Gospodarzy tegorocznych Mistrzostw Świata Dywizji IA na pewno nie można zaliczyć do hokejowych nacji. Ale o żadnym z naszych hokeistów potężny Wiktor Tichonow nigdy nie powiedział, przynajmniej nic o tym nie wiadomo, że mógłby grać w każdej drużynie na świecie. A o rumuńskim graczu wszech czasów tak właśnie legendarny radziecki szkoleniowiec się wyraził.
Hokej na lodzie w Rumunii, która zorganizuje tegoroczne mistrzostwa świata Dywizji IA z udziałem reprezentacji Polski, na pewno nie należy do popularnych dyscyplin sportu. Jeśli wierzyć danym ze strony IIHF, to w tym kraju funkcjonuje 1700 zawodników i zawodniczek, a jedynie 10 procent stanowią seniorzy.
U nas, choć szału przecież nie ma, jest jednak lepiej, a liczby wyglądają następująco: 4003 zawodników i zawodniczek, z czego 496 seniorów. Reprezentację mamy silniejszą, kluby również. Re-Plast Unia Oświęcim grała w Lidze Mistrzów, a GKS Katowice dotarł do finału Pucharu Kontynentalnego, bijąc po drodze mistrza Rumunii 2024, a także triumfatora rumuńsko-węgierskiej Erste Ligi, Coronę Braszów, 9:2.
Był jednak czas, kiedy w Rumunii o hokeju było całkiem głośno. Kiedy my spadliśmy z grupy A po pamiętnych MŚ w Katowicach w 1976, do spadku zostaliśmy zmuszeni, bo Kanadyjczycy przestali strzelać fochy i postanowili powrócić do rozgrywek organizowanych przez IIHF, do grona ośmiu najlepszych drużyn świata awansowała Rumunia właśnie. To był zdecydowanie najlepszy czas w historii tamtejszego hokeja. I tak, jak my mieliśmy swój "cud na lodzie" w postaci zwycięstwa nad ZSRR w "Spodku", tak samo swój "cud" mieli Rumuni.
Na MŚ grupy A, które w 1977 roku odbyły się w Austrii, beniaminek zbierał cięgi. Przegrał m.in. 1:13 z Czechosłowacją i 1:18 ze Związkiem Radzieckim. Drużyna prowadzona przez Ștefana Ionescu była pewnym kandydatem do spadku i ostatecznie z grupą A się pożegnała, ale wcześniej nastąpił mecz, który teoretycznie nie miał prawa się wydarzyć.
– Amerykańscy dziennikarze pytali mnie, ile mamy lodowisk. Gdy odpowiedziałem, że trzy, dopytywali, czy chodzi o Bukareszt, czy cały kraj. Odpowiedziałem, że mamy trzy lodowiska w całej Rumunii. Pytali też, ilu mamy zawodników. Kiedy usłyszeli, że 135, łapali się za głowy – opowiadał po latach Ștefan Ionescu, nazywany w rumuńskim środowisku hokejowym "Świętym Stefanem". Zresztą do końca życia, legendarny trener zmarł w 2022 roku w wieku 87 lat, mieszkał przy alei... Świętego Stefana.
Rumunia sensacyjnie pokonała USA 5:4 i wprawiła w osłupienie nielicznych kibiców zgromadzonych w wiedeńskiej Stadthalle. Dwa gole strzelił Doru Tureanu, 23-letni napastnik Dinama Bukareszt, który już wcześniej zwracał na siebie uwagę. Na tle kolegów bukaresztańczyk, który z hokejem zetknął się dopiero jako 11-latek, w rumuńskiej ekstraklasie zadebiutował w wieku lat 14, a w reprezentacji, gdy miał 15 lat, wyglądał niczym hokeista z innego świata.
To właśnie podczas wiedeńskich mistrzostw świata przedstawiciele Montreal Canadiens mieli przyjść do niego z torbą pieniędzy, w której znajdowały się 2 mln dolarów amerykańskich, i gotowym do podpisania kontraktem. W taką sumę trudno uwierzyć, bo wówczas nawet najlepsi hokeiści na świecie nie zarabiali takich pieniędzy. Może chodziło o inną walutę?
Nie wiadomo, ale – jak po latach utrzymywał sam zainteresowany – problemów z wyjazdem z komunistycznej Rumunii raczej by nie miał. Mógł to załatwić, będąc graczem Dinama Bukareszt, czyli klubu resortu spraw wewnętrznych. Zdecydował się jednak zostać, z uwagi na chorobę matki. Podczas mistrzostw świata w Wiedniu zdobył lekarstwo, dzięki któremu pani Tureanu poczuła się lepiej.
W 1980, na IO w Lake Placid, działacze "Habs" kolejny raz próbowali kontaktować się z rumuńskim zawodnikiem. Mimo iż jego reprezentacja nie odegrała na turnieju poważniejszej roli, Tureanu czarował. Zachwycał techniką, m.in. gdy podczas gier w osłabieniu potrafił skutecznie przetrzymywać krążek. To właśnie wtedy legendarny radziecki „Tyran”, czyli trener Wiktor Tichonow, powiedział, że Doru Tureanu mógłby z powodzeniem występować w każdej z najlepszych drużyn na świecie.
Do NHL nie wyjechał, bo jak się okazało jego pewność, że mógłby otrzymać zgodę na taki krok, była mrzonką. Securitate, czyli rumuńska służba bezpieczeństwa, której agenci pilnowali w Lake Placid rumuńskich olimpijczyków, ucięła temat zanim ten zdążył się rozwinąć. Montreal nie odpuszczał, jego przedstawiciele przylecieli nawet do Bukaresztu, ale skończyło się na tym, że zawodnik dostał dwuletni zakaz opuszczania kraju. Nie wiadomo, z kolei, czy prawdą jest, że wspomniany Tichonow zapraszał Tureanu do CSKA Moskwa, najlepszego radzieckiego klubu, trenowanego przez niego, na którym w znacznej mierze opierała się jego reprezentacja.
Byłoby rzeczą wprost niebywałą, gdyby rumuński gracz trafił w szeregi moskiewskiego kolosa. Pierwszym zawodnikiem spoza radzieckiej szkoły hokejowej, który wstąpił w szeregi "wojskowych" był Ivan Prokić, Serb, legenda jugosłowiańskiego hokeja, a rzecz miała miejsce 15 lat później. Tureanu całą karierę spędził w Dinamie. Zakończył ją w 1987 roku. W 2011 roku został włączony do Galerii Sław IIHF.
Zmarł trzy lata później w Bukareszcie. Miał 60 lat, a od 40 lat Rumunia nie doczekała się jego następcy.
Ciekawostka:
3 – tylu rumuńskich hokeistów znajduje się w Galerii Sław IIHF. My, po nominacji dla Leszka Laszkiewicza i ceremonii, która odbędzie się w maju br. podczas MŚ elity, będziemy mieć dwóch członków w IIHF Hall of Fame. Prócz Doru Tureanu w tym zacnym gronie znajdują się: Eduard Pană, od 1998 roku, a także Dezső Varga, który nominację uzyskał w ubiegłym roku.
Czy wiesz, że...
Rumunia odniosła drugie najwyższe zwycięstwo w historii mistrzostw świata. W 1989 roku, podczas turnieju grupy D w Belgii, Trójkolorowi pokonali 52:1 (17:0, 17:1, 18:0) reprezentację Nowej Zelandii. Rekord ustanowiony został dwa lata wcześniej, również na turnieju grupy D w Australii, kiedy to gospodarze rozgromili Nowozelandczyków 58:0.
Czytaj także: