Kaláber: Wiedzieliśmy, o co gramy
– Chłopcy pokazali, że mają na tyle umiejętności, by grać na wyższym poziomie i w zagranicznych ligach. Jednak polska flaga przy nazwisku nie pomaga i przez to nie mają tyle możliwości i ofert, jak przeciętni zawodnicy z Kanady, ze Szwecji i innych hokejowych krajów – wyjaśnił Róbert Kaláber, selekcjoner reprezentacji Polski.
Odetchnął pan z ulgą?
Róbert Kaláber, selekcjoner reprezentacji: – Teraz tak. Cały czas wierzyłem, że dobrze skończymy turniej. Ufałem chłopakom, że dadzą radę. Oni po prostu wiedzieli o co grają. Wiemy, że Chiny awansowały do Dywizji IB, a mają oni w swoim składzie kilku zawodników z KHL, więc za rok byłoby dużo trudniej awansować niż teraz. Wygraliśmy przed własną publicznością, a kibice nam w tym pomogli.
Jak wyglądała sytuacja z Patrykiem Wronką, którego zabrakło w decydującym meczu?
– W meczu z Serbią niefortunnie spadł na kolano, ale o okoliczności tej sytuacji musicie zapytać jego. Niestety „Wronczes” nie dał rady zagrać, nie mógł pracować z taką nogą, dlatego nie było go w składzie. Fizjoterapeuci próbowali mu pomóc, ale nie dali rady. Dostał leki przeciwbólowe, jakieś zastrzyki i liczyliśmy do ostatniej chwili, żeby wyszedł chociaż na jedną tercję. Nie udało się, ale chłopaki „załatwili” ten mecz bez niego.
Czy ktoś szczególnie wyróżnił się w naszym zespole na tym turnieju?
– Bardzo szanuje każdego jednego zawodnika i zawsze stoję za całą drużyną. Mam ogromny respekt do tych graczy, którzy dostali się do tego składu, ale również do tych, którzy ostatecznie nie zagrali. Byli z nami też Damian Tyczyński i Marcin Horzelski, którzy nie zostali zgłoszeni do turnieju, ale do ostatniej chwili czekali na to, czy Aron przyjedzie. Niektórzy grali z poświęceniem, pokazali charakter i zostawili serce na lodzie. Inni byli odpowiedzialni za kreowanie gry.
Naprawdę wszyscy zasługują na duże podziękowanie z mojej strony. Zaczynając od Johna Murraya, a kończąc na Damianie Tyczyńskim.
Spodziewał się trener takiego scenariusza w tym turnieju? Szło nam jak po grudzie.
– Wiedziałem, że możemy awansować do wyższej dywizji. W turnieju nie zagrał Grzegorz Pasiut, a w decydującym meczu również nie mogliśmy liczyć na Patryka Wronkę. Nasz pierwszy atak został rozbity.
Cała drużyna pokazała sporo serca, postawiliśmy się rywalowi. Fantastycznie zagrali obrońcy, którzy imponowali dużym poświęceniem i dyscypliną. Jeden pomagał drugiemu. Gdy obserwowaliśmy wyniki osiągane przez Japończyków, to wiedzieliśmy, że będzie to trudny rywal.
Może przewagi nie wychodziły po naszej myśli, ale te osłabienia były skuteczne z naszej strony.
– Spotkaliśmy się w tamtym tygodniu, najpierw był wyjazd do Austrii, później mecz z Rumunią. W czwartek i piątek potrenowaliśmy, a we wtorek rozpoczęliśmy mistrzostwa. Przede wszystkim ważne było to, aby wytrzymać ten turniej pod względem kondycyjnym. Mieliśmy zawodników, którzy nie grali od miesiąca, bo wcześnie zakończyli sezon ligowy.
Musieliśmy się postarać, aby bramkarz do ostatniego zawodnika mieli jakiś rytm i potrafili utrzymać tempo meczowe. W kilka dni nie da się wszystkiego zrobić. Naprawdę jestem zadowolony z tego, co udało się wyciągnąć z zespołu. Uważałem, że z meczu na mecz będziemy grać lepiej. A ten początek turnieju nam pokazał, że mamy takie elementy, nad którymi musimy jeszcze popracować. Ale w każdym meczu graliśmy lepiej i o to właśnie chodziło.
Co było kluczem do zwycięstwa tym turnieju?
– Drużyna, bo hokej to gra zespołowa. Jak się zawodnicy nie dostosują do zespołu, do tej szatni to pojawia się problem. Ale ta drużyna przez ostatnie tygodnie pokazała, że jest jednością. Wszyscy walczą i zmierzają w jednym kierunku. Z tego jestem najbardziej zadowolony.
Czy nie warto byłoby skrócić sezon i zwiększyć ilość dni zgrupowania przed mistrzostwami świata?
– Myśleliśmy o tym, ale troszkę wszystko pomieszał finał. teraz zamieszał nam finał. Nikt nie spodziewał się, że będzie 4:0. Liczyliśmy na to, że będzie 4:1 lub 4:2. Gdy my byliśmy w Austrii, oni mieli 10 dni przerwy. Mieli potem problem, aby dojść do naszego tempa.
Ukraińcy mieli więcej czasu na przygotowanie. Trenowali wspólnie przez 5-6 tygodni. Mieli sparingi, treningi dwa razy dziennie. Mieli o wiele lepsze warunki do przygotowania się na turniej. Dlatego jestem zadowolony z wygrania turnieju. Japonia też była skoszarowana i dobrze się zaprezentowała. Ich lider – Hirano, to był zawodnik, którego było widać na lodzie i wyróżniał się.
Nie obawiał się Pan tego meczu z Japonią, gdy wysoko wygrali z Ukrainą?
– Obawiałem się ich od początku. Wygrali przecież w meczu towarzyskim z Rumunią 8:2, później też ze Słowenią. To pokazało, że oni patrzą w kierunku awansu na zaplecze Elity. Mecz z Ukrainą, również wygrany 8:2 nas nie przestraszył. Widziałem, że te bramki, które strzelili na początku były szczęśliwe. Później pojawiły się kontuzje i z tego meczu zrobiła się konfrontacja „o nic”. Ukraińcy nie mieli już o co walczyć.
Zrobiliśmy dokładną analizę wideo. Chłopaki wykonali swoje założenia w 99 procentach. Z tego wszystkiego jestem bardzo zadowolony.
Czy zgodzi się pan ze słowami Arona Chmielewskiego, który twierdzi, że Polska jest niewygodnym rywalem i jakby był innej narodowości to nigdy nie chciałby grać z biało-czerwonymi?
– Nie wiem jak to skomentować (śmiech). Ci chłopacy pokazali, że mają na tyle umiejętności, by grać na wyższym poziomie i w zagranicznych ligach. Jednak polska flaga przy nazwisku nie pomaga i przez to nie mają tyle możliwości i ofert, jak przeciętni zawodnicy z Kanady, ze Szwecji i innych hokejowych krajów.
Rozmawiał i notował: Sebastian Królicki.
Komentarze