Hokej.net Logo
SIE
31

„On nie jeździ. On biega po lodzie” – „wywiady z młodymi”

„On nie jeździ. On biega po lodzie” – „wywiady z młodymi”

„Zdarzały się sytuacje, gdzie ludzie mówili mi, że mam szansę grać w jakimś dobrym klubie w piłkę, ale że wtedy muszę zrezygnować z hokeja. Było parę takich sytuacji – nie mówię, że nie” – opowiada w rozmowie ze mną mój kolejny gość. O wybraniu hokeja zamiast piłki, meczach play-off z Unią Oświęcim oraz o występach w Reprezentacji Polski rozmawiałem z Patrykiem Wronką. Zapraszam do lektury!


Przydomek „Goldi” nie wziął się znikąd. Patryk Wronka na swoim koncie ma między innymi kilka złotych medali Mistrzostw Polski juniorów w hokeju na lodzie oraz cztery tytuły Mistrza Polski Seniorów w unihokeju. Przede wszystkim jest jednak zwykłym, skromnym chłopakiem, którego zwykle nie opuszcza dobry humor. Pytany o receptę na dobre wyniki odpowiada, że pomagają mu żarty i po prostu uśmiech.

W skrócie: kolejny mega pozytywny człowiek, z którym przyszło mi rozmawiać w ramach mojej serii „wywiady z młodymi”. Ktoś mógłby mi zarzucić „przecież on nie jest taki młody!”. Istotnie – tak mogłoby się wydawać, bo mając zaledwie 20 lat Patryk ma już za sobą kilka sezonów gry w polskiej Ekstralidze, kilka występów w seniorskiej Reprezentacji Polski i jest jednym z najlepszych napastników w Polsce. Co ciekawe nie ma na to jakiejś specjalnej recepty. Po prostu robi to, co kocha, ciężko i intensywnie pracuje na treningach oraz czerpie radość z gry. To tylko jedna z ciekawostek z życia ulubieńca nowotarskich kibiców hokeja. Więcej w poniższym wywiadzie:

Z aktualnym rywalem w ćwierćfinale play-off – Unią Oświęcim – wygraliście dość pewnie oba spotkania (5:1 oraz 4:1), mimo że dwa ostatnie mecze rundy zasadniczej z tą drużyną kończyły się waszymi porażkami. Co miało wpływ na zmianę waszej formy w pojedynkach z tym rywalem? Fakt powrotu po kontuzji kilku kluczowych graczy czy może to, że faza play-off to zupełnie co innego niż sezon zasadniczy?
-Wydaje mi się, że jedno i drugie. Po pierwsze nasz skład w końcu jest optymalny. Z drugiej zaś strony – w ostatnich meczach rundy zasadniczej mieliśmy już praktycznie zagwarantowane trzecie miejsce w tabeli, stąd może i nie forsowaliśmy tempa w ostatnich spotkaniach. Powodem tego był też fakt, że czuliśmy w nogach mecze na trzy piątki pod koniec pierwszej fazy rozgrywek i to też miało duży wpływ na naszą formę – tym bardziej, że graliśmy praktycznie mecz po meczu: wtorek, piątek, niedziela – cały czas na okrągło. Na szczęście teraz na play-offy mamy pełny skład, bo chłopaki wróciły po kontuzjach. Mieliśmy też teraz wszyscy trzy tygodnie wolnego od meczy, które udało nam się dobrze przepracować i na pewno przez ten okres odpowiednio zregenerować. Widać również, że bardzo poważnie podeszliśmy do decydującej fazy rozgrywek już od pierwszej rundy i nasza gra wygląda z meczu na mecz coraz lepiej.

Po dwóch zwycięstwach u siebie jedziecie we wtorek do Oświęcimia, by – w co mocno wierzą kibice – przypieczętować swój awans do półfinału play-off (przyp. red. w ćwierćfinałach gra się do trzech zwycięstw). Nastawiacie się na coś szczególnego w tym wyjazdowym spotkaniu?
-Wydaje mi się, że po prostu musimy grać swój hokej. Jeśli gramy swoje, to wtedy wygląda to dobrze. Jedziemy tam teraz po zwycięstwo, ale wiadomo, że nie będzie łatwo, tym bardziej że gramy na lodowisku rywala. Mam jednak nadzieję, że już we wtorek wrócimy do domu po trzecim zwycięstwie w ćwierćfinale i nie będziemy tam już musieli jechać na czwarty mecz tej rywalizacji.

Często w przypadku wyjazdowych spotkań wracacie do domu zaraz po meczu? Nie zostajecie na noc w miejscu, gdzie gracie?
-To zależy jak długą drogę mamy do przejechania. Gdybyśmy grali w Toruniu, Gdańsku, czy nawet w Sanoku to na pewno byśmy zostali tam noc, bo do takich miejsc mamy „kawałek” i nie opłacałoby się nam stamtąd wracać, a regeneracja po spotkaniu też jest bardzo ważna. Natomiast Oświęcim jest dość blisko, więc jedziemy tam we wtorek i tego samego dnia wracamy.

