„Zagraniczne gwiazdy naszej ekstraligi” (1). Roman Škutchan
Kiedyś byli ważnymi postaciami swoich zespołów. Graczami, z którymi utożsamiało się wielu polskich kibiców. Postanowiliśmy sprawdzić, co u nich słychać. Dopytać, czym obecnie się zajmują i czy wciąż mają styczność z hokejem. W pierwszym odcinku serii „Zagraniczne gwiazdy naszej ekstraligi” krótka historia Romana Škutchana!
„Romek” należał do czołowych napastników naszej ekstraligi. Występował na polskich taflach przez 11 sezonów, w latach 1998-2002 i 2004-2011. Przez ten czas był wierny jednemu klubowi – Stoczniowcowi Gdańsk, z którym dwukrotnie zagrał w finale Pucharu Polski.
– Po sezonie 2001/2002 wróciłem do ojczyzny z przyczyn rodzinnych. Wiedziałem jednak, że chcę wrócić do Gdańska, bo dobrze się czułem w tym mieście – wyjaśnił zawodnik, który pierwsze hokejowe kroki stawiał w Ostrawie. Podczas jego nieobecności „Stocznia” sięgnęła po swój największy sukces w historii, a był nim brązowy medal mistrzostw Polski.
Czeski czarodziej
Roman Škutchan występował w ekipie z Gdańska z numerem 81, tworząc świetnie uzupełniający się duet ze Zdenkiem Jurásek.
Škutchan był graczem bardzo kreatywnym, potrafiącym znakomicie dograć do kolegi z ataku, a także zwieńczyć akcję celnym strzałem. Ogółem w barwach Stoczniowca rozegrał 497 spotkań, w których zdobył 236 bramek i 215 asyst. Wielokrotnie zajmował czołowe lokaty w klasyfikacji strzeleckiej i kanadyjskiej.
– Grę w Polsce miło wspominam. Starałem się wszystko przyjmować takie, jakie było. Przyjechałem do Trójmiasta, miałem rodzinę przy boku, grałem i to było dla mnie najważniejsze – podkreślił „Romek”.
– Czy coś mnie wkurzało w Polsce i lidze? Każdy kraj ma swoje zwyczaje, ale nie było takiej rzeczy, która by mnie w niej denerwowała. Może na początku było dużo wyjazdów na południe kraju, ale do tego dało się przyzwyczaić – dodał.
Marzenie spełnione
Czeski napastnik opuścił naszą ekstraligę po sezonie 2010/2011, ale nie powiesił łyżew na kołku. Skorzystał z propozycji swojego kolegi i przeniósł się do Francji.
– Po tym jak zakończyłem przygodę z polską ligą, wróciłem z rodziną do Czech. Myślałem o zakończeniu kariery, ale Petr Janečka, z którym miałem okazję grać w Stoczniowcu, namówił mnie jeszcze na wyjazd do Francji. Początkowo na 14 dni zatrzymałem się w Val Vanoise i po rozmowie z Petrem pojechałem na południe do Montpellier. Ten zespół grał w wyższej lidze i zostałem na cały sezon. To był bardzo fajnie spędzony czas w ładnym, słonecznym miejscu i znów nad morzem – opowiada Roman Škutchan.
Po sezonie gry wrócił jednak do ojczyzny i spełnił jedno ze swoich marzeń. Była nim gra w jednej drużynie ze swoim... synem Adamem.
– Porozmawiałem z jednym z trenerów drugiej ligi i rozegrałem swój ostatni sezon w drużynie Valašské Meziříčí. Chciałem zagrać w jednej drużynie ze swoim synem Adamem, który był wypożyczany do tej ekipy z juniorskiej ekstraligi. Udało się – uśmiechnął się świetny przed laty napastnik.
Gdańska przyjaźń
Roman Škutchan zawarł w Gdańsku wiele znajomości. Z niektórymi osobami wciąż utrzymuje kontakt, a są też tacy, z którymi żyje na stopie przyjacielskiej.
– Moim przyjacielem jest Robert Willich, który najpierw zaproponował mi, abym w wolnym czasie potrenował ich amatorską drużnę FCDH. Później zaprzyjaźniliśmy się i niemal co roku nasze rodziny wspólnie świętują Sylwestra i Nowy Rok. Dzięki niemu pracuje obecnie w branży motoryzacyjnej i handluję częściami – zaznaczył były napastnik Stoczniowca Gdańsk.
Hokej w życiu Škutchana wciąż zajmuje ważne miejsce. Obecnie gra dla przyjemności i rozrywki.
– Nic nie zastąpi atmosfery hokejowej szatni, dlatego wychodzę na lód nawet dwa razy w tygodniu – wyjaśnił. – Oczywiście interesuje się hokejem i nie tylko w Czechach. Oglądam mecze, śledzę wyniki i skróty z meczów Polskiej Hokej Ligi. Z hokejem nie da się tak po prostu rozstać.
Komentarze