Śmierć Adama Johnsona wywołała olbrzymią dyskusję, i słusznie. Bezpieczeństwo zawodników nie jest wcale tematem bardzo odwiecznym. Mimo, że kilkadziesiąt lat temu zawodnicy jeździli już w „czołgistkach” na głowach, to w dalszym ciągu hokej przypominał trochę sceny z filmu „Rollerball” z kratami zamiast pleksi i bramkarzami bez masek. Do pewnego momentu wszystko miało sens – od kasków po ochraniacze na szczęki. Od pewnego czasu jednak hokej na każdym poziomie stara się wprowadzić politykę „zero tolerancji”. Dlaczego taka utopia jest szkodliwa?
Międzynarodowa Federacja Hokeja na Lodzie, zgodnie z zaleceniem Komisji Medycznej, wprowadziła obowiązek stosowania przez zawodników ochraniaczy na szyję. Ta regulacja dotyczy wszystkich poziomów rozgrywek IIHF, również tych seniorskich.
Po tym jak ponad wszelką wątpliwość stwierdzono, że Adam Johnson zmarł w wyniku obrażeń szyi, coraz więcej hokeistów decyduje się na grę w dodatkowym sprzęcie ochronnym. Skrzydłowy Toronto Maple Leafs jest pierwszym zawodnikiem w NHL, który dokonał takiego wyboru.
Po koszmarnym wypadku i śmierci Adama Johnsona coraz więcej lig wprowadza nakaz noszenia przez hokeistów ochraniaczy szyi.
Kilka miesięcy temu władze NHL zadecydowały o wprowadzeniu nowych ochraniaczy bramkarskich na klatkę piersiową. Gwiazdor Montreal Canadiens zaprezentował w niedzielę nowy sprzęt, wyrażając swoje obawy co do jego funkcjonalności.