Wracając do rozgrywek – macie wyznaczony konkretny cel na te play-offy?
-Patrzymy przede wszystkim na mecz, który jest przed nami. To jest dla nas najważniejsze. Wiadomo, że będziemy chcieli dojść jak najdalej i jak najwięcej osiągnąć w tym sezonie, ale na razie interesuje nas tylko ten mecz, który jest najbliżej.

Rozumiem, że jest to sprawdzona taktyka, która działa: skupić się na tym jednym jedynym meczu, który przede mną i nie wybiegać za bardzo w przyszłość?
-Tak, dokładnie.

A miewałeś w swojej karierze momenty, gdzie wybiegałeś myślami za bardzo do przodu i potem to ci w pewny sposób przeszkadzało?
-Na pewno te cele siedzą w głowie i bywają momenty, gdzie myśli się, że „kurczę, faktycznie jest szansa zdobyć taki, czy taki medal lub dobre miejsce”, ale ja na szczęście zazwyczaj skupiam się tylko i wyłącznie na tym jednym meczu, który przede mną.

W takim razie co zwykle robisz, jeśli przychodzą gorsze momenty: gdy coś nie wychodzi, dopada cię lenistwo albo brak sił?
-Na pewno są takie chwile w sezonie, gdzie jest słabszy okres i trzeba to jakoś przeboleć, ale gdy jest źle to robię po prostu wszystko, by to poprawić: jakiś dodatkowy trening, czy swego rodzaju dawka motywacji. Wiadomo – ta forma nie zawsze będzie na najwyższym poziomie i czasem będzie spadać. Ale wtedy trzeba zacisnąć zęby i jeszcze mocniej się starać, byś na decydującą fazę rozgrywek, jak play-offy był w jak najlepszej dyspozycji.

Masz jakiś specjalny sposób na motywację, czy po prostu ciężką pracą próbujesz zabić te gorsze chwile?
-Przede wszystkim bardzo dużo żartuję. Generalnie nie skupiam się jakoś bardzo na konkretnych czynnikach motywacyjnych, choć mam swoją muzykę, którą sobie puszczam, by się w jakiś tam sposób dobrze nastawić przed meczem. Ale jak już wychodzę na lód na rozgrzewkę to od samego początku jestem mocno skupiony. A tak to stawiam na żarty (śmiech). Przede wszystkim dużo żartów, uśmiechu – to mi najbardziej pomaga.

A potrafiłbyś wymienić jakieś konkretne osoby, które cię w tych gorszych chwilach wspierają?
-Wiadomo – rodzina i bliscy są dla mnie największym wsparciem i tak naprawdę ich zdanie jest dla mnie najważniejsze. Jeśli mają dla mnie jakieś uwagi, czy rady to staram się je przyjmować i robić tak, jak mi podpowiadają.

W hokeja zacząłeś grać sam od siebie, czy jednak przeszło to po genach i rodzinne tradycje dały się we znaki?
-Oczywiście była świadomość tej rodzinnej hokejowej tradycji, ale na pierwszy trening pojechałem sam – z własnej nieprzymuszonej woli. Pamiętam to nawet do dziś: akurat razem z Damianem Tomasikiem wtedy wybraliśmy się na nasze pierwsze zajęcia. Ale to zawsze była tylko moja decyzja, rodzice mnie nigdy do tego nie zmuszali.

Ile lat miałeś w takim razie, gdy zaczynałeś swoją przygodę z tym sportem?
-Kurczę… kiedy to było! Miałem może z cztery-pięć lat. Na pierwsze treningi w naborze pojechałem właśnie z Damianem. Były zajęcia najpierw na sali, a potem na lodzie. Jeszcze wtedy nie miałem nawet sprzętu, ale na szczęście śp. trener Jan Kudasik załatwił nam go sporo, a czego brakowało – to się dokupywało.

Trenerzy, których najbardziej zapamiętałeś, głównie z lat juniorskich? Możesz ich wymienić?
-Jeszcze jak byłem w klasie sportowej w Szkole Podstawowej nr 11 i potem w Gimnazjum nr 2, to przez długi okres, bo aż sześć lat moim trener był Robert Szopiński. Potem trenował mnie jeszcze pan Rysiu Kaczmarczyk, a już na te najwyższe szczeble wyprowadził mnie mój obecny szkoleniowiec – Marek Ziętara.

Kiedy miałeś taki moment w swojej karierze, gdzie zacząłeś poważnie uświadamiać sobie, że faktycznie z tego hokeja może być coś więcej?
-Tak naprawdę odkąd tylko zacząłem trenować, zawsze chciałem, żeby coś z tego było. Po to przecież trenowałem. Czy był jakiś konkretny przełomowy moment? Sam nie wiem. Na pewno jak trener zaczął dawać mi szanse w pierwszej drużynie i jak zacząłem jeździć na zgrupowania młodzieżowych Reprezentacji Polski, to nasuwała się taka myśl, że może faktycznie coś z tego będzie, że może nawet kiedyś uda mi się zagrać w seniorskiej Kadrze… Zresztą marzenie to w ostatnim czasie się spełniło.

W zasadzie twoja kariera potoczyła się dość szybko: od debiutu w pierwszej drużynie Podhala minęło ledwo parę lat zanim stałeś się jednym z czołowych napastników w Polsce i ulubieńcem nowotarskiej publiczności. Spodziewałeś się takiego rozwoju sytuacji?
-Na pewno się tego nie spodziewałem. Pamiętam, jak jeszcze niedawno zastanawiałem się nad tym, czy zagram w pierwszej drużynie tutaj, w Nowym Targu, a co dopiero myśleć o grze w seniorskiej Reprezentacji Polski! Dlatego bardzo mnie to cieszy, że wszystko tak szybko idzie do przodu, bo chciałbym teraz stawiać kolejne kroki na mojej ścieżce rozwoju. Chciałbym też na pewno za jakiś czas spróbować swoich sił w lepszej lidze – jeżeli będzie ku temu okazja – by móc wciąż się rozwijać.

Miałeś kiedykolwiek ciężko ze względu na swój młody wiek i tak wczesny debiut jako „młody kot”?
-Nie, nie było większych problemów. Wiadomo – my, młodzi mamy swoje dodatkowe obowiązki w szatni: jesteśmy dyżurnymi, zbieramy krążki na rozgrzewce i tak dalej – tak jest wszędzie. Ale co do samej drużyny to jest naprawdę super. Jest dużo młodych chłopaków, dogadujemy się bardzo dobrze.

Ostatnio debiutowałeś również w seniorskiej Kadrze, gdzie dostajesz coraz więcej szans od trenera Jacka Płachty. Czym są dla ciebie występy w Reprezentacji Polski?
-Na pewno bardzo dużym wyróżnieniem i szansą na zdobycie sporego doświadczenia. Granie na tak wysokim szczeblu, jak ostatni turniej na Węgrzech to na pewno coś wielkiego i chciałbym bardzo podziękować trenerowi Jackowi Płachcie, że naprawdę we mnie wierzy i daje mi szansę.

Niejednokrotnie twoi koledzy z Reprezentacji podkreślali, że cały czas była w was wiara w awans do kolejnej rundy kwalifikacji do Igrzysk Olimpijskich 2018. Ale czy faktycznie spodziewaliście się tak dobrego wyniku?
-Myślę, że na ten turniej na Węgry pojechaliśmy z jednym celem. I tym celem był właśnie awans do następnej rundy kwalifikacji do Igrzysk. Wiedzieliśmy, że ten ostatni mecz z gospodarzami imprezy będzie najtrudniejszy, ale nie lekceważyliśmy też reszty zespołów, bo jednak każdy rywal stawia jakiś opór i spodziewaliśmy się ciężkich meczy nawet z Estonią i Litwą. Niemniej jednak mieliśmy cały czas w głowach ten mecz z Węgrami. Wiedzieliśmy, że jesteśmy na ich terenie i że przyjdzie sporo kibiców, ale mimo to nie byliśmy jacyś stremowani i dzięki temu zagraliśmy – tak uważam – naprawdę bardzo dobry mecz. Widać też, że poziom naszej Kadry idzie w górę i trzeba się z tego cieszyć. Oby tak było dalej.

Był to swego rodzaju rewanż za ostatnie Mistrzostwa Świata Dywizji I A?
-Nie parzyliśmy nawet na to. Wiedzieliśmy, że kilka miesięcy temu mieliśmy szansę w meczu z nimi na bezpośredni awans do Elity, ale nie skupialiśmy się na tym. Mieliśmy w głowach tylko to, że musimy wyjść po swoje i na lodzie zawalczyć o zwycięstwo. Tyle.

Co czuliście więc po zakończeniu spotkania, przy wysłuchaniu Mazurka Dąbrowskiego?
-Czuliśmy na pewno, że ta ciężka praca, jaką włożyliśmy w przygotowania przed tym turniejem nie poszła na marne. Poczuliśmy, że faktycznie poziom naszej Reprezentacji jest coraz wyższy i ciągle idzie do przodu. Byliśmy też z siebie bardzo zadowoleni i dumni, że wywalczyliśmy sobie to zwycięstwo ciężką pracą na treningach i zaangażowaniem na lodzie.

Cały wywiad --->>>

Czytaj także:

Liczba komentarzy: 0

Komentarze

Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze. Zaloguj się do swojego konta!
© Copyright 2003 - 2025 Hokej.Net | Realizacja portalu Strony internetowe