GKS Tychy nie zdołał wykonać kolejnego kroku w kierunku tytułu mistrzowskiego. Po przeniesieniu rywalizacji do Katowic, lepsi okazali się wicemistrzowie Polski. – Mieliśmy swoje okazję i dobre momenty po których było nas stać na wyrównanie – przyznał po zakończonym spotkaniu Filip Komorski, kapitan GKS-u Tychy.
HOKEJ.NET: – Po dzisiejszym spotkaniu spora zmiana optyki. Wychodzi na to, że miejsce rozgrywania meczu mocno determinuje wydarzenia na lodzie.
Filip Komorski: – Wiedzieliśmy doskonale, że tak właśnie będzie. Nie braliśmy zbytnio do siebie wyniku 5:1 z drugiego spotkania. Nikt z nas raczej nie dopuszczał myśli, że Katowice już pogodziły się z jakąkolwiek porażką. Przyjeżdżając do Satelity oczekiwaliśmy bardzo ciężkiego spotkania i takie ono właśnie było. Szkoda, że szybko straciliśmy dwie bramki i później byliśmy zmuszeni gonić wynik. Mieliśmy swoje okazje i dobre momenty po których było nas stać na wyrównanie. Niestety, dzisiaj w tych sytuacjach 50 na 50 krążek wolał odbić się na korzyść Katowic. Taki jest hokej, takie są serie finałowe. Wydaje mi się, że za nami ciekawy mecz ze względu na emocje do samego końca i liczne sytuacje bramkowe po obu stronach. Spotkanie było otwarte, zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Wiedzieliśmy, że GieKSa nie ma nic do stracenia i będzie grać o życie.
Nie pytam o założenia przedmeczowe, bo z pewnością żadne z nich nie zakładało straty bramki w 19. sekundzie. Ale tak jak podkreśliłeś taki właśnie jest hokej. W ostatnim spotkaniu punktujecie rywala w 15 sekund, dzisiaj tracicie bramkę już w pierwszej zmianie. Mając jednak w zapasie dwie wygrane, planowaliście zacząć nieco defensywniej?
– W żadnym wypadku nie mieliśmy takich założeń, żeby cofnąć się do defensywy i czekać na kontry. Chcieliśmy wejść w mecz tak samo, jak rozpoczynaliśmy dwa pierwsze spotkania w Tychach. Jednak tak jak już mówiliśmy - tracimy bramkę w 19. sekundzie, co w naturalny sposób daje wiatr w żagle Katowicom. My musimy podnieść się z kolan, niczym trafiony bokser i walczyć dalej. Później pierwsze osłabienie, tracimy kolejną bramkę. Szkoda, bo w drugiej, trzeciej odsłonie mieliśmy na prawdę fajne możliwości, aby strzelić. Bartek Jeziorski wychodzi 2 na 1 i łamie kij. Prawdopodobieństwo 1 na kilka tysięcy, ale niestety tak się dzieje. To jest właśnie hokej i takie sytuacje mogą się zawsze wydarzyć w obie strony.
Obie strony mogą wyliczać sytuacje po których mogły paść bramki. Mam zatem wrażenie, że dla zawodników twojego pokroju, których się wskazuje jako liderów, takie spotkania ważą więcej. Widzimy ewidentnie z przebiegu gry, że za niewykorzystane sytuacje może być dane zapłacić bardzo wysoką cenę.
– Zgadza się. Każde spotkanie było bardzo wyrównane. Obie strony miały swoje dobre momenty. Na wysokości zadania stają również bramkarze. W każdym razie resetujemy głowy, zapominamy o wyniku tego meczu. Do czwartego spotkania musimy podejść jak do kolejnej bitwy wojennej.
Ciężko na dobrą sprawę się doktoryzować o dalszych losach rywalizaji. Jesteśmy świadkami bardzo ciasnej, stojącej na wysokim poziomie serii. Niezależnie od tego, kto sięgnie po wygraną, z pewnością żal będzie kończyć takiej rywalizacji.
– Spotkały się dwa najlepsze zespoły tego sezonu i chyba mało kto spodziewał się, że ta seria skończy się w czterech meczach. Podchodzimy indywidualnie do każdego spotkania, nie wybiegamy w przyszłość. Liczy się dla nas teraz mecz numer cztery. Będziemy z pewnością walczyć i zobaczymy co będzie dalej.
Rozmawiał: Mateusz Mrachacz
Czytaj także: