Hokej.net Logo
SIE
31

Życzenie? Zdrowie w... słoiku!

Życzenie? Zdrowie w... słoiku!

Niewielu jest w naszym środowisku sportowym ludzi formatu Mateusza Danieluka. To 29-letni wychowanek klubu z Jastora. Pochodzi z "Szóstki", więc, co oczywiste, pierwsze hokejowe kroki musiał stawiać jeszcze na odkrytym lodowisku przy Leśnej. Od dziewięciu sezonów bez przerwy reprezentuje barwy JKH GKS Jastrzębie.

Danieluk jest najlepszym ligowym strzelcem w dziejach klubu. To z JKH GKS popularny "Burek" trafił do reprezentacji Polski i zdobywał gole na Mistrzostwach Świata Dywizji IB, pokonując bramkarzy Chorwacji (21 kwietnia 2010) i Litwy (17 kwietnia 2011 - dokładnie w dniu swoich 25. urodzin). Ten rok nie był dla niego łatwy. Zaczęło się od paskudnej kontuzji podczas styczniowego meczu (a raczej - ligowego sparingu) w Katowicach. Mateusz zdołał wprawdzie wykurować się do marcowo-kwietniowych finałów z Tychami, ale sezon 2014/2015 mógł spisać na straty. Mimo rewolucji finansowej i kadrowej w JKH GKS postanowił pozostać przy Leśnej i pomóc nowej drużynie w "skoku w nieznane". Można chyba stawiać te przysłowiowe "dolary przeciw orzechom", że niejeden jastrzębski rodzic, który prowadzi swoją pociechę na treningi na Jastor, marzy, aby to właśnie jego dzieciak poszedł śladem Mateusza Danieluka.

- Skąd ten "Burek"? W środowisku hokejowym każdy zdaje sobie sprawę, że to twój pseudonim artystyczny, ale gdy zacząłem pytać tu i ówdzie o jego genezę, to... nikt nie wiedział.
Mateusz Danieluk- Dawne czasy (śmiech). Kiedy byłem jeszcze uczniem Szkoły Mistrzostwa Sportowego, miałem taką "fazę", że do każdego zwracałem się per "ty burku" czy "ty buraku". To musiało obrócić się przeciwko mnie. W efekcie sam zostałem "Burkiem". Przyjęło się, choć obecnie dość rzadko spotykam się z tym przezwiskiem.

- Twoje pierwsze wspomnienie związane z hokejem?
- Zapadły mi w pamięć... moje wyginające się na figurówkach nogi. Początkowo uczyliśmy się jeździć właśnie na takich łyżwach. Nieporadnie gramoliłem się w tych figurówkach w drodze na lód i ktoś skomentował, że niby chcę grać w hokeja, a nie potrafię nawet porządnie chodzić. Musiałem zatem udowodnić, że nadaję się do tego sportu. To był 1994 rok. Miałem osiem lat. Co ciekawe, trafiłem na te pierwsze zajęcia dzięki namowom znajomego z bloku na "Szóstce". Szczerze mówiąc, to początkowo zupełnie nie miałem na to ochoty (śmiech). Przerażała mnie perspektywa codziennych treningów. Ale skończyło się tak, że ja zostałem, a kolega zrezygnował.

- Gdybyśmy mieli tu prześledzić całą twoją bogatą karierę, nie starczyłoby dnia. Dlatego zapytam o coś innego. W gablocie niedaleko klubowego biura jest takie zdjęcie, na którym siedzisz obok trenera Edwarda Miłuszewa. To było prawie dziesięć lat temu. Byłeś w tej szatni jako młokos. Teraz jesteś starszyzną.
- Od razu powiem, że nie spotkałem się z żadną falą czy tępieniem nowych. Wiadomo, że młodzież ma pewne obowiązki. Jeśli trzeba przynieść bidony, to trudno, aby robił to starszy zawodnik. Jakaś hierarchia musi być zachowana. Natomiast nie ma mowy o robieniu komuś przykrości, bo to może tylko zniechęcić do sportu. A przecież nie o to chodzi.

- Nie spotkałeś się z żadnym "chrzczeniem"? Podobno w pobliskim Wodzisławiu młody musiał przepić na wejściu bramkarza Grzegorza Tomalę. To potężne chłopisko.
- Nieźle (śmiech). Mówię szczerze - nie miałem styczności z takimi przypadkami. Jedynie w Szkole Mistrzostwa Sportowego były jakieś głupie pomysły. Trzeba było kogoś poudawać, ale to wszystko. Być może kiedyś było inaczej. Fala miała ćwiczyć charakter. Moim zdaniem to bez sensu.

- Wróćmy zatem do współczesności. Na początku roku przydarzyła ci się paskudna kontuzja. Nie było myśli "czy wrócę"?
- Absolutnie nie. W ogóle nie brałem pod uwagę możliwości, że uraz zakończy moją przygodę z hokejem. Jedyna wątpliwość dotyczyła konieczności operowania kolana. Te kilka tygodni było trudne, ale ostatecznie po rezonansie okazało się, że wiązadło zaczęło się samo zrastać i nie trzeba było sięgać po skalpel. Nasz klubowy fizjoterapeuta Adam Dziurski mówił, że być może będę w stanie wrócić na finał, co zresztą miało miejsce.

- Żadnych obaw, że u nastolatka to jednak szybko idzie, a u faceta pod trzydziestkę może być nieco ciężej?
- Szczerze mówiąc... nie! Paradoksalnie w ogóle nie zwróciłem uwagi na to, że jednak w sporcie mój wiek lokuje mnie bliżej górnej granicy kariery (śmiech). Ciągle czuję się bardzo młody duchem.

- Zdarza ci się oszczędzać i chronić tę nogę? Wielu sportowców obawia się powtórki.
- U mnie jest podobnie. Świadomie, czy też nie, ale starasz się pracować tak, aby ta wyleczona noga była jak najmniej narażona na kolejny uraz. W efekcie obciążasz drugą kończynę. Po czasie zauważyłem, że robiłem tak nawet przy ćwiczeniach ze sztangą, a potem dziwiłem się, skąd te zakwasy.

- Nie ma żadnych komplikacji?
- (w odpowiedzi Mateusz z uśmiechem odpukuje w stół).

- Jeszcze krótkie pytanie o finał z Tychami. Wiedzieliście już, jak będzie wyglądał kolejny sezon? Nie było "z tyłu głowy" świadomości, że jeśli złota nie będzie teraz, to może go już nie być nigdy?
- Nie będę ukrywał, że rozmawialiśmy o kolejnym sezonie ze świadomością, że może być trudniej. Prezesi mobilizowali nas jednak do walki i apelowali o skupienie się na walce o mistrzostwo Polski. A co do samego finału... Myślę, że Tychy z tak potężnie "nabitą" drużyną były jednak nieco poza naszym zasięgiem.

- W tym nowym sezonie ostatecznie pozostałeś w JKH GKS Jastrzębie. Ale sporo było dywagacji na temat innych możliwości. Możesz po tych kilku miesiącach opowiedzieć, jak to w końcu było?
- Pojawiło się kilka ofert z klubów francuskich, rumuńskich i angielskich. Zainteresowanie wyraziła też Cracovia, ale trudno powiedzieć, czy sprawa rozmyła się z powodu braku zdecydowania działaczy "Pasów", czy też ich obaw o stan mojego kolana. Przedyskutowaliśmy wszystkie opcje z żoną. Przekalkulowaliśmy zyski i straty. Ostatecznie postanowiliśmy pozostać tutaj i zobaczyć, co przyniesie kolejny rok. W Jastrzębiu wiem, czego mogę się spodziewać. Na pewno mam tu spokojniejszą głowę.

- Pod względem sportowym chyba nie musisz czuć wielkiego rozczarowania. Początkowo wydawało się, że może być ciężko, tymczasem na chwilę obecną JKH GKS jest trzecią czy czwartą siłą w lidze.
- Biorąc pod uwagę to, jaki mieliśmy budżet przed sezonem oraz różne snute przez kibiców ciemne wizje, to wyniki są naprawdę zadowalające. Nie mamy się czego wstydzić i rzeczywiście pojawiła się nawet perspektywa walki o medale. Na pewno brąz bralibyśmy w ciemno!

- Wróćmy do ciebie. Jesteś w tym sezonie katem Unii Oświęcim, z którą gramy w piątek na wyjeździe. Uwziąłeś się na Fikrta i Witka?
- Myślę, że to jednak przypadek (śmiech). Na pewno jednak cieszy mnie to, że akurat z Unią "wpada", bo jeden gol napędza następny. Ale nie mogę raczej liczyć na prawo serii, że w kolejnych spotkaniach bramki będą wpadały "z palcem w nosie". Natomiast bardzo bym się ucieszył, gdyby tak "wpadało" w meczach z Sanokiem...

Czytaj więcej >>>

Czytaj także:

Liczba komentarzy: 0

Komentarze

Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze. Zaloguj się do swojego konta!
© Copyright 2003 - 2025 Hokej.Net | Realizacja portalu Strony internetowe