Katowiczanie gnębieni przez plagę kontuzji mieli problemy ze skompletowaniem składu. Ostatecznie wystawili we wczorajszym meczu przeciwko mistrzowi Polski zaledwie dwie piątki, a Roman Fonfara i Szymon Kątny pojawiali się na tafli sporadycznie.
- Ledwo Tomek Marznica wyszedł z gipsu, a wpakowany został do niego Rafał Plutecki - wylicza trener katowiczan Andrzej Tkacz. - Do tego. Uraz wyeliminował z gry Jacka Zająca i jego miejsce w bramce zajął Tomek Kowalczyk. Brakuje nam jeszcze Adriana Labrygi, Łukasza Elżbieciaka i Bartłomieja Kowalskiego.
Sebastiana Fonfary trener Tkacz nie wyliczył, bo wyrzucony z drużyny za niesportowy tryb życia napastnik GKS, sam się skreślił.
Taki zespół GKS nie był w stanie stawić czoła mistrzom Polski, choć przez pierwsze minuty nie tylko trzymał się dzielnie, ale wykorzystując nawet okres przewagi liczebnej zasypał strzałami Przemysława Witka. Kiedy jednak siły się wyrównały Sebastian Kowalówka wygrał wznowienie w tercji obronnej gospodarzy, a Wojciech Wojtarowicz bekhendem wrzucił odbity krążek do pustej bramki. Przełom nastąpił w 12 minucie. Na karę powędrował Adam Goliński i spędził na ławce tylko 14 sekund, bo tylko potrzebowali Waldemar Klisiak i Jacek Zamojski na rozegranie akcji, zakończonej bombą Grzegorza Piekarskiego z linii niebieskiej. A 70 sekund później efektownym strzałem z klepki podanie Wojtarowicza na gole zamienił Marcin Jaros g rozpoczynając kompletowanie hat-tricka. Ustrzelił go teoretycznie... W praktyce bowiem sędziowie podarowali mu gola w 16 minucie, bo krążek nie przekroczył linii bramkowej odbijając się od słupka, a w 34 minucie stojąc tyłem do bramki podawał krążek do Wojtarowicza i sam był zaskoczony widząc, że zdobył gola.
Honorowy gol katowiczan i wycofanie pierwszej piątki z gry przez trenera oświęcimian spowodowały, że w trzeciej tercji obydwie drużyny ambitnie walczyły o poprawę wyniku, ale bramki strzelali już tylko oświęcimianie.
Jerzy Dusik - Dziennik Zachodni
Fotorelacja:
Zdjęcia: Cymes
Czytaj także:
