– To był emocjonujący i trudny mecz, ale zapewne dobry do oglądania dla kibiców. Niestety na sam koniec czegoś nam zabrakło – tak porażkę na własnym lodzie z GKS-em Tychy 1:3 skomentował Stephen Anderson. GKS Katowice w finałowej rywalizacji przegrywa już 1:3 i jest o krok od zakończenia sezonu.
Podopieczni Jacka Płachty dobrze rozpoczęli mecz i mieli dwie znakomite okazje na objęcie prowadzenia. Sposobu na Tomáša Fučíka nie znaleźli jednak ani Marcus Kallionkieli, ani Ben Sokay.
Później katowiczanie złapali trzy kary. Wybronili dwa osłabienia, ale podczas odsiadki Pontusa Englunda stracili gola. W 31. minucie fantastycznym uderzeniem z nadgarstka popisał się Roni Allén, a guma trafiła w samo okienko. Jeszcze przed drugą przerwą na 2:0 podwyższył Dominik Paś, zaskakując Johna Murraya uderzeniem w krótki róg.
Na początku trzeciej odsłony straty zmniejszył Pontus Englund, który wlał sporo nadziei w serca katowiczan, którzy zaczęli mocniej atakować tyską bramkę.
– Ten okres sezonu to desperackie szukanie każdej szansy i każdej drogi do zwycięstwa. Zaczęliśmy odrabiać straty i napieraliśmy naprawdę mocno, jednak najwyraźniej nasze starania nie były wystarczające – ocenił Stephen Anderson.
– W tym okresie sezonu gra nie musi być piękna, tylko skuteczna. Mieliśmy szanse: dwa rzuty karne, minuty gry w przewadze - były okazje na znalezienie drogi do bramki i zamknięcie meczu.
W tej części sezonu trzeba znajdować drogę do bramki, to nie musi być ładne czy efektowne – dodał.
W czwartek rywalizacja finałowa przeniesie się do piwnego miasta, a podopieczni Pekki Tirkkonena będą chcieli zakończyć ją na własnym terenie.
– Absolutnie nie jest to koniec gry. Rywal prowadzi, mamy trudne położenie, ale gra się do ostatniej syreny. Czeka nas analiza, odpoczynek i przygotowanie do nadchodzącego meczu w Tychach. Mamy drużynę pełną dobrych charakterów i nikt nie zamierza kończyć sezonu już teraz – zaznaczył kanadyjski środkowy.
Czytaj także: