Hokeistom GKS-u Tychy intensywny sezon zaczyna dawać się we znaki. Zaliczyli dwie porażki z rzędu. A tu trzeba grać. Już dziś!
Kalendarz gier jest tak skonstruowany, że trzeba dzielić czas na rozgrywki ligowe, pucharowe, a także reprezentacyjne. Ta uwaga dotyczy wszystkich bez wyjątków dyscyplin. Teraz doświadcza tego GKS Tychy, którzy po 23 latach - jako kolejny rodzimy zespół - awansował do finału Pucharu Kontynentalnego.
Napięty terminarz
Po półfinale w Rouen tyszanie rozegrali niemal z marszu zwycięskie mecze na własnym lodzie z Jastrzębiem (4:2, zaległy) oraz z Comarch Cracovią (4:1), ale już dwa kolejne zakończyły się porażkami: z Podhalem (2:4 na wyjeździe) oraz z Sanokiem (0:2 u siebie).
Teraz tyszan czeka marszruta, która w dużej mierze może zaważyć na miejscu w tabeli po sezonie zasadniczym. W ciągu 10 dni czekają ich potyczki z Jastrzębiem (na wyjeździe), Unią Oświęcim (u siebie i na wyjeździe), z Cracovią (wyjazd) oraz Podhalem (u siebie).
W styczniu też nie będzie lepiej, bo w dniach 8-10 stycznia, ponownie w Rouen, odbędzie się finał Pucharu Kontynentalnego, po którym znów przyjdzie odrabiać ligowe zaległości. - Najlepiej byłoby... przegrać w pucharach i mieć kłopot z głowy - zauważa sarkastycznie jeden ze stałych bywalców tyskiego lodowiska.
Oderwać się od lodu
Czy wspomniane dwie porażki z rzędu to już kryzys? - To tylko zadyszka, o żadnym kryzysie nie może być mowy - uspokaja prawoskrzydłowy drugiego ataku tyszan, Mikołaj Łopuski, który jest najskuteczniejszym zawodnikiem zespołu - 34 pkt. (16 goli+18 asyst).
- Wpadliśmy w dołek, ale porażki są wkalkulowane w pucharowe występy. Co nie zmienia faktu, że mogliśmy ich uniknąć – dodaje II trener drużyny, Krzysztof Majkowski. - Niemal prosto z podróży z Rouen graliśmy mecz zaległy z Jastrzębiem, ale wtedy niósł nas entuzjazm. Potem jeszcze wygraliśmy - mądrością - z Cracovią, ale już w Nowym Targu zabrakło argumentów. A jeszcze potem była nieszczęsna „strzelanina” z Sanokiem.
- Nie ma co zrzucać winy na zmęczenie. Jeżeli w meczu z Sanokiem oddaje się 41 strzałów, w tym nie trafiając do pustej bramki, to tylko sami sobie wystawiliśmy świadectwo – mówi nieco poirytowany Łopuski. - Mieliśmy niesamowitą przewagę, zwłaszcza w II tercji, i nic z tego nie wyszło. Pozostał niesmak.
- Musimy zacisnąć zęby i przetrwać do reprezentacyjnej przerwy. Teraz gramy co dwa dni, więc w końcu trzeba będzie oderwać się od lodu i więcej czasu poświęcić odnowie biologicznej i zajęciom na siłowni - zdradza receptę trener Majkowski.
Wyczekiwane powroty
Jak przekonują hokeiści, stłuczone kolana i kostki, drobne zwichnięcia, czy naciągnięte mięśnie to nie żadne urazy. O kontuzjach mówi się dopiero wtedy, kiedy zachodzi potrzeba ingerencji lekarzy lub wręcz trzeba się położyć na stół operacyjny.
Takie nieszczęście w meczu inaugurującym sezon spotkało Łukasza Sokoła w Superpucharze Polski z Cracovią. Obrońca tyszan jest po operacji barku, ale podjął już treningi i kto wie, czy nie wróci do składu w przyszły piątek na spotkanie z... Cracovią.
Maksim Kartoszkin może już zagra z Unią w Oświęcimiu. Świetnie ostatnio spisujący się Mateusz Bepierszcz (naciągnięte więzadła) może wróci na finał Pucharu Polski pod koniec grudnia. W tej sytuacji z konieczności Łopuski oraz Patryk Kogut mają dodatkowe obowiązki i na zmianę występują w dwóch atakach.
- To żaden kłopot, bo dysponujemy jeszcze zapasem sił - bagatelizuje sprawę Łopuski. - Taka po prostu jest potrzeba chwili. Wiemy na co nas stać, trzeba się skoncentrować na bieżącej robocie i wykonać ją jak najlepiej. Dodawanie czy odejmowanie punktów, mówienie o zaletach czy wadach rywali, nie ma najmniejszego sensu. Musimy patrzeć wyłącznie na siebie.
Włodzimierz Sowiński - Dziennik Sport
Czytaj także: