- Nic mnie nie boli, a bywało tak, że nie mogłem dojść z łóżka do łazienki bez zażycia środków przeciwbólowych. Jestem po trzech ciężkich operacjach. Miałem prawie urwaną rękę, ciężką kontuzję kolana, ramienia, pod skórą metalową płytę i sześć śrub... - opowiada Krzysztof Oliwa
33-letni tyszanin to jedyny Polak, który zdobył Puchar Stanleya - najbardziej pożądane hokejowe trofeum na świecie. Po 14 latach zawodowej kariery za Oceanem Oliwa podjął decyzję o rozbracie z hokejem. Teraz przygotowuje się do roli menedżera reprezentacji Polski.
Wojciech Todur: Będzie pożegnalny mecz Krzysztofa Oliwy?
Krzysztof Oliwa: Chciałem zrobić coś wielkiego, liczyłem na show. Zacząłem już rozmowy z warszawską agencją menedżersko-reklamową, która miała mi pomóc zorganizować to spotkanie. Miała, bo meczu jednak nie będzie... Spotkanie miałoby sens tylko wtedy, gdyby wzięli w nim udział zawodnicy z najwyższej półki. Hokeiści, z którymi rywalizowałem w NHL. Ich przyjazd był możliwy, ale tylko tu i teraz. Już pod koniec sierpnia będą myślami na obozach przygotowawczych do nowego sezonu, potem zacznie się liga i o towarzyskich wyjazdach do Polski w ogóle nie ma co myśleć. Tak więc na razie rezygnuję z tego pomysłu, ale nie wykluczam, że wrócę do niego za rok. Myślę, że najlepszym rozwiązaniem będzie wspólny pożegnalny mecz mój i Mariusza Czerkawskiego. Proszę mnie źle nie zrozumieć, w żadnym razie nie życzę Mariuszowi końca kariery [Czerkawski właśnie podpisał roczny kontrakt ze szwajcarską drużyną Rapperswil-Jona Lakers - przyp. red.]. Poczekam (śmiech). Myślę, że do tego czasu nie zapomnę, jak się jeździ na łyżwach.
Może Pan jeszcze zmienić decyzję i wrócić na lód?
- Podjąłem decyzję raz i na zawsze. Ciężko było się rozstać, ale mam satysfakcję, że zdecydowałem się na ten krok, będąc na szczycie. Niczego nie żałuję. Patrzę na swoje blizny i jestem pewny, że to, co robiłem, robiłem z pasją i do końca. Nie dopuszczam jednak myśli o powrocie do tego cyrku. Leżę sobie teraz na kanapie z córką. Nikt mnie nie goni, nie muszę się spieszyć na trening. Co najważniejsze, nic mnie też nie boli, a bywało tak, że nie mogłem dojść z łóżka do łazienki bez zażycia środków przeciwbólowych. Jestem po trzech ciężkich operacjach. Miałem prawie urwaną rękę, ciężką kontuzję kolana, ramienia, pod skórą metalową płytę płytkę? i sześć śrub. A teraz... A teraz idziemy pograć ze Skylar w tenisa.
Córka ma już dziesięć lat. Pewnie niedługo zacznie chodzić na randki?
- Już się boję tej chwili (śmiech). Ale ten czas szybko leci! Dużo ze sobą rozmawiamy. Ufamy sobie. Myślę, że przed pierwszą randką powie mi o tym, zapyta o zdanie. Jej chłopak nie musi się mnie obawiać (śmiech).
Jest Pan nowym menedżerem reprezentacji. Jakie ma Pan pomysły na poprawę wyników naszej kadry?
- Wiele trzeba zmienić. Nie interesują mnie małe sukcesy, takie jak awans do grupy A, po to, by za rok zlecieć wylecieć? z niej z wielkim hukiem. Chciałbym awansować za osiem lat na olimpiadę i ciągle oglądać naszych zawodników w gronie najlepszych.
Wiele widziałem, wiele przeżyłem. Mam znajomości i chcę się uczyć od najlepszych. Jestem w stałym kontakcie z Lou Lamoriello, z którym pracowałem w New Jersey Devils. To wielki menedżer, który trzy razy doprowadził swój zespół do triumfu w Pucharze Stanleya. Obiecał mi pomóc. Wiem że Lou działa w innych realiach, ale hokej to zawsze będzie hokej, nawet jeżeli dzieli nas ocean.
Będzie Pan oglądał mecze ekstraligi?
- Oczywiście. Mam rozpiskę spotkań, które chciałbym zobaczyć. Teraz wyjeżdżam na dwa tygodnie do Stanów. Liczę, że po powrocie uda mi się obejrzeć jeszcze kilka sparingów. Szczególną uwagę będę zwracał na zawodników młodych. Nie chce mi się wierzyć, że w Polsce nie ma talentów na miarę NHL. Ostatnie lata zostały zaprzepaszczone. Mariusz i ja wydeptaliśmy do NHL wąską ścieżkę. Wierzyłem, że za nami pójdą następni i ścieżka zamieni się w szeroką drogę. Nic z tego nie wyszło i to jest nasza największa porażka. Polski hokej stracił czas, gdy miał swoich reprezentantów w najlepszej lidze świata.
Mariusz Czerkawski został niedawno doradcą Zenona Hajdugi, prezesa Polskiego Związku Hokeja na Lodzie. Nie chce mi się wierzyć, że doradził prezesowi, by słabą ekstraligę powiększyć o kolejne dwie drużyny?
- Mariusza nie było na spotkaniu zarządu, gdy decydowały się losy ligi. Ja byłem i jestem temu przeciwny! W Polsce nie ma nawet ośmiu klubów, które mogłyby szczycić się mianem zespołu na ekstraligę. Do tego ten system rozgrywek... Po dwóch rundach skończą się emocje. Sześć pierwszych drużyn będzie miało pewne miejsce w play-off. Gdzie tu miejsce na rywalizację, podnoszenie umiejętności? W ramach oszczędności można rozpuścić zespół i grać juniorami. To nie do pomyślenia w żadnej lidze na świecie. Nudno będzie też w dolnej części tabeli, gdzie cztery słabe drużyny będą w nieskończoność katować garstkę najwierniejszych kibiców. Na razie przyglądam się tym pomysłom z boku, ale jeżeli za rok-półtora uznam, że moja praca ma sens, zaangażuję się na całego. Jeżeli nie, to odejdę. Nikt nie może mieć do mnie pretensji. Podróżuję za swoje, doradzam, bo lubię. Nie jestem częścią żadnego układu.
Rozmawiał Wojciech Todur - Gazeta Wyborcza
Czytaj także: