Gracz ligi ukraińskiej: "Chciałbym widzieć tych, którzy moralizują, gdyby dostali czek z KHL"
- Chciałbym widzieć ludzi, którzy moralizują, gdyby im na stole wylądował czek z KHL. Gdzie byłyby ich zasady... - mówi w wywiadzie hokeista występujący w lidze ukraińskiej.
Słowacki bramkarz drużyny Kijów Kepitałz Boris Babík jest jednym z nielicznych obcokrajowców, którzy występują w lidze ukraińskiej.
W rozmowie z portalem pravda.sk przyznaje jednak, że jego stanowisko wobec zawodników, którzy nawet po rosyjskiej inwazji na Ukrainę wybierają grę w KHL, nie jest jednoznaczne.
- Nie chcę za bardzo dotykać tego tematu. Mam trochę słowackich kolegów w KHL i gdzieś już mówiłem, że to ich sprawa, ale muszą się liczyć z tym, że ludzie będą im to wypominali. Grają przecież w hokeja całe życie. Trochę ich rozumiem, a trochę nie - mówi.
26-letni bramkarz twierdzi jednak, że nie rozumie tych, którzy zagranicznych hokeistów KHL krytykują z pozycji moralnych.
- Chciałbym zobaczyć ludzi, którzy moralizują, którzy chcą tylko wywołać konflikt, gdyby na ich stole wylądował czek z KHL. Gdzie byłyby ich zasady. Zobaczcie, co zrobili z Júliusem Hudáčkiem. A on nawet nie grał w Rosji, tylko w Kazachstanie - mówi Babík.
Hudáček to były bramkarz reprezentacji Słowacji, który po rosyjskiej inwazji na Ukrainę przeniósł się do występującego w KHL kazachskiego Barysu Astana i spędził w nim poprzedni sezon.
W ubiegłym miesiącu podpisał kontrakt z czeską drużyną Rytíři Kladno. Klub zrezygnował jednak z niego po dwóch dniach z powodu protestów kibiców. Ostatecznie Czech związał się umową z niemieckim klubem Löwen Frankfurt nad Menem.
Boris Babík uważa, że duże pieniądze z Rosji skłoniłyby wielu dziś krytykujących grę w KHL do zmiany optyki.
- Wielu z nich, gdyby zobaczyli kwotę na papierze i zdali sobie sprawę, co mogą za to mieć dla siebie i swojej rodziny, nagle by przemyśleli swoje podejście - mówi. - Ale są też tacy, którzy nie poszliby tam w żadnych okolicznościach. Mam kolegę, który podobną ofertę z Rosji odrzucił.
Babík, który w przeszłości zaliczył 5 występów w słowackiej extralidze, ale tylko w barwach tamtejszej kadry U20, gdy jeszcze w najwyższej lidze występowała, w ostatnich sezonach grał w 5. lidze szwedzkiej, w Turcji, a także w jednej z niższych lig za oceanem.
Jak sam mówi, gdy zdecydował się w tym sezonie na grę w Ukrainie, jego bliskim było trudno uwierzyć.
- Gdy powiedziałem rodzinie, na początku myśleli, że żartuję - opowiada. - Ale powiedziałem, że pojadę i spróbuję. Na początku na tydzień, ale poszło dobrze, więc tu jestem. Oczywiście w domu się o mnie boją.
Jest jednym z kilku obcokrajowców w lidze ukraińskiej. Grają oni właściwie tylko w drużynie Kepitałz. W tym zespole występuje także były gracz Podhala Nowy Targ Eetu Moksunen.
- W wiadomościach wszędzie czytałem, jak jest źle, że cała Ukraina jest na skraju upadku, ale powiem wam, że życie w stolicy nadal funkcjonuje. Przed podpisaniem kontraktu miałem rozmowę z trenerem, który też zapewnił mnie, że w Kijowie jest w porządku - mówi.
Zapytany czy czuje się dziś w Kijowie bezpiecznie, odpowiada:
- Powiedziałbym, że 50 na 50. Pewnego dnia może przyjść taki atak, po którym nie wrócę do domu. Nigdy nie wiadomo. Mam to gdzieś w podświadomości, ale zdecydowałem się spróbować. Ukraina jest pod ciągłym bombardowaniem, ale to dzieje się przede wszystkim na froncie. Kiedy przyszedłem jesienią, było w porządku, ale zimą ataki się nasiliły.
Podczas rosyjskich bombardowań myślenie jest nieco inne, ale nadal nie na tyle, by chować się do schronu - opowiada bramkarz.
- Gdy był atak na Kijów, coś mi tam w głowie krążyło, ale nie do tego stopnia, żebym schodził do schronu. Mieszkam na 11. piętrze, a zejście na dół do metra, które mam blisko, trochę trwa. W takiej chwili sobie mówię "a co tam, przecież przeżyję". Nie żebym był taki leniwy, ale ataki zdarzają się zwykle wcześnie rano, a ja jestem taki zaspany, że mi się nie chce ubierać. Ale pamiętam też noc, kiedy wybuchło niedaleko, a nie było wcześniej żadnego ostrzeżenia. Brrr... - wspomina.
Babík opowiada, że po dwóch latach wojny ludzie wiedzą już dobrze, jak się zachowywać w sytuacji nalotów.
- Zwykle wiemy o atakach z wyprzedzeniem. Miejscowi używają aplikacji i dowiadują się, co im grozi. Przez te 2 lata mają to już dobrze wypracowane - mówi.
Czy rosyjskie ataki wpływają na sytuację drużyn hokejowych?
- Tylko częściowo - mówi. - Nie wiem, jak inne drużyny, ale my trenowaliśmy podczas alarmów przeciwlotniczych. Ale to zawsze zależy od zagrożenia. Czy nad miasto nadlatują drony, czy rakiety. W przypadku wielkiego zagrożenia na pewno by odwołali nasz pobyt na lodzie.
Słowacki hokeista zastrzega jednak, że nie może wykluczyć, iż opuści Ukrainę z dnia na dzień.
- Powiedziałem im w klubie, że jeśli będę czuł się zagrożony, zaraz wyjadę. Albo gdybym był świadkiem całodziennego ataku, to następnego ranka już mnie tu nie zobaczą. Byłbym w stanie się spakować w 5 minut. Opróżniłbym jedną szafę, zabrał telewizor, PlayStation i pojechał do domu - mówi.
Komentarze