"Szarotki" minionego sezonu nie mogą zaliczyć do udanego. Piąte miejsce nikogo nie satysfakcjonuje. Ambicje tego zespołu sięgały znacznie wyżej. Przed sezonem mówiło się o odebraniu mistrzowskiej korony oświęcimskiej Unii. Minimum, miał być finał play off. Wypito jednak kielich goryczy za błędy popełnione na górze i dole. Błędy, którymi można by obdzielić kilka sezonów.
Uśpieni
"Jak przepracujesz lato, taki wynik osiągniesz w sezonie" - to oklepane powiedzenie hokejowych trenerów, jak ulał pasuje do Podhala. Nowotarżanie nie przepracowali minionego lata tak, jak choćby rok wcześniej. Wtedy podhalanie święcili triumfy w Interlidze, Pucharze Polski i Spisskiej Novej Vsi, a także sięgnęli po wicemistrzostwo kraju. - Chyba te wyniki nas uśpiły. Zachwiały naszą czujność, a konkurencja nie spała - wyznał szczerze Andrzej Słowakiewicz. - Przygotowania nie przebiegały tak jak zaplanowałem i stąd w sezonie mieliśmy skoki formy. W Nowym Targu trwał remont hali i na lód wyszliśmy najpóźniej z całej ekstraklasowej czołówki. Potem przerwy w lidze także zachwiały naszym rytmem.
Problemy z zamrożeniem tafli sprawiły, iż "Szarotki" dojeżdżały do Popradu. I to była nieprzemyślana decyzja. Większość czasu hokeiści spędzali w autokarze, by tylko 75 minut poślizgać się na popradzkim lodzie. Skromna dawka. Szkoda, że nie wybrano krajowego i tańszego wariantu. Tak jak zrobiła to Cracovia, która również nie miała w swoim mieście lodu. Przebywała na obozie w Sosnowcu, trenując dwa razy dziennie i rozgrywając spotkania kontrolne. Nowotrżanom zabrakło ilości godzin spędzonych na lodzie i gier kontrolnych. Na "świeżości" nie da się już wygrywać. Liga w tym sezonie nie miała frajerów, którzy za darmo rozdawaliby punkty. Mało tego tuż przed ligą zawodnicy przez 10 dni trenowali na.... sucho. .
Nic więc dziwnego, że początek sezonu był nieudany. Stracili kilka ważnych punktów, które później mozolnie odrabiali, ale nie byli w stanie zająć wyższej lokaty niż czwarta. - Wolimy grać z Cracovią w play off, niż jeździć na drugi koniec Polski do Gdańska - bronił czwartego miejsca Andrzej Słowakiewicz. Okazało się, że była to błędna kalkulacja. Nie tylko zespół odpadł z rozgrywek, ale także fani "Pasów" zniszczyli obiekt, wyrywając ponad 100 krzesełek. Do dziś te miejsca świecą pustakami. Finansowo to też się nie opłaciło.
Zaległości treningowe można było nadrobić podczas miesięcznej przerwy na przełomie stycznia i lutego. Można było, ale w Nowym Targu zapomniano, żeby zameldować się w finale trzeba przejść dwie rundy. "Pasy" pracowały na maksymalnym obciążeniu, sparowały też zespołami z górnej półki (Tychy, Unia), a "Szarotki" miały raptem dwa mecze na...Węgrzech i jeden charytatywny z Toruniem.. I znowu formę wykuwały w autobusie. Krakowianom nie sprostali górale w sferze fizycznej i psychicznej. Najlepszym tego przykładem był trzeci mecz. "Pasy" kontrolowały grę prowadząc 2:0. Wprawdzie Podhale doprowadziło do remisu, ale nie zdeprymowało to krakowian, którzy grali spokojnie ":swoje". Szybko tez dobyli trzecią, rozstrzygającą bramkę.
Taktyka do kitu?
- O porażce z Cracovią zadecydowała taktyka, której nam brakuje od dwóch lat - powiedział prezes SSA Wojas Podhale, Wiesław Wojas na gorąco po ostatnim gwizdu sędziego z Cracovią. To były mocne słowa i widomo było, iż godziny Andrzeja Słowakiewicza są policzone. Tym bardziej, iż kibice bardzo głośno domagali się głowy popularnego "Mąki". I ta głowa spadła nazajutrz po klęsce. Dlaczego tak późno, skoro sam prezes miał duże "Ale" do taktyki stosowanej przez trenera? Za trenerem przemawiały wyniki. W grudniu sięgnął drugi raz z rzędu po Puchar Polski.
Taktyka Słowakiewicza, często określana zachowawczą, była od początku sezonu mocno krytykowana przez kibiców i byłych olimpijczyków Podhala. Wielu miało za złe trenerowi, że w wielu meczach prowadził, nawet 3:0 (z Unią), a dał się ograć. -Chciano wygrywać jak najmniejszym nakładem sił. Gdy wysoko się prowadziło, zamiast dobić rywala, odpuszczano. Przeciwnik łapał "powietrze" i zmieniał losy spotkania. Nas na odwrócenie losów nie było już stać. Tylko raz ta sztuka nam się udała. W finale Pucharu Polski w połowie meczu prowadziliśmy 3:0, by w 50 minucie przegrywać 3:4. Wtedy sprawy w swoje ręce wziął najmłodszy na tafli Marcin Kolusz, w kilkanaście sekund zapewniając nam puchar - mówi olimpijczyk, Andrzej Iskrzycki.
Chybione transfery
Kolejny błąd to budowa zespołu. Całkiem przypadkowa, bez myśli i ładu. Do dzisiaj kibice nie mogą zrozumieć dlaczego nie przedłużono kontraktu z bramkarzem Rafałem Radziszewskim, który był ojcem sukcesów Podhala w poprzednim sezonie. Sprawę zbagatelizowano, zabrano się za nią za późno i "Radzik" wylądował w Cracovii. By kilka miesięcy później wprawić w kompleksy nowotarskich napastników. - Wychowaliśmy na własnej piersi żmiję, która nas pokąsała - tak powiedział o Radziszewskim trener Słowakiewicz. - Z bramkarzami miałem cały sezon kłopoty. Przez nich straciliśmy w sezonie regularnym 12 punktów. Bolą przede wszystkim porażki w meczach, w których prowadziliśmy 3:0. Obrona grała słabo, ale bramki padały po indywidualnych błędach bramkarzy. Ręce powiązała nam kontuzja Krzyska Zbrowskiego, która wyeliminowała go na 2/3 sezonu.
Kozłem ofiarnym został więc Marek Batkiewicz. Zatrudniono go, by pomagał w szkoleniu bramkarzy. Z musu więc stanął między słupkami.. Przecież w poprzednim sezonie trenował tylko z oldbojami. Zaś w końcówce sezonu został "strażą pożarną" katowiczan. "Gieksę" wtedy uratował przed spadkiem. Chwała mu za to, że wziął taki ciężar na siebie, bo w klubie nikt nie pomyślał, że jednym bramkarzem nie ogra się sezonu. Przecież w hokeju zawodnik narażony jest na kontuzje, a bramkarz szczególnie. Młodzi - Łukasz Janiec i Tomasz Rajski, to dopiero melodia przyszłości. W ciemno więc zakupiono i podpisano dwuletni kontrakt z Mikola Worosznowem. Szybko okazało się, że to niewypał. Przyjechał nieprzygotowany, ze sporą nadwaga i ...wypożyczono go do Sanoka.
Jeszcze większym niewypałem okazał się dziadek z Kanady- Jason LaFreniere. Chłopak bardziej rozrywkowy, niż hokejowy. Po 2 meczach podziękowano mu za grę. Niewiele do zespołu wnieśli Czesi - Martin Kotasek i Miro Fiser. O Igorze Bobcku lepiej nie wspominać. Z Cracovią grał fatalnie. Przymierzano się do Romana Tomasa, ale uprzedził nowotarżan prezes Cracovii. Tenże Tomas pognębił w play off Podhale, strzelając cztery gole. Zaś Krzysztof Oliwa zagrał z Cracovią kilka minut. Jego dorobek to 12 minut kar. Naciągnął pachwinę i więcej na lodzie się nie pokazał. Każdy kibic wie jaka rola przypisana jest Oliwie w NHL, o którym mówi się "Polski Młot". Czy mógł pomóc Podhalu w walce o tytuł?
- Późno zaczęliśmy zabiegać o zagranicznych graczy. Była możliwość załatwienia w sierpniu hokeistów z najwyższej półki, ale byli za drodzy dla nas. Poszukiwania w trakcie sezonu, gdzie "towar" był przebrany musiały zakończyć się fiaskiem. Nie mieliśmy też okazji, by im się przyglądnąć i sprawdzić tak jak było w przypadku Patryka Moskala czy Milana Baranyka w poprzednim sezonie - żalił się Andrzej Słowakiewicz.
Strzelecka anemia
- Jeśli jesteś bramkarzem i chcesz zostać bohaterem - to przyjedź do Nowego Targu. Napastnicy Podhala zrobią z ciebie "gieroja" - to słowa olimpijskiego golkipera, Gabriela Samoleja. - Zgadzam się z tą tezą - mówi Andrzej Słowakiewicz. - Analizowałem nieskuteczność, która wzięła się stąd, iż nasi bramkarze nie podchodzili do treningu tak, by zmusić zawodników z pola do maksymalnego strzeleckiego wysiłku. Na treningach łatwo zdobywali gole. Bramkarze im w tym nie przeszkadzali. Ponadto strzelec się rodzi, wychować go jest znacznie trudniej. Kibice mają pretensje do Jarka Różańskiegio i Michała Radwańskiego, że rzadziej niż w ubiegłym sezonie trafiali do siatki. Ale też nie pamiętają, z kim oni grali. Tworzyli rozumiejące się troi z Martinem Voznikiem. Cała trójka "czuła się po zapachu". Voznik był typowym środkowym, który kapitalnie rozdawał krążki. Wolał podać niż strzelać. Grał dla drużyny. Moim błędem było, że nie wymusiłem na sponsorze, by zawodnicy z wicemistrzowskiego teamu pozostali w drużynie.
"Za młodzi na sen"
Po porażce z Cracovią ciemne chmury zebrały się nad Podhalem. Wiesław Wojas zapowiedział, iż sprzedaje akcje spółki. Krótko mówiąc "zakręca kurek". Czy nie za wcześnie? - Mniejszymi nakładami można zbudować drużynę. Trzeba tylko wrócić do korzenie - apeluje olimpijczyk Bogdan Dziubiński. - W Nowym Targu są młodzi hokeiści, którzy chcą uprawiać tą dyscyplinę sportu i tylko trzeba dać im szanse. Szkoda straconego roku. Dzisiaj ci chłopacy byliby ograni i byłoby jak znalazł na przyszły sezon. A tak budowę zespołu znowu zaczniemy od nowa. Jeżeli starczy cierpliwości, to za dwa, trzy lata, pod okiem dobrego szkoleniowca można zbudować zespół na miarę odzyskania mistrzowskiej korony. To nie cyrk, gdzie iluzjonista na zawołanie wyciąga z kapelusza królika. Za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nie zmieni kopciuszka w królewicza. Jest jeszcze jeden warunek - spółka i MMKS muszą współpracować. Za młodzi jesteśmy na sen, za starzy na grzech porzucenia tego.
- To był błąd, ze nie graliśmy swoimi chłopakami - przyznaje Słowakiewicz. - Ale u nas myślano tylko o zlocie, nie było czasu na spokojne budowanie zespołu, na sukcesywne wprowadzanie do drużyny młodych hokeistów. Byłem stale pod presją wyniku.
Warunki Wojasa
- Hokejowa spółka Podhala będzie istniała nadal, niezależnie od tego, kto zostanie jej większościowym udziałowcem - powiedział wiceprezes spółki, Piotr Kołodziej. - Nadal jest nim Wiesław Wojas. Poszukujemy nowych sponsorów.
Tymczasem Wiesław Wojas stawia warunki kibicom, miastu i władzom polskiego hokeja. 8 kwietnia spółka wspólnie z miastem organizuje spotkanie z kibicami, którego mottem przewodnim jest: Czy Nowy Targ chce hokeja? Prezes Wojas twierdzi, iż nie opłaca mu się łożyć na hokej, kiedy na trybunach zasiada 300 -500 osób jak miało to miejsce podczas spotkań ze Stoczniowcem. - Zainwestowałem duże pieniądze w drużynę, a efekty były mizerne. Na dodatek na ostatnich meczach Podhala było po dwieście, trzysta osób na widowni. Co prawda graliśmy tylko o piąte miejsce, ale kibice powinni być na dobre i na złe z drużyną - powiedział.
Nie ulega wątpliwości, że kibice są tutaj najmniej winni. W końcu oni chcą "krwi", a taka mogą otrzymać tylko w walce o stawkę. Mecze " o pietruszkę" nikogo dzisiaj nie interesują. Taki jest świat. To wina tych, którzy tak rozgrywki skonstruowali. W całym świecie play off polega na tym, że przegrywający odpada z gry. Nikt nie gra o jakieś piąte miejsce. Tylko u nas naciąga się biedne kluby na dodatkowe wydatki. Nie należy więc winić kibiców, ale tych, którzy ten głupi regulamin wprowadzili. Kibice też umieją liczyć. W Tychach pod kasami kolejki za biletami. stały już od 6 rano. Na pierwszy mecz finałowy zabrakło biletów już kilka godzin przed spotkaniem. Ponad dwa tysiące osób odeszło z kwitkiem spod okienka kasowego, a i tak hala pękała w szwach. Zasiadł nadkomplet - 4,5 tys. widzów. Ludzie chcą hokeja, ale o stawkę. Dawniej w Nowym Targu też hala pękała w szwach, gdy walczono o najwyższe trofeum. Chyba rozumie to Wiesław Wojas, bo chce reformy rozgrywek. - W Polsce konieczne stało się szybkie zreformowanie rozgrywek ligowych, aby stały się atrakcyjniejsze. Jeśli do tego dojdzie, to nie wykluczam, że pozostanę z Podhalem - powiedział prezes SSA Wojas Podhale, Wiesław Wojas.
Pięciu obcokrajowców w zespole, więcej meczów w play off (już od ćwierćfinałów do czterech zwycięstw), przejęcie organizacji rozgrywek przez PLH i zbudowanie silnego działu marketingu oraz zmiana systemu obsad i weryfikacji sędziów - to główne punkty programu uzdrowienia hokeja.
Wojas ostrzega, że jeśli Polski Związek Hokeja na Lodzie nie przyjmie zaproponowanych przez kluby zmian, to może dojść do zwołania nadzwyczajnego walnego zgromadzenia związku i wyboru nowych władz.
Autor:
Stefan Lesniowski
www.hokej.nowytarg.prv.pl
Czytaj także: