Mający za sobą 11 lat gry w NHL Patrik Berglund może w piątek w Tychach zadebiutować w barwach Djurgården Sztokholm. Szwed dopiero dziś po raz pierwszy trenował z nową drużyną, ale mówi, że chce wystąpić na Stadionie Zimowym.
Powrót Berglunda do ojczyzny to zdecydowanie najgłośniejszy letni transfer w szwedzkiej ekstraklasie. 31-letni napastnik miał oferty także z klubów NHL, ale zdecydował się na podpisanie kontraktu z Djurgården, bo chciał być bliżej domu w trudnym dla siebie okresie w życiu. W ostatnim sezonie przestał nagle pojawiać się na treningach Buffalo Sabres, został przez klub zawieszony, a wreszcie rozwiązał kontrakt i stracił 12 milionów dolarów. Okazało się, że przyczyną były problemy psychiczne. Zmagał się z epizodami depresyjnymi, a teraz próbuje wrócić zarówno do normalnego życia, jak i do gry w hokeja.
Początku w zespole wicemistrza Szwecji nie miał jednak najlepszego, bo niemal z całych przygotowań do sezonu wyłączyła go kontuzja pleców. A kiedy już w ubiegłym tygodniu ją wyleczył, to złapał infekcję gardła, która dodatkowo opóźniła podjęcie treningów z zespołem. Dopiero dziś przed południem po raz pierwszy trenował z kolegami na tafli sztokholmskiej hali Hovet. Berglund opuścił również wszystkie cztery przedsezonowe sparingi swojego zespołu. Dyrektor klubu DIF zapowiadał w ubiegłym tygodniu, że liczy, iż zawodnik zadebiutuje w nowych barwach piątkowym meczem z GKS-em Tychyw pierwszej kolejce Hokejowej Ligi Mistrzów.
Berglund mówi, że mimo problemów z gardłem, które dodatkowo opóźniły jego udział w treningach nadal jest taki plan, choć ciągle nie ma pewności czy wyjedzie na taflę Stadionu Zimowego w piątkowy wieczór. - Na razie biorę wszystko z dnia na dzień i muszę znaleźć odpowiednią formę, ale jeśli do weekendu wszystko będzie w porządku, to dlaczego miałbym nie zagrać? - powiedział dziś dziennikarzom.
Wicemistrz olimpijski z Soczi dodał, że woli dochodzić do najlepszej dyspozycji grając niż trenując. - Tak naprawdę nigdy nie złapie się właściwego rytmu, zanim się nie zacznie występować w meczach - mówi. - Przynajmniej tak jest w moim przypadku. Można trenować nawet rok i się przygotowywać, ale to nadal nie będzie to samo co mecz. Właśnie po to rozgrywa się mecze towarzyskie, żeby dojść do odpowiedniego rytmu. W inny sposób nie znajdzie się formy.
Berglund podczas swojego pierwszego treningu w nowych barwach pojawił się w pierwszej formacji ofensywnej, którą tworzył razem z kapitanem zespołu i MVP ostatniego sezonu SHL Jacobem Josefsonem, znanym kibicom NHL z gry w New Jersey Devils oraz z innym byłym graczem "Diabłów", a także Florida Panthers Niclasem Bergforsem. Cała trójka łącznie ma na koncie 1 265 występów w NHL. 777 z nich zaliczył łącznie w sezonach zasadniczych i play-offach Berglund. Jego powrót do kraju wywołał wielkie zainteresowanie szwedzkich mediów, które widzą w nim największą gwiazdę tamtejszej ekstraklasy, mimo że jeszcze nigdy w niej nie grał, bo za Ocean wyjeżdżał jako zawodnik drugoligowego VIK Västerås.
Szwedzcy dziennikarze przekonują, że jego umiejętności są na tyle duże, że negatywnie nie odbiją się na jego dyspozycji również problemy psychiczne z ostatnich miesięcy. Gdy podpisał kontrakt media zadawały pytanie czy będzie brakującym elementem, który sprawi, że po 18 latach tytuł mistrzowski wróci do stolicy.
Sam zawodnik udzielając dziś wywiadów po pierwszym treningu starał się tonować oczekiwania, przypominając, że od prawie 9 miesięcy w ogóle nie grał w hokeja. Swój ostatni mecz rozegrał 8 grudnia ubiegłego roku, a później miał znacznie poważniejsze problemy na głowie. Trudno więc oczekiwać, by przynajmniej na początku po powrocie na lód prezentował pełnię umiejętności i zapewne nawet jeśli zagra w Tychach, to nie pokaże swoich 100 %. - Nie zgadzam się, że mój transfer jest z jakiejś innej półki niż transfery innych zawodników. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się, że stanie się takim wydarzeniem, ale nie mam wpływu na to, co piszą dziennikarze - mówi. - Mogę się tylko skupiać na swojej pracy i na drużynie.
Na razie media nie przestają kreować go na największą gwiazdę ligi. Akurat dziś, gdy doświadczony napastnik się od takich opinii odcinał, były mistrz Szwecji, a obecnie popularny ekspert hokejowy Sanny Lindström opublikował na swoim blogu listę 10 najlepszych napastników SHL, w której ciągle czekający na debiut w tej lidze Berglund zajął pierwsze miejsce. "Być może oczekiwania są nadmierne wobec zawodnika, który jeszcze nie rozegrał żadnego meczu, a ostatnio grał 8 grudnia, ale mimo to jest to gracz, jakiego rzadko widzimy w SHL. W wieku 31 lat powinien mieć przed sobą jeszcze kilka sezonów występów w NHL. Byłoby z mojej strony brakiem szacunku, gdybym nie umieścił go na pierwszym miejscu tej listy" - napisał Lindström. Trzecie miejsce w tym rankingu zajął kolega Berglunda z formacji Jacob Josefson, którego na pewno będzie można w piątek zobaczyć na lodzie w Tychach. Obu przedzielił tylko najskuteczniejszy gracz w historii Hokejowej Ligi Mistrzów, Ryan Lasch z Frölundy Göteborg.
Tymczasem Berglund dodał dziś, że już prawie zapomniał, jak gra się na dużym lodzie, bo po raz ostatni na takiej tafli występował... na igrzyskach w Soczi, czyli 5 i pół roku temu. - Wszyscy powinni pamiętać, że długo nie grałem w hokeja, że w SHL nie grałem nigdy, więc to dla mnie też będzie nowa przygoda i że dawno ne grałem na dużej tafli. Szczerze mówiąc czułem, jakby ostatni raz miało to miejsce te 11 lat temu, zanim wyjechałem do NHL - mówi.
Popularny "Bulan" przyznał, że na pierwszym treningu miał problemy z wytrzymaniem tempa. - To było trudne i chwilami mnie "zatykało". Włączał mi się taki przycisk paniki - mówi. - Szkoda każdego straconego dnia, zwłaszcza gdy już wyleczyłem plecy, a przyplątała się choroba. Wolałbym te pierwsze treningi po takiej przerwie odbywać jakieś trzy tygodnie temu.
Czytaj także: