Arkadiusz Sobecki: To, że zostałem hokeistą, to czysty przypadek
- Nie jestem młodym bramkarzem, ale na pewno nie starym, takim bagażem doświadczeń. Te wszystkie lata nauczyły mnie pokory i zachowania w pewnych sytuacjach - rozmowa z Arkadiuszem Sobeckim, bramkarzem GKS-u o karierze i minionym sezonie.
- Właściwie trzeci raz widzę ArkaSobeckiego w mundurze. Sprzęt bramkarski bardziej do Ciebie pasuje.
-Myślę, że tak. Czuję się w nim lepiej i na pewno dłużej w nim występuję. Możetak do końca, jak by to powiedzieć, nie narzekam na mundur, ale wiadomo żegłównym zadaniem ciągle jest gra w hokeja.
- Jeśli chodzi opomaganie, to starasz się brać udział chyba w każdej akcji, jaka jest przezklub prowadzona?
-Powiedzmy, że to ja się staram (śmiech). Zazwyczaj to wygląda tak, że zwracająsię do mnie z pytaniem, czy nie wziąłbym udziału w spotkaniu z młodzieżą.Wynika to z chęci zapewnienia różnorodności - napastnik, obrońca, bramkarz. Aże bramkarzy w klubie nie ma tak wielu, więc często pada na mnie.Nie mówię, żebybyło to uciążliwe. Zawsze miło się z kimś spotkać i porozmawiać, choć niezawsze jest na to czas.
- Jesteś skromny i pewnie dlatego nie mówisię głośno o Tobie, jako o ikonie tyskiego hokeja, ale mimo, że Twoja karierawciąż trwa, to grając tu przez te lata, osiągając tyle sukcesów indywidualnychi drużynowych zasłużyłeś na takie określenie.
-Patrząc wstecz, to tych sukcesów było trochę, szkoda że tylko jednomistrzostwo, ale hokej jest grą zespołową i jedna, czy dwie osoby nie są wstanie zadecydować o końcowym wyniku. Mogę się tylko cieszyć, że przyłożyłem dotego swoją „nogę” jako bramkarz.
To fajnie,że od tylulat hokej w Tychach jest na tak wysokim poziomie, ale zawsze mogły sięprzytrafić chudsze lata np. organizacyjnie i może byłbym zmuszony do poszukanianowego klubu. Na szczęście nie jest źle, czasami wychowankowie są różnietraktowani, ale ja nie powiem nic złego na nasz klub, więc nie było i nie mapotrzeby szukać czegoś poza swoim miastem. Ale czy przez to można mnie nazywaćikoną? Każdy ma własne kryteria i może sobie odpowiedzieć na to pytanie.
- Pomówmy o poprzednim sezonie. Wyszedł Wam, czy nie wyszedł? Wzmocnienia spore, oczekiwania też. A spisaliście się tak jakzawsze, a nawet trochę gorzej bo nie udało się obronić pucharu.
- Po kontuzji nieudało mi się wrócić do składu i wspomóc drużyny. Przegraliśmy po dogrywcepółfinał z Sanokiem. W pierwszej tercji mieliśmy dwa, trzy razy większąprzewagę, ale to oni prowadzili, bardzo dobrze bronił Plaskiewicz.
Patrząc w przekrojucałego sezonu, graliśmy różnie, czasami te wyniki były nieoczekiwane. Szkodaniewykorzystanych sytuacji, to jest nasz mankament od wielu już lat, z każdego bramkarzarobimy gwiazdę. Play-off zaczęliśmy „męcząc” się ze Stoczniowcem. Przegraliśmy usiebie, co nie powinno się wydarzyć. W półfinale prowadziliśmy 3:1, ale wkolejnym meczu, u siebie, znów dała znać skuteczność i Unia wygrała 2:1.
Finał… wpierwszych dwóch meczach dostaliśmy strasznie dużo bramek i ciężko powiedzieć,z czego to wynikało. Czy to były troszkę zbyt mocne treningi, czy coś innego.Chwila dekoncentracji spowodowała, że przegraliśmy dość wysoko w Krakowie. Wdrugim spotkaniu przeciwnik był już na fali i dopiero w kolejnym meczu udałosię wygrać, choć w regulaminowym czasie było tylko 1:1. Szkoda, że tak się topotoczyło, ciągle podchodzimy do tego finału, a udało się tylko raz.
- Dla Ciebie ten sezon też był ciężki.Kontuzja, bramka Krajčiego, shutout w półfinale, lanie wKrakowie - raz w górę, raz w dół.
-No tak, był ciężki. Zagrałem wygrane spotkania z Sanokiem i Cracovią na własneryzyko, ze sporym obciążeniem i kolano powiedziało dosyć. W grudniu trzeba byłozrobić artroskopię kolana, bo później nie było by szans, żeby doszło do swojejsprawności. Ale przez to opuściłem finał Pucharu Polski. Później zdarzały sięróżne mecze, ale myślę, że nie miały związku z formą fizyczną po kontuzji, bobyła dość dobra.
Co do meczu wOświęcimiu, to pewnie nie raz będzie przypominany i wypominany. Na swoją obronęmogę powiedzieć, że nie tacy bramkarze puszczali takie bramki. Zabrakłokomunikacji z Michałem Kotlorzem.
- I wydawało się, że w kolejnym spotkaniusiądziesz na ławkę…
-Przegraliśmy tamto spotkanie, a po 24 godzinach graliśmy następny mecz wOświęcimiu. Gdybym ja był trenerem, raczej dokonałbym zmiany, żeby dać odpocząćbramkarzowi. Ale trener Šejba powiedział, że nic się nie stało i jutro bronię znowu. Topokazuje jaką trzeba mieć mocną psychikę, żeby zapomnieć o tym, co było, botego już się nie da zmienić. Kolejny mecz wygraliśmy, alew następnym u siebiestrzeliliśmy tylko jedną bramkę - to nie była droga, dla drużyny, która chcegrać w finale, dlatego piąty mecz graliśmy z przysłowiowym nożem na gardle, bow przypadku porażki jechalibyśmy na ostatnie spotkanie do nich. No cóż… skorochłopcy tam mało strzelają, to bramkarz musiał stanąć na głowie (śmiech), choćłatwo nie było.
W Krakowie broniłempół meczu, ale bramki padały po akcjach dwa na jeden i jeden na jeden, co natakim poziomie, w takich ilościach nie powinno mieć miejsca. Zabrakło teżbramkarskiego szczęścia, które wcześniej dopisywało. Później dopadła mnieangina i kolejne mecze oglądałem już w telewizji.
- Jak podsumujesz okres pracy treneraŠejby?
-Jak najbardziej pozytywnie. Pokazał nam inne "rzemiosło".Nowepodejście do treningów, nowa taktyka. Bardzo dobry sezon. Wiadomo, że w ciągujednego roku żaden trener nie zmieni drużyny, nie nauczy tych, którzy grają jużtyle lat, nowych rzeczy, ale dyscyplina na lodzie była widoczna.
- Jest już nowy trener, znasz Jacka Płachtę z kadry.
-Tak, ale te relacje będą teraz trochę inne. To profesjonalista, jest solidny ipracowity. Zobaczymy jaki ma warsztat, bo doświadczenie przez tyle lat graniaza granicą ma spore. Z tego co słyszałem od chłopaków, którzy pracowali z nim wKatowicach, to wrażenia mają jak najbardziej pozytywne.
- Na dniach klub zostanie przekazany nowejspółce. Jak myślisz, co to przyniesie?
-Jeśli stuprocentowym udziałowcem ma być gmina, to będzie się to wiązało zestabilizacją finansową i organizacyjną, a to jest podstawą w dzisiejszychczasach. Popatrzmy na transfery w tym sezonie, myślę że to, że zawodnicy są takchętni do gry w Tychach wynika właśnie z tego.
- Karuzela transferowa trwa, jednak omijabramkę. Od lat cieszysz się zaufaniem zarządu.
-Zawsze kogoś ściągają do bramki…
- Na drugiego…
-(śmiech)… to już pytanie nie do mnie, czy on jest ściągany na pierwszego, czyna drugiego. Pamiętam początki w GKS-ie, odszedł Mariusz Kieca i broniłem zMichałem Elżbieciakiem. W następnym sezonie przyszedł trener Hulva, który byłniezadowolony, chciał może bardziej doświadczonego bramkarza i sprowadzonoJacka Zająca. W połowie sezonu nastąpiła zmiana, Wojciech Matczak dawał micoraz więcej szans i dzięki niemu byłem bardziej podbudowany psychicznie, kiedyw następnym roku do mnie i Michała dołączył Piotrek Jakubowski. Dalej broniłemw większości meczów i tak się już potoczyło. Widocznie trenerzy i zarząd są zemnie cały czas zadowoleni i dlatego tak długo gram w Tychach.
- A jak to wszystko się zaczęło?
-Zaczęło się tylko dzięki bliskości lodowiska i temu, że szkoła nr 36 do którejchodziłem prowadziła nabór. Gdybym mieszkał w innej części miasta, to niechodziłbym na zajęcia. To, że zostałem hokeistą, to czysty przypadek. To, żebramkarzem, już nie. Od początku na zajęciach stałem niestety (śmiech) w bramce.To niełatwa rola, jeśli ktoś czuł ciężar tego sprzętu, czy to jak krążek lądujena jego ciele, to stwierdzał pewnie, że to nic przyjemnego.
- Grasz w klubie, który skończył 40 lat,czujesz się przy tejokazji staro?
-Nie jestem młodym bramkarzem, ale na pewno nie starym,takim bagażemdoświadczeń. Te wszystkie lata nauczyły mnie pokory i zachowania w pewnychsytuacjach. Klub też nie ma znowu aż tak wielu lat.
Cały zapis rozmowy jest dostępny na blogu.
HSK,
Komentarze