Nasz nowy szkoleniowiec miał mało czasu, więc jestem ciekaw, jak zaprezentujemy się z tak wymagającym rywalem - mówi Oktawiusz Marcińczak, kapitan sosnowieckiego zespołu.
Syn Marka, byłego hokeisty Podhala, GKS Katowice oraz Zagłębia, Oktawiusz Marcińczak, po prawie pięciu latach spędzonych w Krakowie powrócił do Sosnowca. Przed sezonem wiele się zmieniło w Zagłębiu. Prezes Adam Bernat wymienił ponad połowę składu. Działacze wcale nie ukrywają, że ich oraz sponsora interesuje rywalizacja o medale. Zespół ma solidne podstawy, ale do tej pory z grą bywało różnie. W ubiegłym tygodniu doszło do zmiany szkoleniowca - Jozefa Zavadila zastąpił Jan Vavrecka.
Limit zaufania
Oktawiusz Marcińczak to niezwykle solidny zawodnik, który ma na koncie dwa tytuły mistrzowskie z Cracovią, dwa brązowe medale z tym zespołem oraz brąz z Krynicą. Wszystkie medale zdobywał pod kuratelą trenera Rudolfa Rohaczka. - Mam jeszcze srebro z Podhalem, ale trudno je liczyć, wszak dopiero wchodziłem do zespołu i grałem sporadycznie - podkreśla kapitan sosnowieckiego zespołu. - Wcale nie ukrywam, że liczę również na sukcesy w tym sezonie. Mogłem zostać w Cracovii, ale o przenosinach zadecydowały względy rodzinne oraz namowy prezesa Adama Bernata. Tworzymy ciekawy zespół, ale do tej pory nie wykorzystaliśmy swojej szansy. Początek mieliśmy niezły, ale wynikał on ze słabszej formy naszych najgroźniejszych rywali. Podhale czy Tychy miały kłopoty z lodem i były w słabszej formy. Różne koleje losu przechodziliśmy pod opieką trenera Jozefa Zavadila. Gdy wygrywaliśmy, było wszystko w porządku, a gdy przegrywaliśmy zrzucał winę tylko na nas. Zmiana była konieczna, bo limit zaufania z jednej i z drugiej strony się wyczerpał. Wielka szkoda, że Tomek Jaworski, nasz najbardziej doświadczony bramkarz, leczy kontuzję, bo przecież on stanowił ponad połowę wartości zespołu. Nie można całej winy zrzucać na młodych bramkarzy, a właśnie to robił poprzedni trener.
Bez sentymentów
Sosnowiecki obrońca powrócił do źródeł, bo po skończeniu sosnowieckiej SMS miał już okazję grać w „starym” Zagłębiu, w ekstralidze oraz I lidze. Marcińczak junior występował u boku m.in. Marka Cholewy, Krzysztofa Podsiadły, Jarosława Morawieckiego czy Piotra Sarnika. Wówczas nie był to najlepszy czas dla sosnowieckiego hokeja, ale teraz prezes Bernat oraz jego współpracownicy stworzyli solidne podstawy.
- Awans do czołowej czwórki to nasz obowiązek - przekonuje sosnowiecki obrońca. - Teraz kończy się runda zasadnicza, a my nie jesteśmy pewni miejsca w czołowej szóstce. Kilku zawodników było kontuzjowanych, doszły zawirowania z trenerem - to wszystko miało wpływ na drużynę. Teraz mamy zupełnie inne zajęcia i zobaczymy jaki to przyniesie skutek. Mam nadzieję, że odzyskamy świeżość i będziemy znów wygrywać z najlepszymi. Marcińczak do Sosnowca przeniósł się wraz z Jarosławem Kucem, ale nie stanowią jednej pary obrońców.
- Trochę denerwowałem się przed pierwszym ligowym spotkaniem z Cracovią, bo przecież kilka sezonów spędziłem w Krakowie, awansując z I ligi do ekstraklasy - podkreśla Marcińczak. - Staram się być zawodowcem, odrzucać sentymenty i wygrywać dla swojej drużyny. Nowy szkoleniowiec miał mało czasu, więc jestem ciekaw, jak zaprezentujemy się z tak wymagającym rywalem. Do tej pory oni byli górą, ale teraz może się los odwrócić. Tata Marek rzadko ma okazję oglądać syna w akcji, bo mieszka w Nowym Targu. Natomiast najwierniejszymi kibicami są żona Agata oraz niespełna 4-letnia córka Emilka. - Najpierw z wypiekami ogląda mecz, a potem biega po szatni gada z „wujkami” - śmieje się dumny tata. Emilka najbardziej lubi się przekomarzać z ojcem chrzestnym, Arturem Ślusarczykiem.
Włodzimierz Sowiński
Czytaj także: