Wznowienie rozgrywek hokejowej ekstraklasy przyniosło nowe trendy w sędziowaniu. W czterech spotkaniach rozjemcy nałożyli na kluby 229 minut karnych. Rekord padł w Oświęcimiu, gdzie w pojedynku Dworów Unii z KH Sanok Michał Szot "wygwizdał" 111 minut.
Drobiazgowe sędziowanie na krajowych lodowiskach to efekt grudniowego spotkania środowiska sędziowskiego z przedstawicielami klubów, do którego doszło w Janowie przed turniejem Euro Ice Hockey Challenge. Zabiegał o nie głównie trener reprezentacji Polski i jednocześnie ComArch Cracovii Rudolf Rohaczek. Chciał, by sędziowie przygotowali hokeistów do MŚ. Właśnie w nich Polacy zazwyczaj łapali kary, które w lidze uchodziły im płazem.
Jednak nigdzie w klubach nie oczekiwano aż tak drobiazgowej interpretacji, jak to zaprezentowali sędziowie w pierwszej kolejce. Najbardziej poirytowana była oświęcimska widownia: w 37 minucie na stojąco "wyklaskała" Michała Szota, który jednocześnie ukarał sanoczanina Macieja Radwańskiego za zahaczanie oraz oświęcimianina Jarosława Kłysa za próbę wymuszenia faulu. Bardziej nerwowi kibice podbiegali pod barierkę oddzielającą trybuny od sekretariatu zawodów, wygrażając sędziemu pięściami.
Nastroje widowni nie są jednak żadnym wykładnikiem sędziowskiej pracy. Skoro ktoś mieni się znawcą hokeja, powinien wiedzieć, jakie będą obowiązywać trendy w krajowym sędziowaniu.
- W hokeju co roku jest dużo nowości w przepisach - tłumaczy Jan Miszek, kwalifikator PZHL w meczu Dworów Unii z KH Sanok. - Tymczasem kibice ciągle żyją przeszłością. Zresztą nie tylko oni. Proszę sobie wyobrazić, że Podhale po przegraniu batalii o Puchar Polski złożyło protest, dopatrując się uchybień w pracy sędziego podczas serii rzutów karnych z Toruniem. Przepis, na który powołują się nowotarżanie, obowiązywał kilka lat temu. Obecnie jest on zmodyfikowany i wszystko podczas PP odbyło się zgodnie z regulaminem. Mówię o tym po to, by określić skalę braku znajomości hokejowego prawa. Najlepiej powiedzieć, że wszystkiemu winien jest sędzia. Taki slogan często podchwyci sobie prasa i zabawa jest przednia. Tymczasem przed sezonem sędziowie mieli odwiedzać kluby, by przeprowadzić z hokeistami i trenerami szkolenie z przepisów. Nie wszyscy z tego skorzystali. Może ktoś woli tkwić w niewiedzy? Jednak nie tędy droga.
- Człowiek jest istotą omylną - dodaje Miszek. - Czasem sędziemu głównemu pomaga cały sztab z sekretariatu zawodów, by nie pogubił się przy powrotach zawodników z ławki kar. Tymczasem wystarczy jedna wypowiedź trenera, prezesa, że sędzia jest zły, i wszyscy przyjmują to za wykładnik. Co do obustronnej kary, która wywołała salwy śmiechu na trybunach, to powiem tylko tyle, że jestem przekonany, iż na MŚ oświęcimski hokeista też zostałby ukarany za wymuszanie faulu. Padł na lód, kiedy Radwański już go puścił. Z kolei zdziwienie sanoczanina też było bezpodstawne. Przed grudniową przerwą krótkie zahaczenie rozpędzającego się rywala pewnie uszłoby płazem. Jednak w nowych trendach już nie. Hokeiści muszą zrozumieć, że kij jest tylko do gry. Użycie go do czego innego będzie bezwzględnie karane. W Oświęcimiu była też sytuacja, że sanocki hokeista zamierzył się do uderzenia rywala. Nie trafił w jego kij, łamiąc swój przy okazji o lód. To nic, że ostatecznie nie udał się zamach. Winowajca nie miał zamiaru zagrać krążka, więc poszedł na ławę. Poza tym, trzeba pochwalić konsekwencję sędziego. Trzymał się swego poziomu. Trudno, by po pierwszej tercji zmienił styl prowadzenia gry. To byłoby jeszcze gorsze rozwiązanie - podkreśla Jan Miszek.

Michał Szot z Sosnowca ustanowił rekord pierwszej noworocznej kolejki hokejowej, nakładając na Dwory Unię i Sanok 111 minut kar
Fot. Marek Mordan
Zdaniem kwalifikatora, jeśli wszyscy sędziowie będą konsekwentni, po kilku kolejkach hokeiści przestaną wymachiwać kijami niczym szabelkami. - Drobiazgowe sędziowanie nie oznacza, że nie można grać twardo przy bandach - uważa kwalifikator. - Trzeba jednak wystrzegać się grożących tam niebezpieczeństw. Hokeiści lubią przy bandach zaatakować rywala z tyłu, a za to z urzędu jest 2+10 minut za niesportowe zachowanie. Takiego wykroczenia dopuścił się oświęcimianin Miłosz Ryczko. W walce ciałem trzeba też uważać na łokcie - dodaje Miszek.
- Staram się nie wypowiadać na temat pracy sędziów, bo zawsze patrzę na swoich graczy - mówi Tomasz Rutkowski, trener Dworów Unii i asystent Rudolfa Rohaczka w reprezentacji Polski. - Po pierwszej kolejce można jednak odnieść wrażenie, że spotkaliśmy się ze skrajną postawą sędziów. Do myślenia daje fakt, że średnio na każdy mecz przypadło 60 minut kar, a przecież z wyjątkiem Torunia, pozostałe spotkania kończyły się wysokimi wygranymi faworytów. Gwizdanie najdrobniejszych fauli przy wysokim wyniku nie ma sensu. Wprowadza nerwowość na tafli i przeciąganie się gry. Co do obustronnej kary Radwańskiego i Kłysa, potwierdzeniem słów kwalifikatora byłby jedynie zapis filmowy, ale przecież absurdem byłoby analizowanie każdego faulu - twierdzi szkoleniowiec.
- Nie o takie sędziowanie prosiliśmy w Janowie - złości się prezes Dworów Unii Kazimierz Woźnicki. - Zamiast hokeja mamy balet. Smutne jest to, że za słabą pracę sędziów kluby muszą słono płacić - dodaje.
- Uff, to był tylko Szot - powiedział po meczu z Sanokiem kierownik Dworów Unii Andrzej Kotoński, sugerując, że nad oświęcimskim lodowiskiem przetoczył się jakiś kataklizm. To są jednak realia. Takich spotkań, jak te w Oświęcimiu może być więcej.
Temat sędziowania wraca w Polsce jak bumerang wraz ze zbliżającymi się rozgrywkami play-off. Przed rokiem kluby chciały zaprosić do walki o medale arbitrów z Czech i Słowacji, by zawstydzić rodzimych sędziów. Kiedy przyszło do konkretów, nasi południowi sąsiedzi byli gotowi "gwizdać" mecze Polsce, nagle kluby wycofały się ze swojego pomysłu. Może jednak zamiast ciągle narzekać na sędziów, lepiej byłoby przed sezonem zapoznać się z nowinkami w regulaminach. To wszystkim zaoszczędzi nerwów.
JERZY ZABORSKI - Dziennik Polski
Czytaj także: