Po porażce z Białorusią polscy hokeiści mają już tylko teoretyczne szanse awansu do przyszłorocznych igrzysk olimpijskich w Turynie. Dziś o 18.00 zagrają z Łotwą.
Kwadrans przed wyjazdem z hotelu Avitar do hali Riga Sporta Pils trener Andriej Sidorenko zarządził odprawę. Po raz kolejny uczulił swoich zawodników, że ten mecz, i ten turniej, można wygrać przede wszystkim w obronie. Najważniejsze więc to mało stracić. Trzeba jednak też coś strzelić, a to już zadanie przede wszystkim dla Mariusza Czerkawskiego i jego partnerów z pierwszego ataku.
Przed odprawą kilku hokeistów zajrzało do hotelowej restauracji. Wpadli na kawę. - Jedliśmy dziś dwa śniadania, ale do żadnego nie dostaliśmy kawy. Trzeba się jakoś pobudzić - tłumaczyli Tomasz Proszkiewicz i Jarosław Dołęga, partnerzy z trzeciego ataku.
Kawa nie wystarczyła. Polscy hokeiści wyszli na lód przestraszeni i bez wiary. W pierwszej tercji grali na stojąco. Białoruski bramkarz po prostu się nudził. W przeciwieństwie do Tomasza Jaworskiego. Ten miał pełne ręce roboty i dwa krążki w siatce.
W drużynie białoruskiej nie było bramkarza Andrieja Miezina, który w ćwierćfinale igrzysk olimpijskich w Salt Lake City zatrzymał Szwecję. W bramce grał Siergiej Szabanow. To dobry znajomy wielu naszych hokeistów. Trzy razy Białorusin był mistrzem Polski. Nie zapomnieli o nim polscy kibice, którzy stanowią w Rydze najliczniejszy kontyngent zagraniczny. Namawiali, by po znajomości wpuścił choć jeden krążek do siatki i jak się okazało robili to skutecznie.
Na początku drugiej tercji Oskar Szczepaniec wystrzelił krążek byle mocniej i byle dalej od bramki Jaworskiego. Chyba z nudów Szabanow nie pozwolił mu wyjść na uwolnienie. Chciał go zatrzymać i podać do partnera. Niespodziewanie krążek zatańczył na kiju i odbił się w stronę nadjeżdżającego Mariusza Czerkawskiego. Największą zasługą polskiego napastnika był nie sam gol, lecz fakt, że ruszył za krążkiem w pozornie beznadziejnej sytuacji. - Nie wiem, może to intuicja? Gdy Szabanow mnie zobaczył, chyba się trochę wystraszył i dlatego nie trafił w krążek po raz drugi - tłumaczył Czerkawski.
Jeszcze kilka razy bramkarz Białorusi interweniował niepewnie, ale przy golu na 2:2 miał akurat czyste sumienie. Polacy zdobyli go w liczebnej przewadze, kiedy Sidorenko pomieszał formacje ataku i wpuścił do gry Krzysztofa Oliwę z Czerkawskim i Michałem Garboczem. Przed wznowieniem naradzili się. Ustalili, że Oliwa wjedzie między obrońców i zrobi trochę wolnego miejsca partnerom. Jak ustalili, tak zrobili.
Niestety, remis po golu Garbocza utrzymał się tylko przez 109 sekund. - Jeden błąd wystarczył... - Waldemar Klisiak chyba nie liczył innych błędów swoich i kolegów, ale faktem jest, że ten był rozstrzygający. Oleg Antonienko wykorzystał zawahanie polskich obrońców i ustalił wynik. Szkoda, bo szansa pokonania Białorusi była wczoraj wyjątkowo duża. Rywale zagrali słabiej niż sugeruje ich pozycja w rankingu.
Teraz - żeby podtrzymać choć teoretyczną szansę wygrania turnieju (tylko zwycięzca pojedzie do Turynu) - trzeba pokonać Łotwę. A gospodarze są chyba najsilniejszą ekipą turnieju w Rydze. - Gorzko jest po takiej porażce... Ale nie wszystko stracone - twierdzi Mariusz Czerkawski. Miło to słyszeć, ale trudno w te słowa uwierzyć.
Artur St. Rolak z Rygi - Rzeczpospolita
Czytaj także: