Plany były inne. Radosław Sawicki miał spróbować sił w lidze zagranicznej i tam zbierać szlify oraz doświadczenie. Sezon 2021/22 reprezentant Polski spędzi jednak w rodzinnym Sanoku. Nam opowiedział o pobycie w Szachciorze Soligorsk, planach, które nie wypaliły i potencjale drużyny Marka Ziętary.
HOKEJ.NET: – Cofnijmy się w czasie. Zakończenie sezonu 2020/2021. Mistrzowskiego dla Ciebie i Jastrzębia. Jakie miałeś myśli w kontekście przyszłości? Jakie oferty? I skąd wzięła się Białoruś?
Radosław Sawicki: – Będąc szczerym, nie było tych ofert bardzo dużo. Miałem taki cel, by spróbować za granicą i zastanawialiśmy się wraz z agentami, co zrobić. Były oferty z Polski, ale priorytetem był wyjazd. Z Szachciora otrzymaliśmy naprawdę dobrą ofertę. Trochę się zastanawialiśmy przez wzgląd na sytuację polityczną, konsultowaliśmy sprawę z Krystianem Dziubińskim, który przekonywał, by nie bać się Białorusi i finalnie postanowiłem wyjechać.
Jak wyglądała białoruska codzienność? Dało się odczuć napięcie polityczne i społeczne?
– Myślałem, że będzie o wiele gorzej. Na granicy oczywiście odczekałem swoje. Sprawdzali moje auto, musiałem wszystko wypakować, w ruch poszły roentgeny. Po samym przekroczeniu granicy wszystko było normalne. Wiadomo, Białoruś nie jest tak rozwiniętym krajem jak Polska, co widać szczególnie w małych miejscowościach. Mińsk jednak to piękne, duże miasto. Nie dało się tam odczuć, że coś jest nie tak.
No dobrze, ale gdyby pojawiła się okazja, by pozostać na Białorusi dłużej, zdecydowałbyś się?
– Z jednej strony jest to kraj nieco przytłaczający, Polska jest zdecydowanie piękniejsza. Patrząc przez pryzmat hokeja, organizacja była tam zdecydowanie lepsza. Jeśli chodzi o zaplecze, na lodowisku mieliśmy wszystko: od sali gimnastycznej, przez kilka pomieszczeń do treningu, po licznych masażystów. Na życzenie zawodnik otrzymywał od klubu mieszkanie i pełne wyżywienie. Zawodnicy, którzy nie chcieli mieszkań, mieli zorganizowane ogromne pokoje w 4-gwiazdkowym hotelu z dostępem do spa. Był to dla mnie nieco inny, lepszy hokejowy świat.
A sam trening, taktyka, podejście do dnia meczowego to też przepaść?
– Zupełnie coś innego. My przez calutki miesiąc przebywaliśmy na zgrupowaniu w Mińsku. Kadra liczyła ponad 30 zawodników. Sporo mieliśmy jednostek treningowych, po dwie dziennie na sucho i dwie na lodzie. Jedynie w środy i soboty obciążenia były mniejsze, niedziele z kolei wolne. Kiedy już weszliśmy w cykl meczowy, harmonogram treningów był bardzo zbliżony do praktyk w Polsce. W Szachciorze za przygotowanie motoryczne odpowiada dedykowany temu zajęciu trener. On prowadzi rozgrzewki i wyznacza zawodnikom zadania, które mają zrealizować we własnym zakresie, co oczywiście można rozpatrywać dwojako: jeden powie, że to lepiej, dla drugiego to gorsze rozwiązanie. Ja uważam, że to podejście do przygotowań jest na Białorusi bardziej profesjonalne niż u nas.
Czułeś na lodzie, że jesteś w drużynie, gdzie poprzeczka jest zawieszona wyżej, gdzie konkurencja jest wymagająca?
– Generalnie czułem się bardzo podobnie jak w Polsce. Rywalizacja była większa, bo też zawodników było więcej. Podczas mojego pobytu przewinęło się około 10 obcokrajowców. Gdy ktoś nie pasował trenerowi, brali następnego. Tak też było ze mną. Mieliśmy wyznaczony cel na turniej pucharowy. Nie udało się go osiągnąć, więc pożegnano się z pięcioma hokeistami, w tym ze mną.
Czyli w trakcie tego miesiąca nie czułeś pod skórą, że odstajesz od reszty w meczu czy w treningu?
– Nie, tak bym tego nie ujął. Z drugiej strony, ściągnęli mnie po to, bym strzelał bramki. Tego wymagano ode mnie od pierwszego meczu. U nas w sierpniu dopiero wychodzimy na lód, a tam już rozgrywaliśmy mecze, w których ustawiany byłem w wyższych formacjach i niestety nie wszystko mi wychodziło, nie wszystko potoczyło się tak, jakbym tego oczekiwał. Taki jest sport. Takie jest życie.
Parę nocy już pewnie spędziłeś, myśląc o tym pobycie na Białorusi. Zmieniłbyś coś? Podjąłbyś jakąś inną decyzję? Czy niczego nie żałujesz?
– Dałem z siebie sto procent. Nie mam sobie nic do zarzucenia. Oprócz tego, że nie trafiłem z formą. To jednak fajne doświadczenie. Myślę, że dużo mi dało zarówno psychicznie, jak i fizycznie, bo tych treningów było sporo i jestem dobrze przygotowany do sezonu. Teraz tylko muszę odbudować swoją pewność na lodzie, iść do przodu i patrzeć na to, co będzie.
Zamknął się temat Szachcioru. Jakie miałeś perspektywy? O ofertach z Sanoka i Katowic wiemy. Był nagrywany jeszcze jakiś temat?
– Do ostatniego momentu chcieliśmy spróbować w lidze ECHL, rozmawialiśmy z Alanem Łyszczarczykiem, ale to nie doszło do skutku. W Stanach powiedzieli nam, że w związku z wirusem nie biorą chłopaków z Europy i ten temat się zamknął.
Katowice, Sanok. Jeszcze ktoś z PHL się odezwał?
– No tak, ale nie ma co drążyć tego tematu.
A dlaczego Sanok?
– Chciałem wrócić do domu. W Katowicach spędziłem trzy sezony i ten pobyt skończył się nie do końca po mojej myśli. A w Sanoku jeszcze nie grałem w wyższych formacjach, chcę o to powalczyć. Zaraz po juniorach nie dostawałem w pierwszej drużynie wielu minut na lodzie, dlatego perspektywa powrotu i gry dla swoich kibiców wydawała mi się najlepsza.
Rozumiem. Kiedy dowiedziałem się, że z opcji sanockiej i katowickiej wybrałeś tę pierwszą, zakiełkowała w mojej głowie myśl, że może masz w sobie jakiś uraz do GKS-u po tym, jak nie do końca uwierzono tam w Twój potencjał, który pokazałeś w Jastrzębiu i który doprowadził Cię do złota.
– O żadnym urazie nie może być mowy. W Katowicach też zmienił się klub, częściowo zarząd. Do poprzedniego też nie mam wielkiego żalu, bo dzięki temu trafiłem do JKH, gdzie zdobyłem wszystko, co było do zdobycia. Tego lata chciałem spróbować czegoś nowego.
Przenieśmy się więc do Sanoka. Jak wygląda Twoim zdaniem ten zespół pod względem hokejowego warsztatu?
– Jakościowo naprawdę dobrze. Oczywiście, powinniśmy zagrać lepiej w pierwszych meczach sezonu, ale też dopiero się poznajemy. Wiele jest zawodników zagranicznych. Mamy mieszankę hokeistów z Sanoka i Finów. Trener cały czas szuka najbardziej optymalnych rozwiązań. Z każdym treningiem, z każdym spotkaniem będziemy mocniejsi.
Pojawiły się w szatni nerwowość i niepokój po tych pierwszych występach?
– Na pewno. W trzech meczach zdobyliśmy jedną bramkę. To coś niebywałego. Sytuacji mieliśmy sporo, ale nie potrafiliśmy ich wykorzystać. Nie odczuwamy jednak żadnej presji, bo w klubie nikt takowej nie wywiera. Musimy się dotrzeć i głowa będzie spokojniejsza.
Na co stać Sanok w tym sezonie?
– Na zwycięstwo z każdym rywalem. Z każdą sekundą na lodzie jesteśmy lepszą drużyną. Wygramy sporo meczów, kibice będą z nas zadowoleni i dojdziemy do play-offów, a tam już może wydarzyć się wszystko.
Rozmawiał: Dominik Kania
Czytaj także: