Hokeiści GKS Tychy stoczyli heroiczny bój z Luleą HF w Hokejowej Lidze Mistrzów. Przez długi czas wynik pozostawał otwarty, ale trójkolorowi nie zdołali wywalczyć zdobyczy punktowej. – Pokazaliśmy, że nie odstajemy i potrafimy grać zdyscyplinowany hokej. Punkt był naprawdę blisko – mówił po meczu Mateusz Bryk, obrońca tyszan.
To starcie mogło zapisać się w historii polskiego hokeja. Ekipa z piwnego miasta długo dotrzymywała kroku mistrzom Szwecji i miała szansę sprawić ogromną niespodziankę.
Na trafienie Eetu Koivistoinena z 4. minuty szybko odpowiedział Hannu Kuru, który wykończył akcję z serii "tic-tac-toe". Kibice zgromadzeni na trybunach Stadionu Zimowego oszaleli ze szczęścia.
W 14. minucie goście odzyskali prowadzenie, a dwie minuty później gumę w siatce z najbliższej odległości umieścił Dominik Paś. I tu zaczęły się schody, bo trener Thomas Berglund poprosił o challenge. Po głębokiej analizie sędziowie anulowali to trafienie, twierdząc, że Paś przeszkadzał 18-letniemu Isakowi Sörqvistowi w interwencji. Z tą decyzją nie zgodzili się ani hokeiści GKS-u, ani tym bardziej kibice.
Na początku drugiej odsłony Szwedzi zdobyli gola na 3:1, które stawiało tyszan w trudnej sytuacji. Z kolei pod koniec straty zmniejszył Valtteri Kakkonen. Ale na więcej tyszan nie było już stać.
– Czego brakuje z takimi drużynami? Nie wiem, chyba myślę, że szczęścia. Nie będę oceniał rzeczy, które towarzyszą tym meczom. Nie chce mi się, bo szkoda na to energii – wyjaśnił Mateusz Bryk, który zaznaczył, że jego zespół zaprezentował się z lepszej strony niż w czwartkowym starciu z Frölunda Göteborg (1:3).
– Myślę, że to był mecz lepszy niż ten wcześniejszy u nas w domu. Zrobiliśmy, co mogliśmy z takim rywalem. Szkoda, bo punkty były naprawdę blisko. Nie mówię już o pełnej puli, ale remis był w zasięgu ręki. Mieliśmy słupek i zabrakło dobitki. Szkoda – podkreślał doświadczony obrońca.
Doświadczony obrońca przyznał, że zespół odczuwał intensywność starcia z drużyną, która na co dzień rywalizuje w jednej z najlepszych lig świata.
– Kurczę, nie da się tego odwzorować, co się ma w głowie przed meczem. Myślisz, że będzie szybciej, ale dopiero na lodzie czujesz, jak bardzo. To tempo jest inne niż na co dzień w lidze. Ale to dla nas ważne doświadczenie, bo mogliśmy skonfrontować się z topowym europejskim zespołem i sprawdzić samych siebie – mówił.
Mimo końcowej porażki Bryk podkreślał, że cała drużyna GKS-u Tychy może być z siebie dumna.
– Myślę, że żadnego blamażu nie było. Pokazaliśmy, że umiemy grać dobry hokej, zdyscyplinowany. Były momenty, w których Luleå miała przewagę, ale my staraliśmy się wracać do naszego szyku obronnego i kontrolować sytuację przed naszą bramką. To była nasza największa szansa na punkty w tej edycji Ligi Mistrzów – zaznaczał.
Dla GKS-u mecze w Lidze Mistrzów to nie tylko możliwość rywalizacji z najlepszymi, ale także okazja do nauki i budowania formy przed ligą.
– Nie ma co się pastwić nad błędami. Trzeba wyciągać wnioski i przekładać to na taflę w naszej lidze, bo tam będziemy walczyć o to, co najważniejsze. Liga startuje już za tydzień i na niej musimy się skoncentrować – dodał obrońca GKS-u.
Czytaj także: