Roman Rác przez ostatnie lata występował w klubach polskiej ligi. W wywiadzie opowiada o sportowej i prywatnej stronie życia w naszym kraju, do którego - jak sam przyznaje - przyjeżdżał z obawami.
Słowacki hokeista, który 4 ostatnie sezony spędził w Polsce, opowiedział o hokeju w naszym kraju, ale także o swoim życiu w Polsce w wywiadzie udzielonym czeskiemu portalowi hokej.cz.
- Generalnie bardzo mi się podobało życie w Polsce, choć początkowo szedłem tam trochę z obawami. W końcu Czesi czy Słowacy o Polsce ciągle nie mają zbyt dobrej opinii. Człowiek w mediach czyta najwyżej o tym, jakie złe kurczaki się stamtąd importuje - opowiada, nawiązując do często nagłaśnianych za naszymi południowymi granicami przypadków przywożenia z Polski drobiu z salmonellą.
Słowacki hokeista, który przed przyjazdem do naszego kraju niemal całą dorosłą karierę spędził w Czechach, po kilku latach mieszkania w Polsce ma jednak zupełnie inne zdanie na jej temat.
- Polska jest we wszystkim tak 5 lat przed nami - przekonuje. - Mieszkało mi się tam świetnie. Ludzie tam są mili i we wszystkim mi pomagali. Byłem bardzo zadowolony.
33-letni hokeista jako przykład wskazuje sytuację, której doświadczył wraz z żoną w sklepie.
- Kiedy żona była w ciąży, staliśmy w kolejce w sklepie, a gdy sprzedawczyni to zobaczyła, przesunęła wszystkich i nas obsłużyła jako pierwszych. I nikt nic nie zrobił. U nas każdy by coś gadał, a to są takie małe rzeczy - mówi.
Były gracz Lotos PKH Gdańsk, JKH GKS-u Jastrzębie, Comarch Cracovii i GKS-u Tychy jest także pod wrażeniem polskich kibiców.
- W sporcie ludzie daliby za swój klub wszystko. Naprawdę mają serca - mówi.
Rác swoje największe sukcesy hokejowe w naszym kraju odniósł w pierwszym z dwóch sezonów w Jastrzębiu, gdy zespół Róberta Kalábera sięgnął po mistrzostwo, puchar i superpuchar Polski. Słowacki hokeista wraca do tego sezonu pytany czy rozwinął się w Polsce sportowo.
- Pomogło mi to, że w pierwszym sezonie w Jastrzębiu trener Kaláber dał mi rolę lidera. Bardzo na mnie stawiał. Grałem jako pierwszy środkowy, w każdym meczu po 20 minut. To był pierwszy raz w mojej karierze, gdy czułem, że jestem liderem drużyny i że mam za nią jakąś odpowiedzialność - wspomina. - Nauczyłem się brać ją na siebie na lodzie i w szatni. Bardzo mnie to posunęło do przodu. W tym sezonie zdobyliśmy dwa puchary i mistrzostwo. Szkoda tylko, że z powodu Covidu świętowanie bez ludzi nie było zbyt wielkie. W innych klubach też starałem się brać tylko to, co dobre. Bardzo mi się podobają różne metody treningowe, więc przyglądałem się i od każdego trenera coś wziąłem.
Poza lodem Słowak najlepiej wspomina z kolei rok spędzony w drużynie Cracovii. I to nie tylko biorąc pod uwagę lata, gdy grał w Polsce.
- Prawdopodobnie najlepszy rok hokejowej kariery, jeśli chodzi o życie poza hokejem. To jest wspaniałe miasto, bardzo nam się tam z rodziną podobało. Nie dam na to złego słowa powiedzieć - przekonuje.
Od strony sportowej nie było jednak już tak dobrze, bo "Pasy" w półfinale play-off uległy KH GKS-owi Katowice, który później sięgnął po mistrzowski tytuł.
- To była silna drużyna, klub chciał osiągnąć sukces w Lidze Mistrzów. Wygraliśmy sezon zasadniczy polskiej ligi, ale później się okazało, że nazwiska na papierze nie wygrywają - wspomina. - Skład był aż za bardzo naładowany. Chłopcy z czwartej formacji gdzie indziej graliby przewagi. Nie było to najszczęśliwiej poskładane. Było wielu Czechów, więc atmosfera była dobra, ale na koniec nie osiągnęliśmy hokejowych celów. Przegraliśmy siódmy mecz półfinału.
Zawodnik przyznaje z kolei, że w Polsce był zadowolony ze swoich zarobków.
- Da się tam zarobić niezłe pieniądze i to mnie tam trzymało - mówi. - Zbudowałem sobie pewną pozycję, więc kluby brały mnie na środkowego numer 1 albo 2. A ja nigdy wcześniej nie grałem jako środkowy. Możliwe, że wypłaty są trochę wyższe niż w słowackiej extralidze albo w Maxa Lidze (drugi poziom rozgrywkowy w Czechach - red.), ale to raczej zależy od klubu i też od tego, jaką w nim dostaniesz rolę.
Jednocześnie Rác zwraca uwagę, że w Polsce warunki finansowe nie wyglądają gorzej niż w wymienionych przez niego ligach w Czechach i na Słowacji, mimo że popularność hokeja jest znacznie mniejsza.
- W Polsce z marketingowego punktu widzenia hokej jest wśród sportów gdzieś na 17. miejscu. U nas jest pierwszy albo drugi, ale i tak w Polsce da się stworzyć podobne albo lepsze warunki finansowe. Płakać się chce - mówi gorzko.
Po ponad 4 latach spędzonych w naszym kraju Słowak obecnie pozostaje bez klubu. Trenuje z drużyną Jestřábi Prościejów, ale jako obcokrajowiec nie może podpisać z nią kontraktu ze względów proceduralnych.
Pod koniec czerwca w wywiadzie z naszym portalem opowiadał, że rozmawiał o powrocie do JKH GKS-u Jastrzębie, a także o podpisaniu kontraktu z innym polskim klubem, ale podjął ryzyko chcąc znaleźć klub na Słowacji. Okazało się jednak, że - przynajmniej na dziś - to ryzyko się nie opłaciło.
- Byłem w Polsce przez 4 lata i po ostatnim sezonie czułem, że chciałbym coś zmienić i spróbować czegoś innego. Miałem dwie propozycje z polskich klubów, ale później pojawiły się dwie oferty ze słowackiej extraligi, gdzie byłbym prawie w domu - opowiada wychowanek Dukli Trenczyn. - Prowadziłem tam rozmowy i wyglądało to obiecująco, więc polskie oferty odłożyłem na bok. Później okazało się, że w ani jednym klubie na Słowacji nie wyszło, ale polskie drużyny w międzyczasie nie czekały na mnie i podpisały innych zawodników. Więc w zasadzie sam się zakiwałem.
Do tego w ostatnim sezonie w barwach GKS-u Tychy Rác miał problemy z urazami i słabszą formą. Rozegrał tylko 24 mecze sezonu zasadniczego, w których zdobył 14 punktów za 5 goli i 9 asyst. W play-off w 13 spotkaniach zanotował 5 asyst. Sam mówi, że te statystyki nie przekonują klubów do niego.
- Nawet gdy ktoś ci powie, że punkty nie mają znaczenia, to oczywiście mają. Przez 3 lata byłem w TOP10 klasyfikacji punktowej ligi, miałem punkt na mecz i mogłem przebierać w ofertach. W zeszłym sezonie miałem dwie kontuzje, w tym jedną na początku rozgrywek i trudno mi było dojść do formy - mówi. - W dodatku doszła zmiana trenera, ale nie chcę się tym tłumaczyć. Nie osiągnąłem swoich liczb i ostatecznie to też grało rolę. U nas w pierwszej lidze chyba nie działa świetny skauting. Ktoś patrzy na Eliteprospects, widzi liczby i ma jasność. U ofensywnego gracza po prostu punkty są decydujące. A zawodnik po gorszym sezonie jest bardziej głodny gry, ale musi dostać szansę.
Słowacki napastnik nie ukrywa także, że za naszą południową granicą ciągle polska liga nie cieszy się największym prestiżem.
- Niestety w Czechach i na Słowacji ciągle na polską ligę patrzy się przez palce. Ta liga w ostatnich latach szła do góry, co pokazują wyniki w Lidze Mistrzów - przekonuje. - Ja sam z Krakowem i Jastrzębiem grałem w Lidze Mistrzów i za każdym razem tam ugraliśmy 7 albo 8 punktów. Z Cracovią wygraliśmy nawet z Färjestad i te mecze bardzo mi otworzyły oczy. Kiedy polskie drużyny grają z drużynami z Maxa ligi to jest to wyrównane. W kadrach jest wielu obcokrajowców i jakość tam zdecydowanie jest. Według mnie pierwszych 5 drużyn by spokojnie mogło odgrywać ważną rolę w słowackiej extralidze.
Słowak przyznaje, że czeka na rozwój wypadków w trakcie sezonu, gdy kluby zaczną pierwsze zmiany kadrowe i będą szukać nowych zawodników. O zakończeniu kariery na razie nie chce myśleć.
- Mam 33 lata, ale fizycznie się czuję może na 28. Nie chcę myśleć o końcu. Ale już doświadczyłem w życiu sytuacji po której już miałem więcej nie grać w hokeja - mówi, nawiązując prawdopodobnie do zapalenia mięśnia sercowego, z którym się zmagał. - Teraz, gdy mam trochę czasu, to obecna sytuacja skłoniła mnie do tego, żeby zacząć jeden swój projekt, który mam w głowie od roku. Chciałbym przekazywać doświadczenia młodym, latem zacząć jakieś obozy. Zrobiłem kurs trenera personalnego i wziąłem wiele od tych, których spotkałem w karierze. Człowiek nigdy nie wie czy będzie musiał skończyć, czy będzie grał do czterdziestki. Dobrze jest mieć tylne drzwi. Poza tym bardzo by mnie to cieszyło.
Czytaj także: