Nie mieliśmy masażysty, odnowy biologicznej, strojów. Tak ma wyglądać profesjonalny klub? - mówi Daniel Laszkiewicz, były hokeista TKH. Teraz ujawnia, w jakich warunkach zawodnicy mieli walczyć o medale mistrzostw Polski.
Laszkiewicz opuścił TKH/ThyssenKrupp/Energostal po dwóch latach gry w toruńskim zespole. Przeniósł się do Comarch/Cracovii. - Chcę w "Gazecie" wyjaśnić, dlaczego zdecydowałem się na takie rozwiązanie. Mam dość! Może jak wszyscy poznają kulisy funkcjonowania klubu, coś się zmieni - mówi.
Rozmowa z Danielem Laszkiewiczem*
Filip Łazowy: Dwa lata spędzone w Toruniu będzie pan dobrze wspominał?
- Do klubu przyszedłem dzięki Andrzejowi Kończalskiemu i Januszowi Burzyńskiemu (były prezes i wiceprezes toruńskiego klubu - przyp. red.). To była dobra decyzja. Pierwszy sezon okazał się naprawdę udany. Zabrakło jedynie wywalczenia medalu.
Więc dlaczego teraz z TKH nie chce mieć już pan nic wspólnego?
- Co do drugiego roku w Toruniu mam już mieszane uczucia. Grałem słabo. Nie chcę się tłumaczyć, ale w tym czasie nie omijały mnie kontuzje - miałem złamaną kość śródstopia i skręcone kolano. Nie ukrywam, że ze swojej postawy nie jestem zadowolony.
Ale podczas meczów nigdy się pan nie oszczędzał. Ktokolwiek w zarządzie to zauważył?
- Jeśli się coś robi, trzeba to wykonywać dobrze. Nie jestem minimalistą. Na lodzie starałem się dawać z siebie sto procent. Poza tym przy takich kibicach, jacy są w Toruniu nie można grać inaczej. Skoro oni dopingują przez cały mecz bez przerwy, to my, zawodnicy, musimy im za to rewanżować się ambitną grą. Klub Kibica zawsze stwarzał na meczach fantastyczną atmosferę. Przyjemnie się grało przy takich fanach. Dodawali sił i wiary.
Brzmi pięknie. Tak bardzo, że aż dziwne, że ktokolwiek chciał opuścić taką idyllę.
- Nie umiałem się dogadać z działaczami. Poza panem Kończalskim nie było osoby, z którą mógłbym porozmawiać. Nie byłem lubiany przez zarząd klubu.
Dlaczego?
- Pewnie dlatego, że miałem odmienne zdanie.
W wielu sprawach pomagał pan kolegom z drużyny. Nawet kosztem konfliktu z działaczami?
- Zgadza się. Byłem zastępcą kapitana i znajdowałem się w radzie drużyny. Bardzo często prowadziłem rozmowy z panem Kończalskim na temat naszych problemów. Działałem w imieniu hokeistów. Wiele razy reagowałem, kiedy było to potrzebne. Pewnie dlatego były niejasności między mną a zarządem.
Ale teraz TKH ma już nowego prezesa.
- Nie chcę się wypowiadać na temat pana Przemysława Radio, bo go nie znam. Nie wiem kim on jest i jak będzie prowadził klub. Życzę mu sukcesów, bo chciałbym aby sytuacja w TKH/ThyssenKrupp/Energostal się poprawiła.
Jak to zrobić?
- Jeśli chodzi o jego współpracowników, to będzie musiał dużo pozmieniać.
Zmienić zarząd?
- Jestem zdania, ze zawodnicy są od grania, a działacze od zarządzania klubem i zapewnienia hokeistom odpowiednich warunków. Kiedy przegraliśmy mecze z KH Sanok i Zagłębiem Sosnowiec, działacze natychmiast ustalili ile punktów musimy później zdobyć. Im mniej, tym więcej pieniędzy zabierali nam z pensji.
Można to nazwać systemem motywacyjnym. Tym bardziej, że zespół grał słabo.
- A ja się pytam: kto rozliczy zarząd z tego co zrobił? Co zrobili panowie Paweł Gurtowski (członek zarządu ds. marketingu i reklamy w klubie - przyp. red.) i Janusz Modzelewski? Ten ostatni ponoć jest szefem od wyszkolenia (oficjalnie: członek zarządu ds. sportowych i wyszkolenia - przyp. red.). Pytam więc: ile razy był na treningach drużyny seniorów i juniorów? Niech ktoś go o to zapyta.
Co zarzuca pan zarządowi klubu?
- Był okres, że nie mieliśmy ani masażysty, ani odnowy biologicznej. To dla zawodników jest bardzo ważna sprawa. Dla niektórych graczy stroje były za małe, a getry tylko w jednym kolorze. To ma być profesjonalny klub grający w ekstraklasie?
Trzeba było porozmawiać o tym z działaczami.
- Ale z kim? Jedynie z panem Kończalskim, który pełnił funkcję prezesa klubu... To do niego zgłaszaliśmy wszystkie problemy. Czasem budziliśmy go nawet w środku nocy. Prędzej można było również porozmawiać z Januszem Burzyńskim, który był wiceprezesem. Ale kiedy odszedł z klubu wszystko spoczęło na barkach Kończalskiego. Szkoda, że nie ma go już w klubie (zrezygnował z funkcji prezesa po zakończonym sezonie - przyp. red.). Zapewne dlatego, że nie umiał znaleźć wspólnego języka z resztą działaczy.
To aż takie trudne?
- Z pozostałymi żaden z zawodników nie umiał się porozumieć. W prowadzeniu i organizacji klubu jesteśmy daleko, daleko za już nie najlepszymi, ale nawet średnimi zespołami. W porównaniu z czołowymi drużynami dzieli nas przepaść.
Były konflikty. Gurtowski po przegranym meczu z Comarch/Cracovią o brązowy medal przed dwoma sezonami obrażał nas i powiedział, że sprzedaliśmy mecz. Później jeden z naszych zawodników trochę go poturbował. Ja zareagowałbym tak samo. To przykre.
Można w takiej atmosferze walczyć od jesieni o medal mistrzostw Polski? Przecież w klubie są ci sami zawodnicy, ci sami działacze...
- Oczywiście, że tak. Atmosfera do uprawiania tej dyscypliny sportu jest doskonała. Ale tylko w mieście. Są znakomici kibice - najlepsi w Polsce. Potrzeba jedynie prężnych ludzi do pracy w klubie. Takich, którzy grali kiedyś w hokeja i wiedzą na czym to wszystko polega. Musi być też współpraca na linii zarząd - zawodnicy. Tutaj na razie tego brakowało.
Zżyłem się z zawodnikami z drużyny, spędziłem tutaj mnóstwo cudownych chwil. Najbardziej żałuję, że nie udało nam się zdobyć medalu. Kibice zasłużyli na taką radość. Naprawdę szkoda, że nie udało mi się tego tutaj osiągnąć. Jestem bardzo wdzięczny panom Kończalskiemu i Burzyńskiemu. Oni zrobili wiele dla toruńskiego hokeja. Wiele ciepłych słów też chcę powiedzieć o Zdzisławie Buczelu i Wojciechu Rydlewskim (obaj już nie pracują w klubie - nieoficjalnie mówi się, że powodem były konflikty z innymi działaczami - przyp. red.). To były osoby, które kochały toruński hokej. Poświecały nie tylko swój czas, ale zdrowie i serce. Szkoda, że ich już tu nie ma.
*Daniel Laszkiewicz w ciągu dwóch sezonów dla toruńskiego klubu zdobył 31 bramek i zaliczył 27 asyst.
Rozmawiał Filip Łazowy - Gazeta Wyborcza
Czytaj także: