Toronto Maple Leafs od wielu lat dają amunicję wszystkim niechętnym tej organizacji. Porażki w pierwszej lub od święta w drugiej rundzie regularnie wprawiają ich własnych fanów w osłupienie. Można było się spodziewać, że wszelkie możliwe media będą produkować na masową skalę wytłumaczenia i wyjaśnienia, dlaczego „Liście” przegrały, ale to wcale nie jest tak beznadziejne, jak wygląda. Wygląda jednak na to, że nawet takie kościoły i wyznawcy jak fanbaza ekipy z Toronto ma już dość i chyba przejrzała na oczy. Ba, niektórzy zawodnicy zaczęli mówić gwiazdom tej ekipy to, co trener powinien powiedzieć dawno temu. Demontaż pseudo-gwiazdorskiej drużyny wisi na włosku?
Cykl życia Toronto Maple Leafs
Już w 2021 roku ekipa „Liści” miała zdobyć Puchar, wszystko i utonąć w morzu tych tańszych dolarów (kanadyjskich). Udało się jedynie odpaść w pierwszej rundzie z Montreal Canadiens. Media mówiły wtedy, że to młody zespół, który jednak w następnym sezonie zdobędzie trofeum, no bo kto jak nie oni? W 2022 roku ekipa Matthewsa i spółki wpada na totalny czołg w postaci Tampa Bay Lightning. Przegrywają w siedmiu spotkaniach walcząc jakkolwiek dzielnie. Wtedy nawet ja na chwilę dałem się nabrać na zaangażowanie ekipy.
Wtedy właśnie wyprodukowano mit mówiący, że „Maple Leafs przegrali, ale to już inni Maple Leafs niż przed sezonem”. Odnoszono się tu do wielkiej rewolucji mentalnej w organizacji, do zmiany podejścia gwiazd i dojrzewania czołowych zawodników. Rok później „inni Maple Leafs” rzeczywiście zdradzają jakieś symptomy chciejstwa. Zechcieli pokonać „Błyskawicę” w pierwszej rundzie, by całkowicie rozbić się o inną drużynę z Florydy, czyli Panthers Matthew Tkachuka, którzy dotarli do samego finału zaskakując tym pewnie samych siebie. Zwolniono menadżera, pozostawiono trenera w nadziei, że ten potrafi utrzymać w ryzach ostro przepłacony trzon nietykalnych, świętych zawodników, których publika ukochała dużo bardziej niż sukcesy sportowe.
Pora wytknąć kilka błędów nieomylnej organizacji zbyt silnej na sezon i zbyt słabej na play-off.
Co ty masz do Austona Matthewsa?
…bardzo wiele szacunku i jeszcze więcej zastrzeżeń. Po pierwsze, kanadyjscy kibice chętnie pomijają fakt, że najlepszym obecnie grającym w Kanadzie hokeistą jest… Amerykanin z Arizony. To oczywiście nieistotny szczegół. Istotne jest to, że Matthews jest w stanie strzelić 70 bramek w sezonie zasadniczym i wydaje się robić to bez najmniejszego trudu. Strzela z każdej pozycji, zarówno z „wąsów” jak ukochał to sobie Aleksandr Owieczkin, jak i z niebieskiej jak robi to Brent Burns. Mało tego, chłopak zaczął blokować strzały, czym zyskał bardzo wiele szacunku. Rasowy snajper grający w osłabieniach? To melodia grana wyjątkowo rzadko.
Mam wrażenie, że ten zawodnik ma dwa mózgi, po jednym na każdą fazę rozgrywek. Na tę pucharową przywdziewa pelerynę super-bohatera „Kapitana Lenia”. Nie robi dokładnie nic. Strzela słabiej, nie blokuje strzałów, nie walczy o krążek. Może nie zostawiajmy jednak całego paragrafu tylko dla niego, a opiszmy blamaż całej organizacji z przepłaconymi gwiazdami na czele.
„The kids aren’t allright”
Tytuł legendarnego kawałka The Offspring ma tu idealne zastosowanie. Marner, Matthews i Nylander to wciąż młodzi hokeiści. Są to zawodnicy zarabiający już po ponad 10 milionów dolarów za sezon nie osiągnąwszy absolutnie nic. Owszem, sezon należy do nich, ale ich osiągnięcia od dawna uznawane są za plan minimum.
Marner traci krążki. Jest w stanie zdobyć ładną bramkę i zdobyć się na wysiłek, by za chwilę ponownie tracić gumę w kluczowych momentach. W trzecim meczu Auston Matthews nie wyjeżdża nawet na taflę. Jestem pewien, że media sprzedadzą to jako jakiś tam uraz albo coś innego, jednak już w trakcie spotkania numer 3 widać było tarcia zawodnika z trenerem Sheldonem Keefem. Najdroższy hokeista składu nie wychodzi na trzecią tercję meczu prawie o życie. To mówi wiele. To mówi nam, że kipa nie ma pomysłu, a w szatni panuje kwas.
John Tavares to kolejny element układanki, która jednak bardziej przypomina tę układaną przez szympansa, który próbuje na siłę wcisnąć kwadrat do otworu w kształcie trójkąta. Bardzo drogi środkowy pozyskany z New York Islanders i mianowany kapitanem nie zdradza zainteresowania funkcją. W drużynie się pali, morale leży, a najlepszym się nie chce. Tymczasem on siada sobie na ławeczce po zmianie, ociera pot z czoła i patrzy sobie na lodowisko. Jego JEDYNYM atutem są monstrualnie dobre statystyki wznowień. Czy to wystarczy na środkowego najdroższej linii na świecie? Nie, ale z uporem maniaka jest tam stawiany.
