Czterdzieści lat temu "Królowa Śląska", która rok wcześniej wywalczyła pierwszy tytuł mistrza Polski, rozegrała epicki dwumecz z rywalem z NRD o awans do finału Pucharu Europy, by następnie osiągnąć najlepszy polski wynik w rozgrywkach tej rangi.
Bytomska Polonia, po sześciu latach przerwy, powraca do hokejowej ekstraligi. Szkoda, że nie rok wcześniej, na 40-lecie zdobycia przez zespół pierwszego z sześciu tytułów mistrza Polski, ale i w tym roku kibice "Królowej Śląska" również mają rocznicę, którą z wielką dumą mogą świętować. Mijają bowiem cztery dekady od wspaniałej przygody bytomian w Pucharze Europy, która zapisała się złotymi zgłoskami w rywalizacji polskich klubów na europejskiej arenie.
Zanim jednak przeniesiemy się do tego, co działo się na przełomie roku 1984 i 1985 trzeba przypomnieć, w jaki sposób bytomianie znaleźli się wśród najlepszych europejskich zespołów. Mistrzostwo Polski wywalczone w 1984 roku to w pewnej mierze efekt rozpadu Baildonu Katowice. Hutnicza ekipa dość niespodziewanie przestała istnieć w roku 1982 i tacy zawodnicy, jak: Jerzy Christ, Czesław Drozd, Jan Piecko, Bogdan Krawczyk, Tadeusz Obłój, Krystian Michna czy Krzysztof Ogiński przenieśli się do Bytomia. Stanowili oni o sile Polonii, choć trzeba przyznać, że w zespole byli też znakomici wychowankowie, jak Franciszek Kukla, Krystian Sikorski i Marek Stebnicki, a Mariusz Puzio, osiemnastolatek, zaczynał właśnie swą przebogatą karierę.
Przede wszystkim byli w Bytomiu bracia Nikodemowiczowie, rodem ze Lwowa, Emil i Tadeusz, znakomici trenerzy, którzy zbudowali świetny zespół. Już w 1982 roku Polonia, jako beniaminek rozgrywek, zajęła w lidze 4. miejsce. Rok później była już wicemistrzem Polski, wyraźnie ustępując Zagłębiu Sosnowiec, z którym – jak się później okazało – miała rozegrać epicki bój o tytuł w sezonie 83/84. Szczególnym, dodajmy, bo po raz pierwszy o medalach MP decydować miała faza play off.
Polonia szła, jak burza. Wygrała pierwszych 12 spotkań. Formy bytomian nie zaburzyło wstrzymanie sezonu na czas przygotowań i samego turnieju olimpijskiego w Sarajewie. Fazę zasadniczą – grano 2x9 kolejek i 2x5 kolejek, łącznie 28 spotkań – bytomianie wygrali ze sporą, 8-punktową przewagą nad Zagłębiem. I to właśnie z tym zespołem, po pewnym odprawieniu Unii Oświęcim w ćwierćfinale i GKS-u Tychy w półfinale, spotkali się w finale. Grano do dwóch zwycięstw i było po jeden. Trzecie spotkanie przeszło w Bytomiu wręcz do legendy. Media – katowicki oddział PR i tamtejszy dziennik „Sport” - donosiły, że zainteresowanie decydującym starciem jest gigantyczne. Hala zmieściła 3,5 tysiąca kibiców, a pod nią było podobno przynajmniej drugie tyle kibiców. Choć mówi się o nawet 10 tysiącach, które chciały zobaczyć ten mecz.
Jerzy „Jorg” Christ w pierwszym finale złamał rękę, ale w trzecim spotkaniu zagryzł zęby i wystąpił. Koncert odegrał Krystian Sikorski, a Franciszek Kukla bronił, jak natchniony. Nie dały mu rady takie asy Zagłębia, jak Wiesław Jobczyk i Andrzej Zabawa. Polonia w trzeciej tercji dobiła konającego rywala. Wygrała 7:0, zdobyła pierwsze mistrzostwo Polski, a radość była nieskończona. Zresztą najlepiej tamte emocje opisuje tekst Tomasza Bajona z zeszłego roku, który został opublikowany na naszych łamach.
Dzięki zdobyciu złotego medalu MP „Królowa Śląska” zyskała prawo gry w Pucharze Europy. Były to wówczas jedyne europejskie rozgrywki klubowe, siłą rzeczy najbardziej prestiżowe. I miały jednego dominanta, czyli CSKA Moskwa, czyli zespół, na którym opierała się reprezentacja radziecka. Polskie kluby potrafiły osiągać niezłe wyniki w tych rozgrywkach, ale żadnej przez niemal 20 lat trwania rozgrywek nie udało się osiągnąć większego sukcesu. Wprawdzie Podhale Nowy Targ dobiło do IV rundy w sezonie 78/79 – wówczas pierwszy raz zorganizowano turniej finałowy – ale na tym etapie okazało się gorsze od fińskiego Assatu Pori.
Polonia przystąpiła do rywalizacji z nieśmiałym planem przebicia się do grupy finałowej. Do walki stanęło 20 zespołów. 10 od pierwszej rundy, 5 od drugiej i 5 od trzeciej. Bytomianie znaleźli się w „drugim” koszyku, tak byśmy dziś powiedzieli, a zatem wśród średniaków. W najmocniejszym, obok CSKA, figurowały Dukla Jihlava i Dynamo Berlin, czyli – odpowiednio – drugi i trzeci zespół z sezonu wcześniejszego, a także Kolner EC i AIK Sztokholm. W drugiej rundzie los skojarzył naszą drużynę z lepszym z pary CH Jaca (Hiszpania) – Steaua Bukareszt (Rumunia). Nie było łatwo zgadnąć, że bytomianom przyjdzie mierzyć się z bukaresztańskim przeciwnikiem.
Groźnym, dodajmy, bo Steaua składała się niemal wyłącznie z reprezentantów Rumunii. Którą wprawdzie w tamtych latach raczej regularnie ogrywaliśmy, ale nie da się ukryć, że był to zespół zgrany i waleczny. Dwa zwycięstwa „Niebiesko-czerwonych” 6:4 u siebie i 6:3 na wyjeździe świadczą o tym, że nie było łatwo. W starciu decydującym o awansie do finału, który miał się składać z pięciu zespołów i zostać rozegrany we francuskim Megeve Polonia trafiła na Dynamo Berlin.
Był to, z wielu względów, znacznie poważniejszy rywal. Po pierwsze dlatego, ponieważ klub nad którym pieczę sprawowało Stasi, składał się niemal wyłącznie z reprezentantów NRD, a w tamtych latach z tą reprezentacją wielokrotnie biliśmy się w mistrzostwach świata, lawirując pomiędzy grupami A i B. Był to zatem zespół doskonale zgrany, który grał w najmniejszej lidze świata. Bo Oberliga NRD składała się tylko z dwóch zespołów. Berlińskiego i Dynama Weisswasser. Zawodnicy znali się zatem, jak łyse konie. Dodać wypada, że sport w Niemieckiej Republice Demokratycznej w tamtych latach opierał się na systemowym dopingu. I choć nikt nikogo za rękę nie złapał, to jakoś trudno jest uwierzyć, że ten niecny proceder ominął akurat hokeistów.
Polonia wygrała w Bytomiu 3:1 i była to duża niespodzianka. Wszakże Dynamo było trzecią siłą europejskiego hokeja klubowego poprzedniego sezonu i jedyną rozstawioną drużyną, która w pierwszym meczu trzeciej rundy przegrała swój mecz. Co ciekawe Polonia, niesiona znakomitym dopingiem kompletu publiczności w słynnej „Stodole” mogła wygrać wyżej. Jakaś zaliczka przed rewanżem w Berlinie Wschodnim była. Z tym, że niewielka. Na dodatek kontuzji pomiędzy meczami doznał lider zespołu, Jerzy Christ, który z rozwalonym kolanem wrócił ze zgrupowania reprezentacji Polski.
Na szczęście "Jorg" trafił do legendarnego wręcz lekarza, dr Jerzego Widuchowskiego, który na swojej robocie znał się, jak mało kto. Sam w młodości uprawiał hokej na lodzie i był nawet mistrzem Polski juniorów. To on postawił Christa na nogi. Napastnik pojechał do Berlina, ale w pierwszej tercji nie za bardzo wiedział, podobnie, jak jego koledzy, co się dzieje. Do 16. minuty krążek trzy razy zatrzepotał za plecami Kukli, choć ten bronił znakomicie. Ale w drugiej tercji to komplet 3 tysięcy widzów przecierał oczy ze zdumienia. Polonia wyrównała, a bramki strzelali Bogdan Krawczyk, Ryszard Mróz i Mieczysław Łaś.
W trzeciej odsłonie berlińczycy podkręcili tempo, a gdy w 49. minucie spotkania zrobiło się 6:3 dla Dynama wydawało się, że tym razem Polonia się nie podniesie. Tym bardziej, że Niemcy mieli ochotę podwyższyć prowadzenie. Zaczęli grać już tylko na dwie najlepsze piątki, ale cudów w bramce dokonywał Kukla. Bytomianie wyprowadzili zabójczą kontrę, którą wykończył Jan Piecko. Wynik 6:4 dla Dynama oznaczał dogrywkę, która nie przyniosła rozstrzygnięcia, a rzuty karne przeszły do legendy.
Potrzebnych było aż 9 serii, a Franciszek Kukla kontynuował swoje show. Doprowadzał Niemców do rozpaczy, a jego koledzy potrafili zachować zimną krew. Czesław Drozd, wychowanek Stilonu Gorzów, wjechał do tercji, zamarkował mocny strzał, bo też z tego słynął, ale zamiast uderzyć, posadził Renego Bielke i z gracją umieścił krążek w siatce. Mieczysław Łaś, z kolei, tak wolno najeżdżał na bramkę, że zdezorientowany golkiper nie wiedział, co robić. W końcu gracz Polonii „kropnął” z nadgarstka i finał dla Polonii stał się faktem. Bytomianie, jako jedyny nierozstawiony zespół, awansowali do decydującej rozgrywki. CSKA Moskwa rozbiła HC Davos, a AIK Sztokholm nie dał szans Holendrom z Nijmegen. Kolner EC nie miał większych problemów z Bolzano, a Dukla Jihlava poradziła sobie z fińską Tapparą.
Finałowy turniej we francuskim Megeve, rozgrywany już na początku kolejnego sezonu – we wrześniu 1985 roku – był dla graczy Polonii zderzeniem z innym hokejowym światem. Wprawdzie barw bytomskiego klubu broniło kilku reprezentantów Polski, olimpijczyków i uczestników mistrzostw świata, ale jednak większość po raz pierwszy mogła zobaczyć na lodzie takich graczy, jak m.in. Siergiej Makarow, Wiaczesław Fietisow, Wiaczesław Bykow czy Igor Łarionow. Wszyscy wymienieni gracze CSKA trafiali do bytomskiej siatki. Po dwóch tercjach nie było jeszcze tragicznie, „Królowa Śląska” przegrywała 0:4, ale skończyło się 0:11. Wcześniej Polonia walczyła dzielnie z AIK-iem Sztokholm, choć przegrała 0:3.
Z Duklą Jihlava skończyło się 0:10, a gola strzelił Polonii m.in. Duszan Paszek, jeden z pierwszych w historii Słowaków wydraftowanych do NHL. Zagrał zawodnik ten w najlepszej lidze świata kilka lat później, a w 1998 roku popełnił samobójstwo, pełniąc rolę prezesa słowackiej federacji, choć okoliczności jego śmierci pozostają niejasne. W 2021 roku samobójstwo popełnił z kolei jego syn, Duszan jr, będący wówczas dyrektorem sportowym Bratysława Capitals. Inny z katów Polonii z tamtego spotkania, Michal Pivonka, zagrał dla Washington Capitals w NHL ponad 900 razy.
Najbliżej zwycięstwa była Polonia w ostatnim meczu. Grała z Koelner EC, a niemiecki zespół – tak poukładały się wyniki – miał szansę nawet na drugie miejsce. I to właśnie bytomianie mogli ekipie z Kolonii taki sukces zabrać. Po dwóch tercjach prowadzili bowiem 4:3, ale przegrali 4:5. Z meczem tym wiąże się ciekawa historia, bo Helmut Steiger, autor zwycięskiego gola dla Niemców, nie był wpisany do protokołu! Polonia powinna zatem otrzymać walkowera. Problem polegał na tym, że aby wnieść protest trzeba było wpłacić 3000 franków. W tamtych czasach była to dla każdego Polaka kwota astronomiczna.
Jedną z bramek Polonii w tamtym meczu strzelił również Mirosław Sikora. Który jako wielce utalentowany hokeista w 1977 roku uciekł na zachód. Grał, choć niewiele, w reprezentacji RFN, ale przede wszystkim został legendą kolońskich „Rekinów”. Wystąpił dla tego zespołu ponad 400 razy i strzelił ponad 600 goli w Bundeslidze. I zdobył w 1985 roku tytuł klubowego wicemistrza Europy. Zespół z Kolonii, w małej tabeli między sobą, Jihlavą i Sztokholmem, miał najlepszy bilans bramek.
W późniejszych latach tylko Unia Oświęcim powtórzyła sukces Polonii i awansowała do finału Pucharu Europy. Trochę w innych okolicznościach, bo w decydującym turnieju brało udział nie pięć, a osiem zespołów, a promocję „Biało-niebiescy” wywalczyli po zajęciu trzeciego miejsca w grupie półfinałowej. Dlatego też sukces bytomian wydaje się większy. Bez potrzeby licytowania się jednak o to, przede wszystkim dużo byśmy dali, by dziś nasze kluby znaczyły w europejskim hokeju tyle, co wówczas.
Czytaj także: