Krótkie wywiady z trenerami Unii Oświęcim i Podhala Nowy Targ oraz zawodnikami Podhala, Milanem Baranykem i Rafałem Radziszewskim.Stanisław Małkow (II trener Dworów). - Szkoda, że w dogrywce nie udało nam się przechylić szali na naszą korzyść, a okazji mieliśmy ku temu kilka. Nie załamujemy się jednak. Nadal mamy handicap własnego obiektu. Nie przypominam sobie, by Dwory przegrały dwa spotkania z rzędu. Play-off pokazuje, że własna hala nie zawsze bywa atutem. Jedziemy do Nowego Targu po zwycięstwo.
Andrzej Słowakiewicz (Wojas-Podhale). - Przecież przed meczem w rozmowie ze Stanisławem Małkowem zaprosiłem go na wtorkowy mecz do Nowego Targu. Teraz wie, że zawsze dotrzymuję słowa. Piotrek Podlipni ma zerwane mięśnie brzucha. Zaraz po powrocie do Nowego Targu będzie musiał udać się do szpitala, by zrobić badania, po których będziemy mądrzejsi o jego zdrowie przed wtorkowym meczem. Uważam, że w pierwszej tercji sędzia zbyt pochopnie nałożył na nas drugą karę, i w efekcie straciliśmy bramkę w podwójnym osłabieniu. Wtedy wielu nas przekreśliło, ale znowu pokazaliśmy charakter.
Milan Baranyk:
Niech się boją
Milan Baranyk w tym sezonie zebrał już kilka cierpkich słów od trenera Andrzeja Słowakiewicza, ale to nie zmienia faktu, że w dalszym ciągu na niego liczy. Wczoraj hokeista zza południowej granicy pokazał, że oprócz hokeja nie są mu obce zapasy i boks.
- Czy ta bijatyka była potrzebna?
- Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że poniosły mnie emocje, ale sceny walki są nieodzownym elementem hokejowego widowiska. Sędzia nie musiał nas wyrzucać do szatni. Mam nadzieję, że ta kara nie wykluczy mnie z udziału we wtorkowym spotkaniu...
- Jakie nastroje przed kolejnym meczem w Nowym Targu?
- Bojowe. To oni niech się teraz boją Podhala, bo my mistrzostwa już nie puścimy. Nie potrafili tego zakończyć u siebie, to teraz za to zapłacą. Panowie, przecież jesteśmy lepszą drużyną od Unii.
- Jednak te finały pokazują, że nie ma w nich zdecydowanego faworyta.
- To nic. Ich błąd polegał na tym, że nie potrafili nas "dobić" w pierwszym spotkaniu oświęcimskiego dwumeczu. Gdyby nas "sprali" osiem, albo dziesięć do zera, pewnie przed niedzielnym meczem nasza psychika by siadła. A tak, po porażce 0-2 stanęliśmy na równe nogi i gramy dalej.
Rafał Radziszewski:
Rozpracowałem Laszkiewicza
W każdym meczu finałowym pierwszoplanowe role odgrywają bramkarze obu drużyn. Po pierwszym meczu ze zwycięstwa po rzutach karnych cieszyli się oświęcimianie. Teraz role się odwróciły. To postawa Rafała Radziszewskiego sprawiła, że finałowy serial trwa dalej.
- Czy nie przestraszył się Pan, kiedy znowu przyszło mu się zmierzyć z Leszkiem Laszkiewiczem. Przecież w pierwszym meczu finałowym wykorzystał dwa rzuty karne, i teraz to on znowu rozpoczynał serię karnych.
- Zauważyłem, że Leszek Laszkiewicz strzela mi pod "odbijaczkę". Nie tylko w karnych, ale także w meczu. Byłem na to przygotowany i tym razem to ja z tej konfrontacji wyszedłem zwycięsko. To był ważny moment, po którym poczuliśmy się, że tym razem Unię złamiemy.
- Jaka była Pana pierwsza myśl, kiedy okazało się, że po raz drugi o wyniku finałowego spotkania decydują rzuty karne?
- Na pewno nie popadliśmy z tego powodu w panikę. Wręcz przeciwnie. Poczuliśmy, że teraz fortuna musi się do nas uśmiechnąć. Przecież nie możemy finałach ciągle mieć pecha. Karne to zawsze loteria. Mam nadzieję, że Unia wyczerpała już limit szczęścia.
- Była jeszcze jedna sytuacja mrożąca krew w żyłach. W 34 min po strzale Marka Stebnickiego krążek zatańczył na linii bramkowej...
- Wtedy go nie widziałem. Instynktownie położyłem się na plecy, i udało mi się przykryć krążek. Powtarzam raz jeszcze, że to są namacalne dowody, że losy finału przechodzą na naszą stronę.
Jerzy Zaborski
"Dziennik Polski"
Jerzy Zaborski
Czytaj także: