Od sezonu 2024/25 Szymon Marzec będzie reprezentował barwy Comarch Cracovii. Doświadczony napastnik i wielokrotny reprezentant Polski podsumowuje cztery lata gry w GKS Tychy i opowiada o kulisach przejścia do Cracovii.
HOKEJ NET: - Kończysz czteroletnią przygodę w Tychach. Jak, w kilku hasłach, podsumowałbyś ten czas?
Szymon Marzec: - Drużyna – fantastyczna ekipa, która za każdym razem gra o najwyższe cele. Organizacja – na najwyższym poziomie, nigdy nie trzeba było się o nic martwić. Szatnia – świetna atmosfera. Kibice – zawsze można było na nich liczyć, są ogromnym wsparciem.
No właśnie, GKS Tychy zawsze gra o najwyższe cele. W tym sezonie chcieliście sięgnąć po potrójną koronę, finalnie wyszła korona podwójna, zatem, czy był to mimo wszystko sukces, czy jednak porażka?
- Z mojej perspektywy oceniam, że to był dobry sezon, chociaż wiem, że zdania są podzielone. Zdobyliśmy Superpuchar Polski, Puchar Polski i mamy brązowy medal Mistrzostw Polski. Można zadać sobie pytanie, czy lepiej mieć te wszystkie rzeczy i trzecie miejsce, czy nie zdobyć nic i sezon zakończyć ze srebrem? Mamy dwa trofea, poza tym półfinał przegraliśmy z późniejszym Mistrzem Polski, więc zdecydowanie uważam, że to był mimo wszystko udany sezon.
Teraz jest cała masa wiadomości o tym, że z drużyny co rusz ktoś odchodzi, a niewiele wiadomo o tym, żeby ktoś przychodził, ewentualnie niektórzy zostają. Czy taka duża przebudowa w składzie to pokłosie tej podwójnej, a nie potrójnej korony?
- Ciężko powiedzieć. Teraz trener ma mieć wolną rękę przy budowaniu drużyny. Podejrzewam - ale to są tylko moje przypuszczenia - że gdyby było to złoto, to więcej zawodników by zostało. Wymagania są takie, że w drużynie musi być minimum sześciu Polaków, więc trener może robić co chce, a czy zbuduje lepszą, czy gorszą ekipę, to dowiemy się już po sezonie. Teraz będą już rozliczać tylko jego, nie będzie mógł powiedzieć, że przejął zawodników po kimś, z czyjąś wizją, czy pomysłem. Dobiera w tym momencie zawodników pod siebie i będzie odpowiadał za wyniki.
Jak wpłynęła na Was zmiana trenera w trakcie sezonu?
- Jednoznacznie pozytywnie. Pierwsza z brzegu sprawa - w końcu zaczęły się normalne treningi! Domyślam się, że wielu kibiców myślało, że trener Sidorenko trzymał nas krótko, że była twarda rosyjska szkoła, a nam się nie chciało porządnie trenować tylko gwiazdorzyliśmy i baliśmy się ciężkiej pracy. Było dokładnie odwrotnie - za czasów trenera Sidorenki treningi w ogóle nie były ani ciężkie ani intensywne, byliśmy po nich bardziej zmęczeni psychicznie niż fizycznie. Przy trenerze Tirkkonenie znów zaczęliśmy bawić się hokejem, znów zaczął on sprawiać nam dużą frajdę. Andriej Sidorenko wymagał od nas postawy mocno defensywnej, wybijania krążka… Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z tego, jak źle się to ogląda. Gdy jednak pojawił się Pekka Tirkkonen, to ponownie zaczęliśmy czerpać radość z gry.

Byłeś zaskoczony tym, że rozstajesz się z Tychami?
- Było mi na pewno trochę przykro, że tak to się potoczyło, szczególnie, że moja formacja rozegrała świetne play-offy, ja czułem się bardzo dobrze, moja rola w drużynie też – jak mi się wydaje – była dość ważna. Wiedziałem jednak, że szykuje się duża rewolucja, więc nie do końca zaskoczyło mnie to, że podjęto względem mnie taką a nie inną decyzję. Po zakończeniu sezonu odzywały się do mnie inne kluby z propozycją kontraktu, ale wszystkim mówiłem, że pierwszeństwo mają Tychy, że dopiero jak będę wiedział na czym stoję w GKS-ie, to będę mógł zacząć – lub nie – jakiekolwiek rozmowy. Na pewno cieszy mnie, że inne kluby doceniły to, od jakiej strony w play-offie pokazała się moja formacja i ja sam, i te oferty się pojawiły.
Czym zatem skusił Cię Kraków? Co sprawiło, że wybrałeś ich ofertę?
- Osoba trenera, bez dwóch zdań. Dobrze wspominam pracę z Markiem Ziętarą, treningi na lodzie są u niego na bardzo dobrym poziomie, świetnie też ustawia drużynę taktycznie i jest dobrym człowiekiem, z którym można rozmawiać otwartym tekstem. Trener zadzwonił do mnie i przedstawił swoją wizję drużyny oraz mojej roli w niej, która będzie dużo większa niż w Tychach. Trener ma na mnie podobny pomysł jak wtedy, gdy grałem z nim w Gdańsku, co, mam nadzieję, przełoży się na zdobywane przeze mnie punkty. Wie dokładnie jakim jestem zawodnikiem i czego może ode mnie oczekiwać. I to mnie przekonało. Wiem też, że chce wyciągnąć z innych klubów zawodników z potencjałem, który jednak nie jest do końca wykorzystywany tam, gdzie w tej chwili są.
Cieszę się, że wspomniałeś o kwestii zdobytych przez Ciebie punktów, bo chciałam Cię o to zapytać. Informacja o tym, że odchodzisz z Tychów spotkała się z wieloma komentarzami w mediach społecznościowych. W przypadku zdecydowanej większości opublikowanych opinii dominował żal, kibice pisali, że szkoda, że odchodzisz, bo jesteś waleczny, zadziorny, bo masz wielkie serce do gry. Zdarzyło się też jednak kilka komentarzy, że nie strzelasz bramek, nie punktujesz, to i nie ma się co dziwić, że Ci podziękowano. Jak to jest z tymi punktami? Sprawa, teoretycznie, jest prosta - napastnik ma zdobywać gole. Ale to chyba trochę wierzchołek góry lodowej?
- Jest taka aplikacja, InStat, dzięki której zawodnicy po każdym meczu dostają protokół, w którym są indywidualne, statystyczne podsumowania całych spotkań – czas na lodzie, liczba oddanych strzałów, czy to w tercji ataku, czy w tercji obronnej, liczba strzałów na naszą bramkę, asysty, bramki, gry w przewagach, gry w osłabieniach. W Gdańsku, w każdym meczu, grałem po dwadzieścia minut i więcej, bywało, że nawet dwadzieścia pięć. To sporo. Grałem i przewagi, i osłabienia, wszystko. Gdy przyszedłem do Tychów na początku było podobnie i mój pierwszy sezon tam liczbowo przedstawiał się bardzo dobrze, ale zaczynając grę w GKS doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że zdobywanie goli nie będzie moim podstawowym zadaniem, bo takich zawodników jak ja było tam naprawdę sporo. Potem, stopniowo, mój czas na lodzie zaczął się zmniejszać i w trakcie ostatniego mojego sezonu z tą ekipą, jeszcze za trenera Sidorenki, zdarzały się mecze, w których grałem w sumie dziesięć, czasami dwanaście minut – to już są dwa razy mniejsze szanse na strzelenie bramki. Co więcej, połowa tego czasu to było bronienie osłabień, a więc moment, w którym trzeba się koncentrować nie na zdobywaniu goli, tylko na ich nietraceniu. Jeżeli ktoś nie interesuje się do końca hokejem i patrzy tylko w suche punkty, to faktycznie mógłby pomyśleć, że miałem kiepski sezon, ale moja formacja miała zwyczajnie inne podstawowe zadania.
Byłem w Tychach od czarnej roboty i chociaż nie miałem tam roli snajpera, to było mi bardzo miło czytać komentarze pod postami o odejściu, bo widziałem, że kibice szanowali to, co robiłem, że rozumieli, iż zawodnicy od takich zadań też są w drużynie potrzebni. Dziękuje za każde miłe słowo, jakie przeczytałem, za docenienie mojej pracy.
Przy okazji, wracając do pytania o zmianę szkoleniowca, to ja pierwszą moją bramkę w zakończonym teraz sezonie strzeliłem dopiero gdy przyjechał trener Tirkkonen. Czwarta formacja zaczęła wtedy więcej grać, dostałem więcej minut na lodzie, zacząłem grać w przewagach i na bramkarzu, bo trener widział, że to moja mocna strona. Nie dostaje się co prawda punktów za zasłanianie bramkarza, ale trzeba to robić i dobrze mi to wychodzi. Trener widział też, że jestem potrzebny drużynie również poza lodem, że pomagam aklimatyzować się nowym zawodnikom, że jestem dobrą osobą do szatni. Postawa mojej formacji w czasie play-offów to duża zasługa trenera, który nas naprawdę fajnie ustawił.

Za czym będziesz tęsknił w Tychach?
- Za chłopakami z szatni, to przede wszystkim. Z drugiej strony, tak się tam teraz pozmienia, że ci, co zostaną to pewnie będą tęsknić za nami, którzy odeszli (śmiech). Jestem z kolegami cały czas w kontakcie, często do siebie z Olafem, Jeziorem, czy Komorą dzwonimy. Na pewno też za kibicami, którzy jeździli za nami nawet na dalekie wyjazdy, co nieczęsto się zdarza, i zawsze mieli dla nas po meczach miłe słowo. No i za naszym działem marketingu - są to osoby których nie widać, ale wykonują fantastyczną robotę! Szczególnie chciałem podziękować Magdzie, która pomagała mi w każdej sprawie, z którą do niej przyszedłem.
Śledzisz co się dzieje w gdańskim hokeju?
- Tak, jestem z tym na bieżąco. Czekają tam na mnie, no, ale jeszcze w ciągu następnych dwóch sezonów do nich nie dołączę (śmiech). Chętnie bym wrócił do Gdańska, wspaniale byłoby tam zakończyć karierę, ale to musiałaby jednak być ekstraklasa.
Będziesz śledził Mistrzostwa Świata?
- Na żywo będzie trudno, bo będę wtedy na wakacjach. Wracamy z żoną na Sri Lankę, więc chociażby różnica czasu będzie pewną przeszkodą. Grupa znajomych z Gdańska jedzie do Czech, chyba ze czterdzieści osób, pewnie gdyby nie urlop, to też bym się wybrał. Będę śledził, drużynie życzę powodzenia. Za zawodników trzymam kciuki, mam nadzieję, że się utrzymają.
Dzięki serdecznie za rozmowę… A, rozumiem, że w Krakowie też będzie numer 71?
- Oj… nie wiem… muszę porozmawiać z Sebastianem Brynkusem (śmiech). Może odda starszemu koledze numer? Nie będę się jakoś mocno upierał, ale… może się dogadamy!
Rozmawiała: Agatha Rae
Czytaj także: