W dniu dzisiejszym drużyny pierwszej ligi rozpoczynają decydującą walkę o awans. W szeregi ekstraligowców zamierzają się dostać legendarne polskie kluby. Każdy z tych teamów to historia naszego hokeja. Przypomnijmy pewne wydarzenie.
W 1950 roku młoda drużyna KTH zdobyła w przepięknym stylu tytuł Mistrza Polski.
Jednym z pilnych obserwatorów finałów rozgrywanych na katowickim sztucznym lodowisku był długoletni internacjonał, olimpijczyk, inż. Czesław Marchewczyk. Już nie bronił barw ukochanej Cracovii, dwa lata wcześniej pożegnał się z drużyną, zakończył czynne uprawianie sportu.
- Może właśnie, dlatego - zwierza się - krynicka drużyna przede wszystkim porwała mnie swoim młodzieńczym zrywem, a przy tym kolektywną grą i ofiarnością. Szczególnie pilnie obserwowałem poczynania młodziutkiego prawoskrzydłowego Mariana Jeżaka. Już w tedy przepowiadałem mu karierę reprezentanta. I rzeczywiście na długie lata zajął on moją pozycję w kadrze.
Niewątpliwie - nadmienia inż. Marchewczyk - zespól z 1950r. stanowił jeden z lepszych w powojennej historii polskiego hokeja, szkoda tylko, że wkrótce potem ta mistrzowska drużyna została całkowicie rozbita na rzecz Legii i bydgoskiej Gwardii (Polonii). Ten, bowiem młody zespół Krynickiego Towarzystwa Hokejowego miał realną szansę zostać jednym z czołowych teamów klubowych Europy – z książki „40 lat KTH”
Drużyna, o której wspominał Czesław Marchewczyk pierwszy powojenny sukces odniosła już rok wcześniej zdobywając srebrny medal. Oto wspomnienia innego reprezentanta, olimpijczyka – Alfreda Wróbla:
- W 1949 roku zaczęła wschodzić nowa gwiazda na firmamencie polskiego hokeja. Nazywała się "Związkowiec Krynica", czyli po prostu dawne i obecne KTH. Już w tedy krynicka młodzież zaimponowała dojrzałą, zespołową grą. Ale nie przypuszczałem, że... Zresztą to trzeba opowiedzieć dokładniej.
Rok 1950. Finały mistrzostw Polski kończą się "martwym biegiem", gdyż moja drużyna, Górnik Janów, i Związkowiec mają u kresu rozgrywek równą ilość punktów. W decydującym spotkaniu już czujemy się mistrzem Polski, bo przecież jeszcze tylko 3 minuty do ostatniego gwizdka sędziego, a my prowadzimy 5:3. I oto szatański zryw "katehetów" - nie wytrzymujemy - jest 5:5. A więc jeszcze jeden mecz, który już chyba rozstrzygnie o tytule mistrzowskim.
I choć minęło już 18 lat od tego turnieju, jeszcze dziś mam przed oczyma sylwetki tych "krynickich diabłów", którzy w tym drugim meczu roznieśli nas, wstyd powiedzieć - 10:1 - z książki „40 lat KTH”
Dzisiaj mija 56 lat od tego wspaniałego dla krynickiego sportu dnia. Miejmy nadzieję, że młodzi Kryniczanie pokuszą się o to, aby za kilkadziesiąt lat z takim sentymentem wspominać Ich poczynania. Bo od wielu lat nie było tak, żeby o sile krynickiego hokeja nie decydowała armia zaciężna. Czy będzie to siła ze stali? Wszystko w rękach, nogach i kijach Kruczka i spółki.
maza
Hokej.Net
Czytaj także: