Każdy, kto zna mnie choć trochę wie, że jestem gigafanem ochroniarzy, enforcerów, najtwardszych na lodzie i najzabawniejszych poza lodem, a także najgorzej opłacanych zawodników w drużynie. Przez kilka sezonów obserwujemy wzrost liczby pojedynków pięściarskich, co mnie oczywiście cieszy. Nie było jednak tej „iskry”, która pojawiła się w tym sezonie, a w zasadzie kilka tygodni temu. Nie było tej iskry w THL, ale to głównie ze względu na ułomny przepis o karaniu dyskwalifikacjami za rzucenie rękawic. W obu przypadkach jednak pojawiła się jutrzenka nadziei. W NHL ostatni tydzień to podróż do lat 90. i pojedynków, z którymi dzisiejszy kibic wręcz nie umie sobie poradzić. Co się stało?