Zaledwie 16-letni Jakub Blanik ma już za sobą debiut w PHL
Bratanek mistrza olimpijskiego w gimnastyce sportowej, Leszka Blanika, ma zadatki na dobrej klasy hokeistę. Starszy brat młodego zawodnika JKH GKS Jastrzębie - Dawid, był dwukrotnym mistrzem Europy w taekwondo - w układach formalnych i walkach. Karierę sportową musiał przerwać ze względów zdrowotnych, ale teraz trzyma kciuki za Kubę.
Datą, która do końca życia pozostanie w pamięci Jakuba Blanika, jest 22 września 2017 roku. Tego dnia bowiem młodziutki hokeista (urodzony 17 marca 2001 roku) JKH GKS Jastrzębie zadebiutował w PHL w meczu przeciwko SMS-owi PZHL Katowice. Niewiele nawet brakowało, by absoluty debiutant w tych rozgrywkach strzelił gola, ale zabrakło mu trochę cwaniactwa i szczęścia. Wszyscy jego trenerzy, byli i obecni, zgodnie twierdzą, że chłopak ma zadatki na dobrej klasy hokeistę. Czy jednak wykorzysta tę szansę? Wiele przesłanek za tym przemawia, wszak pochodzi z bardzo usportowionej rodziny. Jego wujek, Leszek Blanik, jest przecież mistrzem olimpijskim, świata i Europy w gimnastyce sportowej, starszy brat Dawid był dwukrotnym mistrzem Europy w taekwondo - w układach formalnych i walkach. Karierę sportową musiał przerwać ze względów zdrowotnych. Kuba chce zostać hokeistą…
Grał przeciwko Lubańskiemu
Sportowego bakcyla zaszczepił rodzinie Blaników senior rodu, Ludwik. Mimo że skończył 74 lata, nadal trzyma się dziarsko i wciąż jest prezesem Klubu Gimnastycznego Radlin. Jego życiorys mógłby posłużyć za scenariusz filmu, tyle w nich ciekawych wątków, historyjek i anegdot.
- Moja przygoda ze sportem rozpoczęła się od boksu - wspomina LudwikBlanik. - Zapisałem się do sekcji bokserskiej Górnika Radlin, gdy miałem 13 lat. Wszyscy dookoła mówili, że mam talent do tej dyscypliny sportu. Potem jednak sekcję bokserską w Radlinie rozwiązano, więc została mi tylko piłka nożna, którą uprawiałem równolegle.
W lidze śląskiej juniorów miałem okazję grać przeciwko takim wybitnym zawodnikom, jak Włodzimierz Lubański, czy Jan Banaś, grający wówczas w Zrywie Chorzów. Początkowo byłem napastnikiem, ale potem trener Konieczny przesunął mnie do pomocy, chociaż moi koledzy z zespołu byli ode mnie 2-3 lata starsi. Przygodę z futbolem zakończyłem dosyć szybko. W 1969 roku ożeniłem się, a poza tym doznałem groźnej kontuzji kolana i było raczej wiadomo, że kariery nie zrobię. Był jeszcze jeden powód - pracowałem wtedy w dziale mierniczym na KWK „Marcel” w Radlinie - trzy razy w tygodniu trenowałem z pierwszym zespołem, który prowadził Augustyn Dziwisz, a dwa razy z grającymi w A-klasie rezerwami Górnika. Zażądano, bym trenował wyłącznie z seniorami, a ja nie chciałem tracić normalnej pracy, więc zawiesiłem buty na kołku. Piłkę nożna uprawiałem z zamiłowania, to było moje hobby, a nie źródło utrzymania rodziny.
Ludwik Blanik doczekał się trójki dzieci - córki Mireli i dwóch synów - Dariusza i Leszka. Leszek został znanym gimnastykiem, Dariusz próbował swoich sił w lekkoatletyce i piłce nożnej. - Darek byłby bardzo dobrym średniodystansowcem - zapewnia Ludwik Blanik. - Dowoziłem go na treningi do Rydułtów, bo tamtejszy Naprzód prowadził sekcję lekkoatletyczną. Grał także w piłkę nożną i nie przyznał się, że gra z kontuzją kolana. Kiedy wyszło szydło z worka, noga powędrowała do gipsu. Potem okazało się, że jeżeli chciałby nadal być sportowcem, musiałby mieć operację. No i skończył karierę.
Dumny z wnuków
Leszek natomiast chciał być żużlowcem, na co jednak nie wyraziłem zgody. To wyjątkowo niebezpieczny sport, chociaż bardzo lubię go oglądać, podobnie jak moi synowie. Mogę nawet powiedzieć, że byłem fanatykiem tej dyscypliny sportu. Po raz pierwszy obejrzałem mecz żużlowy mając zaledwie siedem lat. Chodziłem z kolegami wzdłuż torów z Radlina do Rybnika, by obejrzeć drużynę ROW-u. Nie było nas stać na kupno biletów, więc chodziliśmy wokół stadionu tak długo, aż znaleźliśmy miejsce, gdzie można było przeskoczyć płot i dostać się do środka.
Mój wnuczek Piotr, syn od córki, przez jakiś czas trenował gimnastykę, ale to chłopak ze ścisłym umysłem, więc dał sobie spokój ze sportem i studiuje informatykę w Warszawie.
Starszy syn Darka Dawid był dwukrotnym mistrzem Europy w taekwondo, ale choroba zmusiła go do zakończenia kariery. Kuba natomiast… Był na kilku zajęciach na hali, ale do gimnastyki nie nadawał się, bo był zbyt ociężały. Trenował piłkę nożną w Odrze Wodzisław, ale powiedziałem Darkowi, że w niej też nie będzie dobry, bo nie ma szybkości. No i pojechał na mecz hokeja na lodzie do Jastrzębia. Spodobało mu się i teraz chce być hokeistą. Jestem tym zaskoczony, nigdy go o to nie podejrzewałem, ale trenerzy twierdzą, że ma smykałkę do tej dyscypliny sportu. Ja też czasami jeżdżę na mecze hokejowe do Jastrzębia, jak odwiedzałem Leszka w Gdańsku, to też chodziliśmy na mecze hokejowe. Powtarzam Kubie, że w każdej dyscyplinie sportu możesz zrobić karierę, jeżeli myślisz głową, a nie piętami. Widzę, że jemu nie tylko strzelanie bramek sprawia przyjemność, bardzo się cieszy, gdy po jego podaniu kolega strzeli gola. Czyli nie jest egoistą.
„Wizytówka” rodziny
Nazwisko Blanik rozsławił na całym świecie najmłodszy syn Ludwika, Leszek (ur. 1 marca 1977 roku w Wodzisławiu Śląskim), który uprawiał gimnastykę sportową. Jego koronną konkurencją był skok. Jest dwukrotnym medalistą olimpijskim - złoto wywalczył w Pekinie w 2008 roku, osiem lat wcześniej brąz w Sydney. Po tytuł mistrza świata Leszek Blanik sięgnął w Stuttgarcie w 2007 roku, srebrne medale wywalczył w Melbourne (2005) i Debreczynie (2002). Tytuł mistrza Europy zdobył w Lozannie w 2008 roku, ponadto ma w kolekcji srebrny medal (Sankt Petersburg (1998) i brązowy medal (Lublana 2004). Odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (2008). Jest pierwszym polskim sportowcem, którego nazwiskiem nazwano element gimnastyczny. Zapisany pod numerem 332 przez Międzynarodową Federację Gimnastyczną skok-przerzut (podwójne salto w przód w pozycji łamanej) otrzymał nazwę „blanik”. W 2011 rada miejska w Radlinie uhonorowała olimpijczyka, nadając hali sportowej Klubu Gimnastycznego Radlin imię Leszka Blanika.
Hokej lepszy od piłki nożnej
- Po przeprowadzce do Gdańska rzadko jeżdżę w rodzinne strony, ale bywając w Radlinie zauważyłem, że Kuba chętnie jeździł na zamarzniętym stawiku obok domu - wspomina Leszek Blanik. - To bez znaczenia, że w Radlinie nie ma lodowiska, bo hokej na lodzie jest prawdziwą pasją mojego bratanka. Uważałem i w dalszym ciągu uważam, że do sportu bardzo często trafia się przez przypadek, niezależnie o jaką dyscyplinę chodzi. I ci sportowcy najczęściej coś osiągają.
Hokej na lodzie to moja ulubiona gra zespołowa, często chodziłem w Gdańsku na mecze Stoczniowca, podziwiałem grę takich zawodników jak Maciej Urbanowicz, Przemysław Odrobny, Adam Skutchan, Marek Wróbel. Hokej jest bardzo męską, dynamiczną i ciekawą grą, znacznie ciekawszą od piłki nożnej. Nie jestem zatem zaskoczony, że Kuba wybrał właśnie tę dyscyplinę sportu. Jestem w stałym kontakcie telefonicznym z bratem, wiem, że Kuba systematycznie robi postępy i chce coś osiągnąć w hokeju. Wiem, że już zadebiutował w drużynie seniorów JKH GKS Jastrzębie, że gra w reprezentacji Polski w swojej kategorii wiekowej. Wspierają go nie tylko rodzice, ale również starszy brat Dawid, który jako młody chłopak był dwukrotnym mistrzem Europy w taekwondo. Kuba jest tytanem pracy, poza tym ma do siebie dystans, przyjmuje wszystkie uwagi, również te krytyczne, a to napawa optymizmem, że coś osiągnie w hokeju.
Diament do oszlifowania
- W dzisiejszych czasach trudno mówić o selekcji w grupie naborowej - twierdzi pierwszy trener Jakuba Blanika, Marek Chrabański. - Z tego powodu, że chłopcy za bardzo nie garną się do hokeja. Ci, którzy przychodzą na testy, praktycznie zostają. Z grupy 20 chłopców, w której znajdował się Jakub Blanik, w dalszym ciągu gra w hokeja tylko dziewięciu.
Jeżeli chodzi o „Bułę”, czyli Kubę Blanika, to już na początku - wspólnie z Marcinem Pelaczykiem - zauważyliśmy, że w chłopaku drzemią ogromne możliwości, że po prostu ma talent. To było widać już w pierwszej gierce. Oczywiście w pierwszej fazie szkolenia główny akcent kładziemy na technikę jazdy na łyżwach, bo to jest elementarz. Ale w momencie, gdy rzucamy krążek na taflę i zaczynamy pracować z „gumą”, wówczas widać, kto ma smykałkę do hokeja i wszystko na to wskazuje, że będzie dobrym zawodnikiem. Oczywiście różnie to się może potoczyć, bo droga do drużyny seniorów jest długa i wyboista. Był taki moment, że strzelał bardzo dużo bramek, teraz natomiast ma bardzo dużo asyst, szuka kolegów na lodzie.
Czy Jakub Blanik był najbardziej utalentowanym chłopakiem w swojej grupie? Chyba nie, było jeszcze kilku chłopców, którzy mieli zadatki na dobrych hokeistów. Kilku kolegów z jego rocznika jest teraz w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Katowicach - Dawid Wróblewski, Marcin Płachetka, Łukasz Kapusta. Elementy hokejowego rzemiosła, które my demonstrowaliśmy, „Buła” łapał bardzo szybko. Jest mu chyba łatwiej, bo pochodzi z bardzo usportowionej rodziny, więc ma to zapisane w genach. Ma głowę do tej dyscypliny sportu, co trzeba bardzo mocno zaakcentować. On nie jest egoistą, łasym na gole, zawsze miał dużo asyst, bo bardzo dobrze czyta grę i dużo widzi na lodzie. Ponadto jest bardzo pracowity, nigdy na treningu nie musiałem upominać go, by przyłożył się do ćwiczenia. Pod tym względem był wyjątkowy w swojej grupie. Widać na każdym kroku, że on kocha ten sport, gotowy jest trenować dwa-trzy razy dziennie na lodzie. Czy Jakub Blanik jest w stanie w perspektywie dwóch lat grać w zespole seniorów? Wydaje mi się, że tak, ale wszystko zależy od tego, jak poprowadzą go trenerzy w drużynie juniorów i jakie plany wobec niego ma trener seniorów, Robert Kalaber.
Słyszałem, że latem trener Kalaber chce go odpowiednio fizycznie przygotować, więc nie zdziwiłbym się, gdyby następnych rozgrywkach grał regularnie w PHL. „Buła” to typowy środkowy napastnik i niech nikogo nie zmylą jego parametry fizyczne. Nie jest wielkoludem, a ja pamiętam takiego napastnika jak Mariusz Puzio z Polonii Bytom, który mimo iż nie imponował wzrostem, był świetnym skrzydłowym, jednym z najlepszych w okresie, w którym grał.
Ogniki w oczach
- Kiedyś jeździłem na hokej do Czech, a kiedy w Jastrzębiu zadaszono lodowisko i powstała drużyna „Czarne Jastrzębia”, zacząłem przyjeżdżać tutaj - wspomina ojciec Jakuba, Dariusz Blanik. - Wziąłem synów na hokej i kibicowaliśmy miejscowej drużynie. Kuba cały czas mi truł, że chce być hokeistą i w końcu uległem. Przywiozłem go na trening, to było w styczniu 2008 roku. Myślałem, że to będzie chwilowe zauroczenie, bo w naszej rodzinie główne sporty to piłka nożna, żużel i ze względu na mojego młodszego brata Leszka, gimnastyka sportowa. Gdy Kuba zapisał się do sekcji hokejowej, ja nawet nie umiałem jeździć na łyżwach! Potem nauczyłem się, bo było mi wstyd. Miałem wątpliwości, czy z Kuby coś będzie, bo jego koledzy z grupy zaczynali dwa-trzy lata wcześniej.
Najpierw chodził do szkoły podstawowej w Wodzisławiu Śląskim, a od trzeciej klasy przeniósł się do Jastrzębia, bo w szkole podstawowej nr 20 powstała klasa sportowa dla hokeistów. Jej wychowawczynią była pani Agata Kulas, mama grającego cały czas w JKH Tomka. Kuba nie uczy się najgorzej, chociaż chyba mógłby lepiej. Dyrektor Zawadzki, który kierował podstawówką, gdy uczęszczał do niej mój brat, mawiał, że dobry sportowiec nie może być leniuchem, może być tylko troszeczkę gorzej przygotowanym. Kubie pomaga w nauce koleżanka, która przynosi zeszyty, gdy jego czasami nie ma na lekcjach. Jej rodzice też są zadowoleni, bo ona dzięki tym „korepetycjom” poprawiła swoje oceny. Nauczyciele twierdzą, że gdyby Kuba więcej czasu poświęcił nauce, miałby o wiele lepsze stopnie. Ale on chce być hokeistą i nic na to nie możemy poradzić. Widocznie wziął sobie do serca słowa mojego brata, bo Leszek twierdzi, że w sporcie trzeba brać wszystko, albo się nie ma nic.
Dojazdy z Wodzisławia do Jastrzębia są czasochłonne, więc moja żona Jolanta przeniosła się do pracy w Jastrzębiu i dowozi rano Kubę do szkoły. Ja natomiast przywożę go po południu na treningi. Moja małżonka jest na każdym meczu Kuby, podobnie nasz starszy syn Dawid, który też był sportowcem, ale musiał przerwać treningi z powodów zdrowotnych. Kuba dostał się do SMS-u, ale zrezygnował, bo woli trenować w Jastrzębiu. Trener Robert Kalaber widział go na kilku treningach i powiedział, że może trenować z seniorami, jeżeli będzie miał ochotę. Decyzja o pozostaniu w Jastrzębiu była słuszna , bo co z tego, że grałby w SMS-ie w ekstraklasie, skoro przegrywaliby dwucyfrowo? Same porażki mogłyby go zdołować, a widzę, że on ma ogniki w oczach, gdy idzie na trening, czy mecz. Małymi krokami idzie do przodu i to nas - mnie i żonę - najbardziej cieszy.
Komentarze