Baty dostają Ci, którzy się starają
…tak dosłownie wygląda polityka kibiców. Matthews, Marner, Tavares czy Nylander nie robią niemal nic, ale przynajmniej nic nie psują. Nie mają szansy psuć, ponieważ się nie starają. Przy stanie 0:3 Auston uśmiecha się do kolegów, jak gdyby cieszył się z nadchodzącego urlopu.
Najlepszym zawodnikiem meczu pierwszego był…Ryan Reaves, który robił wszystko, by wcześnie zaznaczyć fizyczną obecność Leafs przeciwko ultra agresywnym Bruins. Reaves rozrzucał zawodników po kątach. W drugim meczu wszyscy zachwycali się grą psychologiczną z ochroniarzem Bostonu, Patem Maroonem, gdy panowie przecinali co chwila nieswoje połowy w akcie drobnych złośliwości. Dla niewtajemniczonych, wjeżdżanie na nieswoją połowę w trakcie rozgrzewki uznawane jest za wrogie i próbę zdominowania ekipy przeciwnej przed samym spotkaniem. „Revo” zadbał, by Maroon czuł obecność rosłego czarnoskórego enforcera Toronto.
Najlepszym zawodnikiem meczu numer cztery był…rosyjski obrońca Ilja Lubuszkin. Defensor znany z niezwykle twardej gry absolutnie trzymał fason podczas destrukcji i skutecznie rozniósł kilka ciekawych koncepcji chociażby Davida Pastrňáka. Co więcej, zdespeorwany nieróbstwem ataku sam przypuścił kilka prób zdobycia bramki, choć jego profesja zupełnie tego nie nakazuje. Jednak chwilę potem Brad Marchand wspólnie z Pastrňákiem zdobywają gola po tym, jak Max Domi próbował desperacko ograć obrońcę, ponieważ McCabe zajął się grą fizyczną…na środku lodowiska (grając w obronie). Matthews grzecznie odprowadził Marchanda wzrokiem do bramki i nie było już o co walczyć.
Najbardziej wymownym akcentem było uchwycenie przez operatora momentu, w którym Mitch Marner zdaje się wygłaszać jakiegoś rodzaju tyradę, na co Will Nylander odpowiada „przestań, kur*& płakać chłopie. To nie hokej juniorski”. Warto nakreślić, że Nylander wziął udział w spotkaniu mimo uskarżania się na poważne bóle głowy najpewniej wynikające ze wstrząsu mózgu. Mogły być to pierwsze w historii tego składu męskie słowa jednego zawodnika do drugiego.
Bruins wydają się drwić z Liści
Tymczasem „Niedźwiadki” grają od dawna zgranym zespołem i widać to na każdym kroku. To była ekipa, która zawiodła rok temu i w tym roku nie planowała powtórzyć błędu. W tym sezonie między słupkami króluje niezmordowany Jeremy Swayman. Cała reszta czyli Marchand, Pastrňák czy McAvoy grają swój najlepszy aktualnie hokej. Cuda dzieją się natomiast nieco niżej.
Pierwszy zawodnikiem zaliczającym progres jest Trent Frederic. Twardziel do niedawna jeszcze czwartej formacji gra obecnie w trzecim ataku i ma na koncie bramkę, jaką w teorii powinni zdobywać gwiazdorzy Leafs. Oprócz tego „Freddy” dzielnie walczy pod bandami, zastawia ciałem krążek w trakcie osłabieni i tworzy akcje ofensywne. Za kilkadziesiąt milionów mniej.
Druga, mam wrażenie „drwina” i granie na nosie „Liściom” to…postawienie Pata Maroona w drugiej formacji specjalnej do gry w przewadze. Uwielbiam Pata, to twardziel i prawdziwy teammate. Nie mam pojęcia jednak czym wywalczył sobie miejsce w power play, bo wątpię, że umiejętnościami technicznymi. Być może pracował ciężko i trener postanawia nagrodzić każdego i w każdym momencie. Zdaje się działać, bo Boston wygrywa, a Maroon jako urodzony zwycięzca, pomaga zwyciężać. Przypomnijmy, że rosły napastnik ma na kocie już trzy Puchary Stanleya. Tak czy siak, Pat gra świetnie i ma miejsce w składzie co nie zawsze się zdarza w przypadku twardzieli i fazy play-off.
Nadmieńmy, że takie miejsca dla enforcerów przygotowali także Islanders (Matt Martin), Rangers (Matt Rempe) czy Lightning (Tanner Jeannot).
Jaka recpeta?
Taka, jaką głoszę od dawna. Matthews, Marner i Tavares do oddania za innych czołowych zawodników. Jeszcze dwa sezony temu w Winnnipeg Jets panowała „mafia” złożona z kapitana Blake’a Wheelera czy bramkarza Hellyubucka. Oddanie co najmniej tego pierwszego rozbiło „układ” i nieco uzdrowiło skład. Rozleniwiony pieniędzmi, sławą i niekończącymi się pochwałami zespół potrzebuje odnowy i przypomnienia sobie jak to jest gryźć lód i zwyczajnie się lubić, jak Bruins.
Czytaj także: