O organizacji w polskim hokeju, poziomie sędziowania, rywalizacji z GKS-em Tychy i swojej przyszłości oraz o wielu innych rzeczach opowiada w długim wywiadzie trener Re-Plast Unii Oświęcim Nik Zupančič.
Szkoleniowiec oświęcimian udzielił wywiadu jednemu z największych portali w swojej ojczyźnie, Siol.net. Rozmowa dotyczyła głównie jego doświadczeń z pracy w Polsce w ostatnim sezonie.
Medal nie smakuje tak samo
Zupančič awansował z Unią do półfinału rozgrywek PHL, nim te zostały przerwane z powodu epidemii koronawirusa. Ostatecznie do Oświęcimia trafił srebrny medal. Słoweniec przyznaje, że było to osiągnięcie nieco powyżej oczekiwań, jakie działacze wyrażali zatrudniając go, ale dodaje, że inaczej smakowałby medal wywalczony na lodzie. - Gdy przyszedłem do klubu mówiło się o tym, że mamy zdobyć medal w ciągu trzech lat. Jakoś tak się stało, że na papierze otrzymaliśmy go już w pierwszym sezonie - mówi. - Ale oczywiście nie mogę patrzeć na ten medal tak samo, jak byłoby, gdyby sezon był dograny do końca i zdobylibyśmy go na lodzie. Powinniśmy na tafli pokazać, że na niego zasłużyliśmy.
Trener oświęcimian uważa, że jego podopiecznych stać było na awans do finału. - Myślę, że mogliśmy być w finale. Oczywiście trudno powiedzieć, ale przeszliśmy przez ćwierćfinał mając dużo świeżości i raczej bez kontuzji, a Jastrzębie musiało zagrać 7 meczów i miało kontuzje kilku kluczowych zawodników, więc mogło być ciekawie - mówi. - Mało kto się po nas tego spodziewał patrząc na wcześniejsze sezony, ale w połowie rozgrywek już było widać, że możemy coś osiągnąć. Im bliżej końca sezonu, tym bardziej nasza forma rosła, byliśmy naprawdę mocni na wszystkich pozycjach. Szkoda, że to wszystko zostało przerwane.
Zadowolony ze wszystkich
Zupančič jest bardzo zadowolony z postawy wybranego najlepszym graczem sezonu Clarke'a Saundersa. - Gdy przyszedłem do Polski, priorytetem było pozyskanie dobrego bramkarza. Zaproponowałem Clarke'a, a działacze się z nim dogadali, z czego się cieszę, bo bardzo nam pomógł. Dobrze, że jeszcze w trakcie sezonu przedłużył kontrakt - mówi.
Trener pozytywnie ocenia także oświęcimski zaciąg swoich rodaków. - Gregor Koblar i Luka Kalan pokazali się z dobrej strony, a Klemen Pretnar dał drużynie swoje doświadczenie. W jego przypadku najważniejsze jest to, by był zdrowy. Wtedy można wydobyć z niego cały potencjał - mówi Zupančič. - Jestem zadowolony ze wszystkich.
Szkoleniowiec Unii został także zapytany czy jest prawdą, że między innymi Kalan, który był najlepiej punktującym graczem zespołu w ostatnim sezonie, może wrócić do Słowenii, nie zgadzając się na obniżkę pensji proponowaną przez klub. Trener w tej sprawie staje raczej po stronie zawodników.
- Różni gracze zaczynają z różnych poziomów. Jeśli ktoś od początku nie miał wysokiej pensji, zwłaszcza będąc obcokrajowcem, to trudno jest od niego oczekiwać, że zgodzi się na nie wiem nawet jaką obniżkę - mówi. - Myślę, że druga strona też ma tego świadomość. Tak jak mówiłem, we wszystkich obszarach życia ludzie zajmujący kierownicze stanowiska pracują teraz nad tym, by trochę zaoszczędzić. Może nawet na tym, na czym nie powinni. Jeśli zobaczą, że nie bardzo się da, to może powiedzą "niech zostanie tak, jak było". Ale jeśli ktoś miał słaby sezon, to z kolei może mieć nawet większą obniżkę.
- Wszyscy wiemy, że będzie teraz trudno ze sponsorami, a nie wiemy czy będziemy mogli grać z kibicami. Jest wiele pytań - mówi Zupančič o przyszłości. - Teoretycznie może się zdarzyć, że jeśli ktoś nie zgodzi się na obniżkę wynagrodzenia o ileś procent, to taki kontrakt zostanie rozwiązany.
"Brakowało szerszego spojrzenia"
51-letni trener mówi, że do tej pory w Oświęcimiu nie było problemów z wypłatami, ale przyznaje, że z organizacyjnego punktu widzenia pewne rzeczy, które zastał w klubie mu się nie podobały.
- Według mnie na początku w klubie brakowało szerszego spojrzenia. Myśleli tylko o wypłatach dla zawodników - tłumaczy. - Gdy przyszedłem do Oświęcimia szatnia nie wyglądała jak szatnia, boksy miały ze 30 lat albo więcej, nie było pralki. Powiedziałem, że pewne rzeczy trzeba zmienić. I w klubie włożyli w to trochę wysiłku - przemalowali, wypisali hasła w szatni, dodali trochę rzeczy takich jak telewizor, lodówka, automat z kawą...
Zupančič dodaje jednak, że nadal nie wszystko w hali przy ulicy Chemików jest tak, jak według niego powinno wyglądać. - Ciągle jest kilka spraw, nawet takich małych, które mogłyby być zrobione inaczej. Niektóre rzeczy są naprawdę stare i bezużyteczne. Działacze mieli też inne poglądy na kwestie zakwaterowania i transportu drużyny. Na początku się trochę docieraliśmy, ale już powinno być lepiej - mówi. - Jednocześnie trzeba powiedzieć, że niektóre sprawy były dla klubu oczywiste, tak jak to, że przed meczami i u siebie, i na wyjeździe powinniśmy mieć wspólne obiady. O tym pomyśleli. Przed meczami były też prezentacje na lodzie przy użyciu świateł, które wyglądały naprawdę fajnie.
"Nie" dla polityki Cracovii
Dla Słoweńca nieco nietypowe jest finansowanie klubów w dużej części z pieniędzy samorządowych. - Kluby w Polsce są zorganizowane zupełnie inaczej. Wiele z nich otrzymuje dużo pieniędzy od miasta. W Oświęcimiu też tak jest, ale nie w takim stopniu jak gdzie indziej - mówi. - U nas są sponsorzy dający swoje pieniądze. Z kolei w Cracovii jest właściciel, który prowadzi biznes dający wielkie pieniądze.
Zupančičowi nie podoba się sprowadzanie dużej grupy nowych zawodników do drużyny pod koniec sezonu zasadniczego. To podejście "Pasów", które przed rokiem dało im awans do finału play-off. - Tam mają inną politykę. Zaczynają sezon gorzej, później w grudniu wymieniają 8 zawodników, jeśli się da i celują w tytuł. W Słowenii też były takie próby, ale nie aż tak ewidentne. Nie jestem zwolennikiem takiego podejścia do zawodników. Staram się wydobyć jak najwięcej z tych, których mam, nawet jeśli widzę, że nie jest to to, czego oczekiwaliśmy - mówi.
"Sędziowie na bardzo niskim poziomie"
Zapytany o poziom rozgrywek ligowych słoweński trener zwraca uwagę, że polska liga jest relatywnie wyrównana. - Liga ma potencjał. Poziom jest całkiem równy. Drużyny z miejsc 1-9 mogą wygrać z każdym. Może ta z 9. miejsca nie wygra z liderem 3 razy, ale raz w sezonie wygra - mówi.
Jego zdaniem zawodnicy w PHL są fizycznie silniejsi niż w Alpejskiej Lidze Hokejowej, w której pracował wcześniej. - Gdybym miał porównać z Alpejską Ligą, to różnica fizyczna byłaby bez wątpienia na korzyść polskiej ligi. To są silni zawodnicy, takie "konie" - tłumaczy obrazowo. - Hokej jest teraz coraz szybszy, więc gdy przyspieszaliśmy to niektóre drużyny znajdujące się na tym samym poziomie technicznym miały problemy. Może dlatego, że mieli trochę starszych zawodników, Czechów, którzy swoje w życiu zagrali, ale już nie są najlepiej przygotowani fizycznie. Tutaj widzę jeszcze w polskiej lidze duże rezerwy. Sporo jest do poprawy jeśli chodzi o szybkość grania, ale do tego trzeba młodszych zawodników, a ich wielu nie ma.
Jeszcze więcej do poprawy były selekcjoner reprezentacji Słowenii widzi w organizacji rozgrywek, w tym komunikacji między klubami a PZHL-em. - Z tego co wiem, przed moim przyjazdem do Polski trochę rzeczy zostało poprawionych. Wszystkie mecze są transmitowane z komentatorami w internecie, a trenerzy mają dostęp do tych zapisów wideo dla potrzeb analizy. Po każdym meczu jest też obowiązkowa konferencja prasowa, ale komunikacja ze związkiem jest bardzo słaba. O wielu rzeczach dowiadujemy się bardzo późno - mówi.
Najniżej jednak Zupančič wydaje się oceniać polskich sędziów. - Inną rzeczą są sędziowie, którzy moim zdaniem są w Polsce na bardzo niskim poziomie - mówi. - To jest męska liga z dużą ilością kontaktów, grą ciałem, która czasem jest zupełnie psuta przez słabych sędziów.
"Liga open zła dla polskiego hokeja"
Unia Oświęcim w ostatnim sezonie bardzo mocno korzystała ze zniesienia limitu obcokrajowców. Zupančič przyznaje, że bardzo mu to pomogło, choć uważa, że dla polskiego hokeja nie jest to najlepsze rozwiązanie. - Biorąc pod uwagę, że trzeba mieć w składzie tylko dwóch młodych zawodników, to można bardzo podnieść poziom korzystając z dużej liczby obcokrajowców. To są ci zawodnicy, którzy ciągną grę, wychodzą na przewagi - mówi. - Ale oczywiście to jest złe dla polskiego hokeja. Szkolenie młodych zawodników jest słabe, trudno jest im się przebić do drużyn, skoro wszystko jest podporządkowane wynikom. Miałem w drużynie tylko jednego młodego gracza, który zrobił postępy i grał w większości meczów, chociaż może nie w play-offach. Może jeszcze młody bramkarz, ale to jest za mało.
- Opinie są podzielone. Ja uważam, że zniesienie limitu obcokrajowców zdecydowanie podnosi poziom gry w lidze, ale jest złe dla polskich zawodników - mówi. - Z drugiej strony Polska wygrała w preeliminacjach olimpijskich z Kazachstanem złożonym z graczy KHL. I to jest kontrargument wobec tego, co wcześniej powiedziałem. Jeśli chodzi o reprezentację, to największym problemem są długi związku i to, że część zawodników nie chce w niej grać. Dlatego czasem na turniejach Polska nie ma tak silnego składu jak mogłaby mieć.
Słoweński trener odniósł się też do występów w lidze Kadry PZHL U23. Jego zdaniem dobry pomysł w polskich warunkach nie został najlepiej zastosowany. - Sama idea stworzenia drużyny U23 finansowanej przez związek jest dobra, ale jego wykonanie w Polsce nie jest najszczęśliwsze - mówi. - To jest wzorowane na Słowacji czy Białorusi, gdzie drużyny U20 grały do swoich Mistrzostw Świata w lidze. Tyle że w Polsce to jest dość zdezorganizowane. Nie mają wspólnych treningów, nigdy nie wiadomo w jakim składzie zagrają, więc ci chłopcy nie mogą realnie rywalizować w lidze. Mogłoby to być zorganizowane inaczej, żeby byli cały czas razem jako drużyna.
Zupančič zasugerował także, że nie jest zwolennikiem naturalizacji hokeistów dla kadry, odnosząc się do przykładu Johna Murraya. - John Murray nie jest Polakiem, ale ma polski paszport... Mam o tym swoje zdanie, ale zostawmy to - powiedział. - W każdym razie w meczu z Kazachstanem obronił bardzo dużo strzałów.
Najlepsza rywalizacja z Tychami
Szkoleniowiec Unii w Polsce poznał znacznie gorętszą rywalizację między kibicami niż w swojej ojczyźnie czy w Lidze Alpejskiej. - Te rywalizacje są dość mocne, zwłaszcza ta między Oświęcimiem a Tychami. Nasi kibice bywają trochę "piłkarscy", choć ja nigdy nie miałem z nimi złych doświadczeń, nawet gdy szło nam gorzej - mówi. - Ale gdy wygraliśmy z kimś na wyjeździe, to miejscowi kibice bywali trochę agresywni.
Zupančič wysoko ocenia atmosferę na meczach w Oświęcimiu i Tychach, za to rozczarowało go to, co zobaczył podczas meczu na szczycie w Jastrzębiu. - U nas i w Tychach kibice śpiewają cały czas, a w Jastrzębiu jest całkiem inaczej - mówi. - Przyjechaliśmy do nich jako do lidera zajmując drugie miejsce, było mało kibiców i żadnej prawdziwej atmosfery. Za to nasi kibice czekali na nas pod halą po zwycięstwie w półfinale pucharu. To było świetne powitanie, choć ja uważałem, że niczego jeszcze nie zrobiliśmy.
Co dalej?
Nik Zupančič ciągle ma ważny kontrakt z Unią Oświęcim. Ale jak długo zostanie w Polsce? Słoweniec przyznaje, że w ostatnim roku kontaktowali się z nim działacze Olimpii Lublana, w której spędził dużą część swojej zawodniczej kariery. Obecnie drużynę prowadzi inny były selekcjoner Słowenii Ivo Jan.
- Rozmawialiśmy w sprawie stanowiska dyrektora sportowego i także innym razem o posadzie trenera. Ale ostatecznie się nie dogadaliśmy - mówi. - Moja sytuacja jest wszystkim znana. Mam jeszcze przez rok umowę w Oświęcimiu. Choć to prawda, że jestem coraz starszy, a nie jest łatwo przez 8 miesięcy w roku być samemu bez rodziny w Polsce. Gdy pracowałem jeszcze w Austrii, w Feldkirchu, to mogłem pojechać do domu, ale z Polski jest trochę zbyt daleko.
Czytaj także: