W przypadku zwycięstwa nad Unią tyszanie traciliby do rywala z Oświęcimia zaledwie jeden punkt. Skończyło się jednak na porażce i mistrz Polski powinien się raczej skupić na obronie trzeciego miejsca przed rozgrywkami play-off. - Nie wiem, czy drugie miejsce jest już poza naszym zasięgiem. Do końca sezonu zasadniczego zostało trochę meczów. Unia jeszcze może pogubić wiele punktów.
My musimy jednak wszystko wygrywać - wzdychał Adrian Parzyszek, napastnik tyskiej drużyny.
Początek meczu tyszanie mieli imponujący. Po niespełna sześciu minutach GKS prowadził 2:0. Pięknego gola zdobył Robin Bacul, który wykorzystał błąd Tomasza Jaworskiego, bramkarza Unii, i z bliska wrzucił mu krążek pod poprzeczkę. Świetnym zagraniem popisał się też Michal Belica, który skorzystał z dokładnego podania Artura Ślusarczyka i zaskoczył Jaworskiego po raz drugi - tym razem celnym i mocnym uderzeniem po lodzie.
Zdenerwowany Tomasz Rutkowski, szkoleniowiec Unii, poprosił o czas. - Nie poznawałem zespołu. Grali źle, bojaźliwie. Musiałem szybko reagować - tłumaczył. Po reprymendzie trenera oświęcimianie zabrali się do roboty. Teraz to Unia grała szybko, składnie i skutecznie.
Wystarczyło, że dwa razy kij przyłożył do krążka Marek Ivan i zrobiło się 2:2.
- Przy prowadzeniu 2:0 powtarzaliśmy, że to dopiero początek, że trzeba się skoncentrować i walczyć, ale widać i tak dopadło nas rozluźnienie - tłumaczył Parzyszek.
Mecz stał się zacięty i wyrównany. W dobrej sytuacji w krążek nie trafił czysto Ślusarczyk, a w odpowiedzi po uderzeniu Mariusza Puzio krążek zatrzymał się na słupku.
Kibice mieli też dodatkowe emocje, gdy w role bokserów wcieli się Adam Bagiński i Grzegorz Piekarski. Napastnik GKS-u skończył walkę ze złamany nosem, ale trzeba przyznać, że miał pecha, bo Piekarski trafił Bagińskiego soczystym sierpowym, gdy sędziowie trzymali go za ręce. - Tak nie powinno być. Nie mogłem się bronić. Nos boli, ale w niedzielę na pewno zagram - podkreślał hokeista tyskiej drużyny, który już z nastawionym w szpitalu nosem wrócił na lodowisko.
Obaj zawodnicy dostali kary meczu, ale bardziej odczuł to GKS, który tym samym stracił swój pierwszy atak. W tyskiej drużynie było więcej osłabień. Na lodzie zabrakło też Mariusza Justki, który nabawił się kontuzji podczas spotkania z Zagłębiem. - Jest szansa, że w niedzielę będę gotowy do gry - mówił "Juhas".
Tyszanie atakowali, ale efektów nie było. - Skuteczność! To był dziś nasz największy grzech i bolączka. Co z tego, że zagraliśmy dobre spotkanie, skoro punktów nam nie przybyło - żalił się Parzyszek.
Goście zachowali więcej zimnej krwi. Bramka Patryka Noworyty, który z bliska wepchnął krążek do siatki GKS-u, pozwoliła Unii kontrolować przebieg meczu. Ostatnie sekundy były bardzo nerwowe. GKS wycofał bramkarza i zaatakował rywala w sześciu. Bliski zdobycia gola był Ślusarczyk, który z metra wpakował krążek w parkan Jaworskiego. - Miałem już wtedy złamany kij. Nie uderzyłem, jakbym chciał - tłumaczył napastnik GKS-u.
Takich problemów nie miał Waldemar Klisiak, który łatwo trafił do pustej bramki. - Brawa dla Mariusza Puzio za asystę. Jesteśmy w dobrej formie, to widać na lodzie - przekonywał.
GKS Tychy 2 (2,0,0)
Unia Oświęcim 4 (2, 1, 1)
Bramki: 1:0 Bacul - Gonera (4.), 2:0 Belica - Ślusarczyk (6.), 2:1 Ivan - Piekarski (14.), 2:2 Ivan - Klisiak (16.), 2:3 Noworyta (42.), 2:4 Klisiak - Puzio (60.)
GKS: Sobecki; Gwiżdż - Gonera, Śmiełowski (2) - Majkowski (2), Cychowski (2) - Kuc; Bagiński (2+5+20) - Parzyszek (2) - Bacul, Skoś - Belica - Ślusarczyk, Woźnica - Bober - Gawlina oraz Sinka
Unia: Jaworski; Piekarski (5+20) - Gavalier, Gabryś - Stefanka, Noworyta - Kłys (4); Klisiak - Ivan - Puzio, Stachura (2) - Jakubik - Jaros (12), Sękowski - S. Kowalówka (2), Wołkowicz oraz Połącarz, Kwiatek
Widzów: 3500.
Wojciech Todur - Gazeta Wyborcza
Czytaj także: