Czy ligowy sezon zostanie zbojkotowany przez część klubów? Tak można byłoby wnioskować z ustaleń podjętych w ubiegłym tygodniu. Zainteresowane - i zwaśnione - strony twierdzą jednak, że nic takiego się nie zdarzy.
Podczas gdy większość hokeistów przebywa na urlopach, ich zwierzchnicy czyli działacze, zafundowali sobie kolejną „wojenkę". Poszło o ligę zawodową. Ma już ona w Polsce swoją historię.
Na przełomie wieków powstała spółka Polska liga Hokejowa, a jedynym po niej śladem i wspomnieniem są pokaźne długi. Choć formalnie wciąż istnieje, wszyscy w hokejowym światku, obchodzą się z nią, jak ze śmierdzącym jajem. Gdy w ubiegłym roku ukonstytuował się nowy zarząd PZHL główny nacisk położył na uporządkowanie spraw związanych z - reprezentacją oraz - nareszcie - na utworzenie ligi zawodowej, na wzór tych, jakie funkcjonują w innych grach zespołowych.
Trudne początki
Z Piotrem Hałasikiem rozmawialiśmy na ten min. temat dwa tygodnie po jego wyborze na funkcję prezesa PZHL (maj 2012). Przydzielił on wówczas tworzenie zrębów tej ligi znanemu działaczowi członkowi zarządu, Andrzejowi Skowrońskiemu, szefowi rady nadzorczej Tyski Sport. Ponieważ jednak prace nad projektem szły ślamazarnie, prezes zlecił to zadanie swojemu zastępcy, Mariuszowi Wołoszowi. Wtedy nabrały tempa i przyoblekły się w realny kształt. Zarejestrowano spółkę Polska Hokej Liga (niefortunna nazwa), stworzono zręby regulaminów, co byto następstwem wielu dyskusji w gronie hokejowych „wszystkich świętych". Czasu byto niewiele, problemów sporo, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały że sezon 2013/14 odbędzie się pod nowym szyldem. Odtrąbiono sukces podczas konferencji prasowej, a zjazd sprawozdawczy PZHL przegłosował wprowadzenie ligi zawodowej.
Tajne przez poufne
Tym większe było zdziwienie, kiedy w ubiegłym tygodniu pojawiła się informacja, że działacze pięciu klubów: Comarch Cracovii, Aksam Unii Oświęcim, Ciarko PBS Banku Sanok, GKS Tychy i JKH GKS Jastrzębie wraz ze swoimi sponsorami spotkali się w Krakowie, by debatować o ligowej przyszłości. W piątek wydali komunikat, że do sezonu pod egidą spółki nie przystąpią. W długim oświadczeniu czytamy m.in., że liga powinna spełniać najwyższe standardy a nie ma solidnych podstaw ekonomicznych oraz prawnych.
Nie zostały dopracowane postanowienia umowy licencyjnej, regulaminy rozgrywek oraz zasady marketingowe. Wątpliwości wzbudziło i to, że główne finansowe ciężary będzie ponosił PZHL. - Związek jest poważnie zadłużony (zaciągnął pożyczkę w wys. ok. 1,2 min A - pizyp. red.), więc o żadnym wsparciu finansowym nie może być mowy - mówi główny adwersarz projektu, członek zarządu PZHL, Andrzej Skowroński.
- Wszystkie pomysły są forsowane przez prezesa na siłę. A wygląda na to, że zawodowa liga to nic innego, jak skok na kasę. Do 11 lipca kluby mają czas na podpisanie umowy z PHL, by można było rozpocząć proces licencyjny. - My na pewno umowy nie podpiszemy Nie sposób to zrobić, biorąc pod uwagę jakość przygotowanych dokumentów - przekonuje tyski działacz.
- Miesiącami prowadziliśmy szerokie konsultacje, spotykaliśmy się, nanosiliśmy zgodne z wolą działaczy klubowych poprawki... - kontruje prezes spółki PHL, Mariusz Wołosz. - Przedstawiciele klubów, moim zdaniem, nie mają żadnych argumentów merytorycznych. To dla mnie niezrozumiałe. Odnoszę zarazem wrażenie, że w grę wchodzą różnego rodzaju animozje między poszczególnymi działaczami.
Nie ma groźby
By posłużyć się dygresją; początki każdej ligi zawodowej w Polsce czy to w siatkówce, czy w koszykówce, czy w piłce nożnej, też były trudne, ale z sezonu na sezon wszystkie mankamenty były i są usuwane, a i same środowiska są zadowolone z obecnego stanu rzeczy
- Być może nasze regulaminy rzeczywiście nie są doskonałe, ale najpierw musimy wystartować, by dowiedzieć się, gdzie i czy w ogóle został popełniony błąd, by potem go usunąć - wyjaśnia prezes związku. - Działaczom pięciu klubów warto w tym momencie przypomnieć, że podczas czerwcowego zjazdu delegatów przegłosowano uchwalę o wprowadzeniu ligi zawodowej. O co więc tak naprawdę chodzi? Moim zdaniem o pieniądze, a raczej ich brak. Ale są już podpisane umowy ze sponsorem, teraz tylko staramy się, by pieniądze wpłynęły wcześniej. Jeżeli będą one na koncie związku, niechęć wielu klubów na pewno stopnieje. Powiem panu jeszcze jedno; „szarą eminencją" tej całej zawieruchy jest pan Skowroński, któremu odebrałem prawo organizowania ligi zawodowej, bo do wyznaczonego czasu nic nie zrobił. I o to ta cała wojna.
- Czy istnieje groźba zbojkotowania sezonu? - z tym pytaniem zwracamy się również do prezesa Skowrońskiego. - Oczywiście, że nie - odpowiada tyski działacz. - W myśl postanowień związku i spółki PHL, by sezon mógł się zacząć, potrzeba sześciu zespołów. A gdy ten warunek nie zostanie spełniony, rozgrywki trafią ponownie pod kuratelę związku. Na tę chwilę, moim zdaniem, to jest optymalne rozwiązanie.
Niezbędne spotkanie
- Na pewno sobie z tym problemem poradzimy - przekonuje prezes Haiasik. - Ale jestem gotów po raz kolejny spotkać się z prezesami klubów i raz jeszcze podyskutować.
Przez cały wczorajszy dzień prezes Haiasik przebywał w Warszawie i omawiał sprawę telewizyjnych transmisji w kanale ogólnodostępnym. Umowa ma być - wedle zapewnień sternika - podpisana przed rozpoczęciem sezonu.
Mariusz Wolosz, prezes PHL, jest zniesmaczony całym zamieszaniem i nie poczuwa się do winy - Wszystkie sugestie i życzenia klubów zostały spełnione - jeszcze raz podkreśla. I po chwili dodaje: - Najprawdopodobniej w tym wszystkim główną rolę odgrywają indywidualne animozje. Nie chce jednak tego wątku rozwijać. Z kolei prezes Skowroński głośno się zastanawia, czy przypadkiem nie zrezygnować z prac w zarządzie związku.
Cała sprawa jest poważna, ale może się skończyć na burzy w szklance wody (albo i lodu?). Jeżeli na koncie związkowym pojawią pieniądze od tajemniczego sponsora, wówczas swary i waśnie mogą na jakiś czas zostać wyciszone.
Włodzimierz Sowiński - Dziennik Sport
Czytaj także: