22 października KH Energa Toruń przegrała w Jastrzębiu 0:2 i od tego momentu wygrała zaledwie dwa z dwunastu meczów. Pięć razy w tym okresie nie zdołała w ligowym starciu strzelić gola. O powody toruńskiej niemocy zapytaliśmy obrońcę „Stalowych Pierników” i reprezentacji Polski, Adriana Jaworskiego. 25-latek, ze słyszalną nutą troski w głosie, opowiedział o grze drużyny z Grodu Kopernika, relacjach w szatni i porównaniu aktualnego zespołu do ekip z lat poprzednich.
HOKEJ.NET: Rozmawiamy po szóstej z rzędu porażce Energi. Coś się zacięło w waszej grze czy przeciwnicy są mocniejsi niż byli na początku sezonu?
Adrian Jaworski: – Myślę, że od jakiegoś czasu mamy problem. Nie powiedziałbym, że to sześć ostatnich gier, ale więcej. Nie potrafimy strzelić gola. Mamy okazje, ale nie potrafimy ich wykorzystać.
Naliczyłem sześć meczów w tym sezonie, kiedy nie zdobyliście ani jednego gola oraz cztery, w których strzeliliście tylko jedną bramkę. Problem w ofensywie wynika tylko ze skuteczności?
– Wydaje mi się, że tak. Rozmawialiśmy o tym długo w szatni po meczu z Unią. Sami nie wiemy dokładnie, skąd ta niemoc wynika. Mamy bardzo dużo sytuacji i często są to szanse bardzo klarowne, np. strzał do pustej bramki, a jednak nie trafiamy. To dla nas szalenie trudne i frustrujące, bo można przegrać mecz 4:5 albo 2:3, ale jeśli przegrywamy z Katowicami 0:3, a oddajemy w tym meczu 37 strzałów, to jest to po prostu dobijające. Sami nie wiemy konkretnie, co jest problemem.
Przy tej frustracji z każdym meczem może być trudniej o odblokowanie. Ta sytuacja mocno się już zakorzeniła w waszych głowach?
– Na pewno tak jest. Presja jest coraz większa, ale tak naprawdę potrzebujemy jednego dobrego spotkania, żeby się odblokować i jeśli wygramy wysoko mecz, to pociągniemy ten wózek, znów będziemy strzelać dużo goli i wygrywać seriami. W początkowych fazach sezonu traciliśmy najmniej bramek, sporo strzelaliśmy i mieliśmy jeden z lepszych bilansów w lidze.
Jest w szatni zmartwienie formą w kontekście zbliżającego się turnieju finałowego o Puchar Polski?
– Nie wybiegamy tak daleko w przyszłość. Mamy jeszcze cztery mecze przed świętami. Musimy się odblokować. Nasza gra nie wygląda źle, nie jesteśmy zdominowani przez przeciwników na lodzie, gramy jak równy z równym, ale różnica polega na tym, że rywale strzelają gole, a my nie za bardzo. Musimy mieć jeden mecz przełamania i potem już pójdzie.
Drużyna w Toruniu bardzo się zmieniła w porównaniu do poprzedniego sezonu. Czy twoim zdaniem jesteście w obecnych rozgrywkach ekipą mocniejszą niż rok temu?
– Jesteśmy podobną drużyną personalnie, mniej więcej taką samą. Na pewno nie mamy gorszych zawodników. Znów nie ma u nas gwiazd, ale jest kolektyw. Toruń raczej bazuje na hokeistach, którzy mogą coś osiągnąć jako drużyna. Pojedynczo żaden z nas nie jest w stanie strzelić trzech bramek czy zrobić robotę dla całej drużyny. Bazujemy na tym, że każda piątka jest mniej więcej równa, a każdy daje od siebie na tafli tyle samo.
Jaka jest największa różnica między podejściem do gry Juryja Czucha a hokejowym rzemiosłem Jussiego Tupamäkiego? Bo to chyba są dwie różne szkoły.
– Różnica jest ogromna. Od trenera Jussiego mamy zdecydowanie większe zaufanie. Wszystkie założenia taktyczne są zupełnie inne. Teraz mamy taktykę i na niej opieramy swoją grę.
W zeszłym roku - nie wiem, czy mogę tak powiedzieć - bazowaliśmy na swojej intuicji i inwencji. Obecnie mamy nakreśloną strategię, która przez 15 kolejek działała bez zarzutu. Może za bardzo zaczęliśmy kombinować i odeszliśmy od gry, którą pokazywaliśmy na początku? Preferowaliśmy defensywny hokej, czekaliśmy na kontry, a teraz każdy chce strzelać gole, jak gdyby drugie czy trzecie miejsce w tabeli spowodowało, że poczuliśmy się za mocni i gramy zbyt indywidualnie. Wcześniej strzelaliśmy dużo brzydkich goli, teraz tego nie robimy.
Chciałem jeszcze zapytać o atmosferę w szatni, bo w poprzednich latach, kiedy znaczna część zawodników Energi pochodziła ze wschodu, bywało z nią różnie. Dziś sporo u was hokeistów z Północy: Finlandii czy Estonii. Jak ocenisz atmosferę, komunikację i fakt, że przy wzmocnieniach klub znów sięga po zawodników z wybranej szerokości geograficznej?
– Wszyscy wiemy, że wzmocnienia dokonywane są z jakiegoś powodu. Jeżeli przyjdą nowi zawodnicy, to pewnie z innymi trzeba będzie się pożegnać, ale ruchy wynikają z problemów w naszej grze. Gdybyśmy dalej zajmowali pozycję wicelidera lub trzeciego zespołu w tabeli, nie musielibyśmy się wzmacniać, a dziś jesteśmy zmuszeni, by ratować się jak możemy. Po dobrym starcie, dzięki któremu zagramy o Puchar Polski, stanęliśmy. Atmosfera jest dobra. Powiedziałbym nawet, że lepsza niż w ostatnich latach.
Lepiej się czujesz w tej szatni, niż w tej, której byłeś częścią przez ostatnie sezony?
– Mimo wszystko chyba w tym roku czuję się lepiej. To trudne pytanie, nie chciałbym nikogo obrazić czy urazić. Jednak większa liczba Polaków w drużynie sprawia, że miejscowi czują się lepiej. Przyjezdni zawsze znajdą grono, z którym będą mogli się swobodnie porozumieć. Mamy kilku zawodników z Finlandii i oni świetnie się ze sobą dogadują. Nowy zawodnik z Estonii znał się i z trenerem, i z Robertem Arrakiem, i z Conradem (Mölderem - przyp. red.), więc szybko się zaaklimatyzował. To też zasługa szkoleniowca, że atmosfera w szatni jest tak dobra.
Czyli rozumiem, że gdyby trafiła się oferta z Cracovii, małe byłyby szanse, że zdecydowałbyś się na przeprowadzkę? Na koniec właśnie chciałem się dowiedzieć, czy zainteresowanie innych klubów pojawiało się w poprzednich miesiącach i jak ty zapatrujesz się na ewentualny transfer?
– Oferty się pojawiały, ale jestem bardzo przywiązany do swojego rodzinnego miasta. W klubie jest ciężka sytuacja, zawsze o coś walczymy, a ja wolę być odpowiedzialną osobą w takim zespole jak nasz, niż pójść do drużyny z topu i zaginąć.
Rozmawiał: Dominik Kania.
Czytaj także: