Podczas MŚ Elity bramkarzami reprezentacji Polski są hokeiści urodzeni w Stanach Zjednoczonych i Czechach, którzy do naszego kraju zawitali już jako ukształtowani zawodnicy. Czy to oznacza, że nad Wisłą zapomniano, jak się szkoli golkiperów?
Andrzej Tkacz, Franciszek Kukla, Gabriel Samolej czy Tomasz Jaworski – tych bramkarzy polskim sympatykom hokeja przedstawiać nie trzeba. Przez lata drużyna narodowa mogła liczyć na dobrych golkiperów. Jednak od kilku lat, gdy kluczowe role w kadrze przestali odgrywać Przemysław Odrobny i Rafał Radziszewski, numer 1 między słupkami jest w reprezentacji urodzony w USA John Murray, który gry w hokeja uczył się za oceanem. Podczas trwających MŚ Elity w Czechach jednym z bramkarzy polskiego zespołu jest również urodzony i wychowany za naszą południową granicą Tomaš Fučik. O czym to świadczy?
Wieloletnie zaniedbania
– To świadczy o tym, że szkolenie bramkarzy od najmłodszych lat jest w USA i Czechach czymś naturalnym. W tych krajach, ale też w wielu innych, już w grupach młodzieżowych są trenerzy, którzy skupiają się tylko na pracy z golkiperami i uczą ich, jak odpowiednio się poruszać i zachowywać w konkretnych sytuacjach. W Polsce coś się wreszcie w tym temacie zmienia i coraz więcej klubów zatrudnia trenerów od bramkarzy, ale za moich czasów takich osób nie było. Mieliśmy po prostu bronić strzały, a na lodzie i poza nim trenowaliśmy tak samo jak gracze z pola. Byliśmy samoukami. Kogoś podpatrywaliśmy na żywo, kogoś obserwowaliśmy w telewizji, ale przez lata temat szkolenia zawodników na tej pozycji był zaniedbany, dlatego teraz sytuacja z bramkarzami w naszym kraju wygląda tak, a nie inaczej – mówi Rafał Radziszewski, były bramkarz reprezentacji Polski i Comarch Cracovii, z którą 7 razy sięgał po mistrzostwo.
– Kiedyś bramkarze w Polsce mieli nawet trudności z zakupem odpowiedniego sprzętu. Jako leworęczny golkiper ledwo mogłem znaleźć odbijaczkę. Pierwszego trenera bramkarzy na swojej drodze spotkałem zdaje się w wieku 18 lat, czyli zdecydowanie za późno. W takim momencie każdy już ma swój styl i w niektórych sytuacjach broni tak, jak mu wygodnie, a niekoniecznie tak, jak powinien. Dobre nawyki należy wypracować znacznie wcześniej – dodaje Radziszewski, który zwraca uwagę na jeszcze jedną istotną kwestię.
– Problemem jest też to, że polscy bramkarze nie dostają szans, bo w klubach jest nacisk na wynik. Większość chce go osiągnąć, sprowadzając gotowego do gry obcokrajowca. To łatwiejsze niż postawienie na młodego Polaka, któremu należy dać czas, by się ograł, nabrał doświadczenia i zyskał zaufanie trenera oraz kolegów z pola. Na to jednak nikt nie chce się zdecydować, bo sukces trzeba osiągnąć tu i teraz. Przykład Mateusza Studzińskiego, który wszedł do bramki Energi Toruń w play-off i świetnie się spisywał, pokazuje, że Polacy też potrafią. Ale nie będą grać na wysokim poziomie, jeśli większość sezonu spędzą na ławce – podkreśla Radziszewski, który niedawno dołączył do sztabu trenerskiego Akademii Hokejowej Cracovia CANPACK i będzie w nim odpowiadał za szkolenie bramkarzy.
W tym miejscu warto przypomnieć, że w latach 2015-18 w Polskiej Hokej Lidze obowiązywał przepis, który zmuszał kluby do wystawiania polskich bramkarzy w połowie spotkań sezonu zasadniczego. O dziwo, niewielu golkiperów dzięki tej zasadzie rozwinęło skrzydła i utrzymało się na wysokim poziomie.
– Może to trwało trochę za krótko. To nie był taki zły przepis. Zarządzający klubami powiedzą oczywiście, że był beznadziejny, bo oni chcą wygrywać. W związku z tym mają grać najlepsi i jeśli ściągnęli golkipera z zagranicznej ligi, to on ma grać w większości spotkań i tyle. To naturalne. Połowa spotkań w sezonie to rzeczywiście bardzo dużo. Aczkolwiek sam zamysł ma sens. Może 20 lub 30% meczów to byłoby lepsze rozwiązanie, zwłaszcza że na pewnym etapie to korzystna liczba występów dla młodego bramkarza. Co prawda teraz nasza reprezentacja jest w elicie, ale to nie oznacza, że nie mamy problemów. Jednym z nich jest właśnie zbyt mała liczba bramkarzy na wysokim poziomie. Jeśli chcemy gonić świat i nadrabiać stracone lata, to musimy szukać nieszablonowych rozwiązań, a takie przepisy można w ten sposób potraktować – uważa Przemysław Odrobny, który był bramkarzem reprezentacji Polski podczas 10 turniejów rangi MŚ.
Trzeba znaleźć wspólny język
Podobnego zdania jest Kamil Lewartowski. Bramkarz GKS Tychy zauważa również, że w ostatnich latach kluczową kwestią w rozwoju młodych golkiperów w naszym kraju były kontakty z zagranicznymi trenerami.
– Trzeba było jeździć do nich na obozy czy indywidualne treningi. Nie było to proste, bo musieli do nich dopłacać rodzice. Ale nie było innej drogi. Kiedyś jeździłem do Czech do znakomitego trenera bramkarzy Rostislava Haasa, bo mój tata zdobył do niego kontakt. Gdy dorastałem, to u nas też można było czasem brać udział w jakichś zajęciach. Takie prowadził np. Marek Goj. Ale generalnie szkolenie bramkarzy stało u nas na niskim poziomie – ocenia 26-letni Lewartowski, który obecnie w swoim klubie jest zazwyczaj rezerwowym. Podobnie układają się losy większości polskich bramkarzy.
– Cały czas szukamy swoich szans. Ja sam miałem oferty z różnych polskich klubów, zarówno z tych z ligowej czołówki, jak i tych, które są w dolnych rejonach tabeli. Kilka lat temu mogłem zaryzykować i zmienić zespół na taki, w którym spędzę na lodzie więcej minut. Tego jednak nie zrobiłem i zostałem w Tychach. GKS to mój klub. W nim się wychowałem, moim marzeniem były występy w tej drużynie i nadal chcę w nim walczyć o rolę „jedynki” z dobrymi, doświadczonymi bramkarzami – zaznacza Lewartowski, który ma na koncie kilka występów w reprezentacji Polski.
– Zawodnicy na naszej pozycji potrzebują większego wsparcia specjalistów. Podam prosty przykład. Był taki sezon, w którym władze naszego klubu w pewnym momencie rozwiązały umowę z trenerem bramkarzy Arkadiuszem Sobeckim i przez jakiś czas nie zatrudniono jego następcy. Szybko zaczęło mi brakować rozmów z trenerem i wspólnej analizy, bo przecież szkoleniowiec widzi więcej, a przede wszystkim patrzy na wydarzenia z innej perspektywy. W ostatnim sezonie nie wszystkie ekipy w TAURON Hokej Lidze miały trenerów bramkarzy. Wciąż jest ich mało w naszym kraju. Nie wiem, może niektórzy nadal uważają, że są niepotrzebni? – zastanawia się Lewartowski.
– Życzyłbym sobie, żeby polscy bramkarze w przyszłości decydowali o sile drużyn ligowych i naszej kadry. Mam nadzieję, że projekt, który mam w głowie i o którym rozmawiam z PZHL, stanie się rzeczywistością. Jeszcze potrzebujemy trochę czasu. Jesteśmy na dobrej drodze, by zrealizować program, który mógłby poprawić jakość szkolenia polskich bramkarzy i stworzyłby im nowe możliwości do rozwoju. W Polsce potrzeba ujednolicenia systemu szkolenia golkiperów, bo teraz każdy robi to inaczej. Aby tak się stało, wszyscy trenerzy bramkarzy w naszym kraju, a zbyt wielu nas nie jest, muszą znaleźć wspólny język i dogadać się w tej kwestii. Trzeba skupić się na rzeczach potrzebnych w danym okresie dla młodego golkipera, a nie sugerować się rozwiązaniami z NHL lub takimi, które są nieodpowiednie dla danej grupy wiekowej. To moje marzenie, by stworzyć projekt, który zadziała i będzie funkcjonował nie przez chwilę, tylko przynajmniej przez 5-10 lat, a może i dłużej i przyniesie owoce w przyszłości – mówi na koniec Odrobny, który obecnie zajmuje się szkoleniem młodych golkiperów w Akademii Hokejowej Legii Warszawa.
Piotr Chłystek
Czytaj także: