - o tym wszystkim porozmawialiśmy z Damianem Piotrowiczem, skrzydłowym Zagłębia Sosnowiec.
HOKEJ.NET: – Kryzys już zażegnany?
Damian Piotrowicz, skrzydłowy Zagłębia Sosnowiec: – Wydaje mi się, że tak. Ostatnie mecze wyglądały już znacznie lepiej. Przede wszystkim zaczęliśmy strzelać gole, a to w hokeju jest najważniejsze.
Do końca rundy pozostały nam cztery spotkania, w tym dwa z Sanokiem i Podhalem, które musimy wygrać, by piąć się po ligowej tabeli.
Wróćmy może jeszcze do serii sześciu przegranych z rzędu. Znacie już odpowiedź na pytanie z czego wynikały te porażki? Pytam dlatego, że wszędzie padało słowo skuteczność, ale chyba nie był to jedyny wadliwy element.
– Na pewno nie był to nasz jedyny problem. Wszyscy wiemy, że jeśli nie zdobywasz gola, to nie jesteś w stanie wygrać meczu. My trzykrotnie kończyliśmy mecz bez zdobyczy bramkowej. Każdy z napastników chodził ze zwieszoną głową, bo choć chciał, nie był w stanie trafić do siatki. Traciliśmy pewność siebie, a kwestie mentalne są w hokeju niezwykle ważne.
Naszym problemem było też to, że w krótkich odstępach potrafimy stracić kilka goli. To mocno podcinało skrzydła. Czasami brakowało również doświadczenia, bo w naszym zespole są też młodzi gracze.
A jak wyglądał ten czas, który pomógł wam wyjść z dołka?
– Zaczęliśmy mocniej trenować i to przełożyło się na wyniki. Intensywność zajęć wzrosła, tempo na treningach również. Mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej.
Czyli była to metoda podkręcenia śruby.
– Dokładnie tak.
12 meczów za nami, a dorobek Damiana Piotrowicza wynosi 3 bramki i 3 asysty. Dodajmy, że jest taki, jak w całym poprzednim sezonie.
– To prawda. Powiedzmy to sobie szczerze – do poprzedniego sezonu nie byłem najlepiej przygotowany. Zanim doszedłem do formy, był już półmetek rozgrywek. Niestety, odniosłem też dwie kontuzje, które mocno wybiły mnie z rytmu. Rozgrywki typowo do zapomnienia.
W rozgrywanym awansem meczu z Podhalem, wygranym przez was 3:1, zdobyłeś zwycięskiego gola. Było to jedno z ładniejszych trafień w przygodzie z hokejem.
– Myślę, że tak. Miałem sporo miejsca, więc zdecydowałem się na indywidualny rajd. Wpadło i bardzo się z tego cieszę. Pomogłem drużynie w trudnym momencie i to jest najważniejsze. Gola dedykuję córeczce – Hani.
Pytałeś wcześniej, o przyczyny sześciu porażek. Tak sobie teraz myślę, że graliśmy zbyt bojaźliwie. Brakowało takich indywidualnych akcji, wyjścia poza schemat. Czasem takimi akcjami jesteś w stanie zaskoczyć rywala.
Jak czujesz się w obecnym zestawieniu, bo mam takie wrażenie, że trener Klich długo szukał ci odpowiedniego miejsca?
– Z Jarkiem Rzeszutką grałem już w Oświęcimiu, w sezonie 2012/2013 a także w zeszłym sezonie, ale czasem byłem też ustawiany w niższych formacjach. Cieszę się, że dostaję szanse gry w przewadze, bo to dodatkowe minuty na lodzie, a ja lubię długo przebywać na tafli. Łatwiej mi wtedy złapać odpowiedni rytm.
W piątek zmierzycie się z STS-em Sanok. To chyba dobry moment na rewanż za porażkę na wyjeździe...
– Krótko mówiąc jest to mecz o szóste miejsce. Chcemy zaprezentować się z jak najlepszej strony i wygrać to spotkanie.
Co będzie kluczowe w tym starciu?
– Niezwykle istotna będzie w tym meczu nasza dyscyplina taktyczna. W poprzednim starciu byliśmy lepsi, gdy graliśmy pięciu na pięciu, ale rywale dobrze rozgrywają przewagi i wygrali ten mecz 2:1. Wniosek jest prosty – nie możemy faulować. Ale twardej gry na bandach nie może zabraknąć.
A jaki jest wasz cel na sezon zasadniczy?
– Chcielibyśmy zająć szóste miejsce, bo ta lokata dałaby nam dużo spokoju. Fajnie byłoby wskoczyć na nią i utrzymywać, żeby uniknąć niepotrzebnej nerwówki.
Rozmawiał: Radosław Kozłowski
Czytaj także: