Ciemne chmury nad Hokejową Ligą Mistrzów
Ciemne chmury zbierają się nad Hokejową Ligą Mistrzów. Niska frekwencja i problemy finansowe sprawiają, że przyszłość rozgrywek jest coraz bardziej niepewna.
Trudna sytuacja gospodarcza na całym świecie odbije się na rozgrywkach Hokejowej Ligi Mistrzów już w najbliższym sezonie. Pierwotnie, zgodnie z umową z marketingowym partnerem HLM firmą Infront, zwycięzca finału przyszłej edycji miał łącznie otrzymać finansową gratyfikację w wysokości 700 tysięcy euro, czyli o 200 tysięcy więcej niż zdobędzie triumfator bieżącej edycji. Tak się jednak nie stanie.
Infront renegocjował bowiem umowę z władzami rozgrywek, w wyniku czego nagrody finansowe zostaną obniżone. Według szwedzkiego dziennika "Göteborgs-Posten", łączna kwota dla przyszłorocznego zwycięzcy będzie nie tylko niższa od planowanej, ale nawet niższa od tegorocznych 500 tysięcy.
Do tej pory umowa z Infrontem gwarantowała Hokejowej Lidze Mistrzów wzrosty puli nagród w każdym sezonie od 2017 roku, czym organizatorzy rozgrywek chwalili się na każdym kroku, dowodząc, że to dowód na stabilne podstawy turnieju. Od sezonu 2016-17 do obecnego pula nagród wzrosła z 1,5 mln euro do prawie 3,5 mln, a łączna nagroda dla zwycięzcy ze 143 do 500 tys. Obniżenie przyszłorocznej premii stanowi więc symboliczny zwrot w tym trendzie.
- Tak, umowa została renegocjowana i jest to zależne od ogólnej sytuacji na świecie - przyznał w rozmowie z "Göteborgs-Posten" prezydent Hokejowej Ligi Mistrzów Jörgen Lindgren.
Dużym problemem jest niska frekwencja na meczach, która po odwołanym z powodu pandemii sezonie 2020-21 nie wróciła do przedpandemicznego poziomu, a i ten w większości hal był zawsze niższy niż podczas meczów ligowych. W obecnych rozgrywkach średnia frekwencja jest wyższa niż przed rokiem, ale nadal niższa niż we wszystkich wcześniejszych sezonach, z wyjątkiem pierwszego.
Wpływ ma na to również fakt, że nie zakwalifikowały się do rozgrywek kluby, które w przeszłości regularnie zawyżały średnią frekwencję, takie jak szwajcarski SC Berno czy niemiecki Adler Mannheim. Ukraiński Donbas Donieck, który przed rokiem grając z "dziką kartą", mógł się pochwalić najwyższą liczbą widzów na trybunach, tym razem wystąpić nie mógł z powodu komplikacji wywołanych przez trwającą napaść Rosji na Ukrainę.
Polskie kluby w dwóch ostatnich sezonach zajmują pod względem frekwencji miejsca na dole klasyfikacji. W tym sezonie najmniej widzów przychodziło w Hokejowej Lidze Mistrzów na mecze Comarch Cracovii (średnia 1 267), a drugi od końca był grający w Janowie GKS Katowice (1 311). Przed rokiem JKH GKS Jastrzębie znalazł się na miejscu trzecim od końca (879).
Średnia frekwencja na meczach Hokejowej Ligi Mistrzów w poszczególnych sezonach:
2014-15 - 2 751
2015-16 - 3 275
2016-17 - 3 156
2017-18 - 3 164
2018-19 - 3 365
2019-20 - 3 441
2021-22 - 1 975
2022-23 - 2 760
Kibice w Europie ciągle traktują rywalizację z zagranicznymi rywalami jako mniej prestiżową niż z lepiej sobie znanymi przeciwnikami w lidze, a same kluby czasem organizują mecze w halach rezerwowych.
Czterokrotnie triumfująca w rozgrywkach Frölunda Göteborg od kilku lat wszystkie swoje mecze gra w mniejszej hali Frölundaborgs isstadion, bo jej pojemność 6 tysięcy widzów z nadwyżką wystarcza, by zmieścić wszystkich fanów, więc organizowanie spotkań w 12-tysięcznym głównym obiekcie Scandinavium, gdzie zespół gra mecze ligowe, byłoby ekonomicznie nieopłacalne.
Ba, klub z Göteborga w 2017 roku nawet finał rozgrywek zorganizował na rezerwowym lodowisku. Za drugim razem, dwa lata później, władze Hokejowej Ligi Mistrzów wymusiły już na szwedzkim klubie rozegranie finału w Scandinavium i hala wypełniła się do ostatniego miejsca.
Organizatorzy rozgrywek wymagają już teraz od klubów, by finały zawsze odbywały się w głównej hali. W tym sezonie dodatkowo po raz pierwszy finał pomiędzy Luleå HF a Tapparą Tampere, wzorem piłkarskiej Ligi Mistrzów, odbędzie się w sobotę, a nie jak dotąd we wtorek. Tyle że i tak trudno mówić o nadaniu mu rangi wydarzenia wyjątkowego, skoro zagrają drużyny z Finlandii i Szwecji, a w tym samym czasie będą się toczyły regularne mecze kolejek ligowych w obu krajach.
Wprowadzany od przyszłego sezonu nowy format rozgrywek ze zmniejszeniem liczby uczestników, w tym także liczby "dzikich kart" dla drużyn z niżej notowanych lig oraz likwidacją fazy grupowej i zastąpieniem jej rywalizacją w tzw. systemie szwajcarskim ma w zamyśle organizatorów stworzyć więcej okazji do gry najlepszych drużyn przeciwko sobie, co powinno z kolei przełożyć się na wzrost zainteresowania kibiców.
Jörgen Lindgren przekonuje, że w najbliższych latach sam byt rozgrywek nie powinien być zagrożony, bo ciągle ich finansowanie jest wystarczające.
- W tej sytuacji, w której teraz się znaleźliśmy, wydaje się, że zapewniliśmy dobre warunki dla samej Hokejowej Ligi Mistrzów. Udało nam się utrzymać pieniądze na nagrody na poziomie, który nie zmusza nas do korekty tych elementów. Ale po prostu jeśli wygrasz rozgrywki, to dostaniesz mniej pieniędzy niż wcześniej - mówi.
Wiadomo jednak, że i dotąd Hokejowa Liga Mistrzów nie była imprezą zbyt dochodową dla klubów, biorąc pod uwagę koszty, jakie musiały ponosić podróżując po Europie na mecze. Doszło nawet do tego, że kilka lat temu ówczesny mistrz Słowacji HC '05 Bańska Bystrzyca wycofał się z rozgrywek, tłumacząc, że są one nieopłacalne.
Nawet Lindgren przyznaje, że HLM musi się rozwinąć, by nie stanąć przed widmem upadku. Obecna umowa partnerska z Infrontem jest podpisana na czas do 2028 roku.
Zapytany o to, co się stanie później, szwedzki działacz odpowiada: - Miejmy nadzieję, że do tego czasu uda nam się zbudować silniejsze rozgrywki [niż dotąd].
Komentarze
Lista komentarzy
RafałKawecki
Ta liga jest źle pomyślana.
Za wcześnie się zaczyna.
Za dużo meczów - powinien być od razu system pucharowy.
Rozgrywki powinny być bardziej rozciągnięte w czasie - weekendy z Ligą Mistrzów się nie przyjęły.