Należność często wypłacana pięściami
Bójki w hokeju zdarzają się często. Takie sytuacje są głęboko wpisane w charakterystykę tej dyscypliny. Kibice, jak i biorący udział w pojedynkach zawodnicy, rozpalają się wtedy do czerwoności.
Polski hokej trafił kilka dni temu na antenę czołowych programów telewizji publicznej w innym kontekście, niż wcześniej. Przyczynił się do tego niedzielny pojedynek pięściarski Teddy’ego Da Costy (Zagłębie Sosnowiec) z Leszkiem Laszkiewiczem (Cracovia).
Bójkę Da Costy z Laszkiewiczem nazwano największą bitwą w historii Polskiej Ligi Hokejowej. Zgodzić się z tym jednak nie można.
- To była zwykła bójka. Nic nadzwyczajnego - mówi Waldemar Matuszak, szef Wydziału Sędziowskiego PZHL.
Sędzia ucierpiał najbardziej
Kibice z Torunia nie muszą daleko sięgać pamięcią, aby przypomnieć sobie większą bitwę.
W połowie grudnia, na tafli „Tor-Toru”, pojawili się tyszanie. Pod koniec drugiej tercji za bramką tyską doszło do bijatyki, w której udział brało ośmiu zawodników, okładających się na przemian. Tym niemniej kary na nich nałożone były zdecydowanie mniejsze, niż te, którymi sędziowie obdzielili uczestników niedzielnego meczu w Sosnowcu.
- Przyznam, że takich sytuacji widziałem wiele, ale nie mam do nich szczególnej pamięci. Przypominam sobie jedną, bardzo odległą w czasie - kontynuuje Waldemar Matuszak. - To było jeszcze na „Torbydzie”. Andrzej Majewski wdał się w bójkę z jednym z rywali, a sędzia Sławek Wycichowski, z ogromnym zapałem starał się ich rozdzielić. Z impetem wjechał między nich, a w tym momencie jeden z ciosów trafił go prosto w szczękę.
Mniej śmieszna sytuacja miała miejsce podczas mistrzostw świata dwudziestolatków, które w 1987 roku w czechosłowackich Pieszczanach. Była to jedna z największych szarpanin w historii.
- Był to mecz Związku Radzieckiego i Kanady - opowiada Krzysztof Zawadzki, przewodniczący Wydziału Gier i Dyscypliny PZHL. - Zaczęło się tradycyjnie, od faulu. Sędzia podniósł rękę orzekając karę, ale jego rola się na tym zakończyła, bo zawodnicy sami wymierzyli sprawiedliwość. Najpierw biły się piątki, które przebywały wtedy na lodzie, a po chwili już całe drużyny. Nawet bramkarze rezerwowi mieli sobie coś do wyjaśnienia. Sędziowie nie mogąc poradzić sobie z tym, co się dzieje, dwukrotnie wyłączali światło. Proszę sobie to wyobrazić. Zawodnicy byli jak zatrzymani w kadrze. Gdy włączano światło - wznawiali walkę.
Podawali sobie dłonie
W tym zdarzeniu jest również toruński akcent, gdyż rozjemcą tamtego był Julian Górski, toruński sędzia, przebywający obecnie w Irlandii.
Polacy nie gęsi... również potrafią porządnie się bić.
- Na towarzyski mecz w Tychach powołano drugą reprezentację Polski. Rywalem była klubowa drużyna z pierwszej ligi czeskiej - dodaje Zawadzki. - Doszło do ostrego starcia, a chwilę później wywiązała się bijatyka pięciu na pięciu. Prowadziłem wówczas ten mecz. Nauczony wydarzeniami z wcześniejszego roku z Pieszczanów, kazałem arbitrom liniowym nie rozdzielać zawodników, tylko pędzić do boksów drużyn i nie pozwolić innym graczom na wejście na lód. Bijatyka trwała dobre półtorej minuty.
Najistotniejsze w każdej z tych historii jest jednak to, że po zakończonych pojedynkach, bądź meczach, rywale, choć z podbitymi oczyma, obitymi żebrami, nierzadko brodząc we krwi, zawsze podawali sobie dłonie.
Nowości - DariuszŁopatka
Komentarze