Kto choć raz był już tak znudzony życiem, że aż przeczytał któryś z moich artykułów ten wie, że hokej kobiet nie jest moim zdaniem najpopularniejszą formą tego sportu. Zanim jednak część z Was zbierze szmatką resztę piany toczącej się teraz z ust i zacznie jak z karabinu sypać oskarżeniami o wszystko niezwiązane ze sportem, uspokajam. Chodzi mi o to, że hokej kobiet ma zasady, które czynią to wydanie naszej dyscypliny zwyczajnie nieatrakcyjnym. Przynajmniej tak było do tej pory. Bowiem niewykluczone, że jesteśmy świadkami narodzin organizacji, która wyciągnie hokej Pań z piwnicy i zrobi z niego pełnoprawny zawód, zamiast kolejny zawód sprawić. Nie wierzę, że to piszę, ale przyszłość zaczyna wyglądać nieco lepiej.
Co Ci nie pasuje w zasadach hokeja kobiet?
Nie będę tu oryginalny. Na pierwszy plan rzuca się od razu brak kontaktu. O ile w ligach kanadyjskich czasami lekkie formy starć są dopuszczane, o tyle w Europie najmniejsze zagranie ramię w ramię traktowane jest jak próba zabójstwa z zimną krwią. Tak więc uzbrojone po zęby zawodniczki zdają się połowę ochraniaczy mieć dla efektu, bo równie dobrze wystarczyłby sprzęt do gry na rolkach.
Poziom sportowy jest z reguły niższy lub dużo niższy, niż hokej męski, głównie ze względu na różnice w funduszach i możliwościach. Brutalnie mówiąc, dziewczyny wiedzą, że pograją sobie dopóki pieniądze będą dostawać od rodziców lub praca pozwoli im na godzenie zawodu z hokejem. Takie perspektywy nie nastrajają bardzo optymistycznie i nie zachęcają do ścigania Connora McDavida czy Manon Rheume.
Promocja kobiecego hokeja jest na takim poziomie, że jedyna nadzieja, przynajmniej w Polsce, jest taka, że Piotrek Szeliga nauczy grać którąś z freak-fighterek, ta pochwali się tym na sławetnej konferencji i ktoś się dowie, że taka dyscyplina w tym kraju istnieje. Nie ma co jednak jechać tu jedynie po Polsce. O ile w Skandynawii jeszcze ten hokej jako tako się ma, o tyle w USA czy Kanadzie marketing hokeja piękniejszej części społeczeństwa jest skierowany albo tylko do kobiet, albo do zupełnie nikogo.
Co więcej, najszybsza dyscyplina sportu w wydaniu Pań, przynajmniej w Ameryce Północnej, często i gęsto podszyta była wszelkiego rodzaju przekazem poza-hokejowym, który zwyczajnie drażni. I to nie dlatego, że część fanów się nie zgadza z proponowanymi trendami, ale dlatego, że nikt nie ma ochoty na przekazy poza-hokejowe oglądając mecze hokeja, a momentami można było czuć się na to skazanym.
I co niby się zmieniło?
Byłem przekonany, że nic. Po spektakularnej klapie NWHL, czyli w teorii najlepszej lidze damskiej na świecie, zapanowała próżnia, której nie opłacało się wypełniać. Zawodnicy NHL zgodzili się (albo ktoś im się zgodził) przeznaczać jakiś ułamek pensji na gaże hokeistek i w efekcie najlepsza z nich, Amanda Kessel (prywatnie siostra Phila Kessela) zarabiała w okolicach 15 tysięcy dolarów rocznie, co oznacza zarobki na poziomie restauracji serwującej fast food. Ciekawostką jest, że w innej lidze, CWHL, grała także szwagierka Phila - Courtney Kessel.
O żadnej z tych organizacji nie słyszeliście. Ich transmisje z meczy poprzez platformę YouTube były dosyć smutnym widokiem. Puste trybuny „kamerowane” z jednego urządzenia z większym lub mniejszym sukcesem próbującego nadążyć za akcją (mam wrażenie, że gdzieś już taki poziom realizacji transmisji jest, ale nie mogę sobie przypomnieć gdzie) odstraszały. Do 1000 wyświetleń na mecz porażało wszystkim tylko nie profesjonalizmem. Logotypy drużyn zachęcające jedynie Panie do kibicowania, Panie komentujące mecze głosem tak piskliwym, że aż nieznośnym i wiele innych mankamentów skazało projekty na porażkę.
I nagle wraz z 2024 rokiem nastała jutrzenka nadziei, przynajmniej dla hokeistek za Wielką Wodą. Oto powstała bowiem liga PWHL, czyli Professinal Women Hockey League. Kilka miesięcy wcześniej odbył się nabór do 6 drużyn (w praktyce był to nabór w większości od dawna aktywnych zawodniczek). Wydarzenie przeszło bez większego echa, natomiast premierowe spotkanie Nowego Jorku z Toronto już zdecydowanie nie.
Dziewczyny grają w drużynach nazwanych jedynie nazwą miasta i nazwą ligi, a logotypy są proste do granic możliwości, momentami wręcz paskudne – ale do zapamiętania. Czy to wystarczy? Absolutnie nie.
Dlaczego kupuję ten projekt?
W przerwie spotkania New York - Toronto komentatorki mówiły, że zrobiono wywiad wśród zawodniczek i spytano, czego najbardziej brakuje im w ich hokeju. Podobno niemal jednym głosem panie powiedziały, że brak im kontaktu, fizycznej i twardszej gry. Być może mówiły to już wcześniej, ale ta organizacja postanowiła je wysłuchać.
I tak oto mamy kontaktową ligę damską. Zagrania ciałem mogą mieć miejsce przy bandach (póki co nie ma opcji ataków na otwartym lodzie) i oczywiście w celu przejęcia krążka lub w bezpośredniej bliskości krążka. To wystarczyło, by przez kilka momentów zrobił się na lodowisku niezły „sług fest”. Panie chętnie przepychają się w obronie bramkarek, wjeżdżają w siebie barkami jak trzeba i czuć sportową złość – coś, co nawet jeśli istnieje w innych ligach, to przepisy doskonale to maskują.
Marketing tej ligi podoba mi się bardzo, ale to bardzo. Po pierwsze, chętnie żongluje się nazwiskami znanymi w NHL. Courtney Kessel jest obecnie menadżerką jednej z drużyn, a w kampaniach reklamowych chętnie bierze udział chociażby olimpijka Sarah Nurse, prywatnie kuzynka obrońcy Oilers, Darnella Nurse’a. Co więcej, nie ma tu wciskania pięciuset milionów sloganów na pod tytułem „jesteśmy kobietami, to jest liga kobiet”, bo tego domyśli się nawet przeciętnej maści strażnik miejski po pięciu sekundach. Hasło przewodnie to „the sport we love”, a panie jarają się możliwością zarabiania na hokeju i rozwoju i o tym mówią na wideo.
Jeszcze lepszym elementem całości jest to, że hokeistki nie udają hokeistów. Na konferencjach nie przychodzą w dresach, jak zawodnicy czy nie noszą czapek jak Johnny Gaudreau. Są ubrane bardzo kobieco, ładnie i z klasą, i zdają się być z tego tytułu bardzo dumne. Przemowy wybitnych zawodniczek mówiły o tym, że ta liga to ukłon w stronę dziewczyn, które grały i do teraz grają za darmo, z czystej miłości do sportu by dać im nadzieję, że ich pasja może stać się pracą.
Pierwszy mecz sprzedał się wybitnie
Hala na kilka tysięcy osób w Nowym Jorku sprzedała się bodajże w całości. Profesjonalna relacja i transmisja meczu, profesjonalne studio do komentarza między tercjami i komentatorki panujące nad swoim głosem – to wszystko dało obraz organizacji aspirującej do miana ligi zawodowej. Zupełnie niezły poziom zawodniczek, momentami ostra i intensywna gra – to wszystko wydarzyło się podczas pierwszego meczu w miejmy nadzieję długiej historii tego brandu.
Istnieniem PWHL pochwaliły się bardzo duże media od New York Times bo NBC. Zawodnicy NHL chętnie dzielili się zdjęciami na których śledzili poczynania koleżanek po fachu, drużyny życzyły powodzenia. Co więcej, stulejarskie komentarze były liczne, ale stanowiły jedynie nędzny ułamek wszystkich uwag i spostrzeżeń. Dziewczyny dostały dużo miłości i kredyt zaufania.
Jaka przyszłość?
Zainteresowanie spadnie z całą pewnością i to będzie prawdziwy test. Obecnie liga dostaje premię za nowość i wygrała nad wszystkimi innymi poziomem organizacji i produkcji. Jeśli liga będzie twarda a przez to dynamiczna, to jest szansa, że przyciągnie większą publikę. Kobieca liga futbolu amerykańskiego próbuje przyciągnąć publikę mocno skąpymi strojami, ale z dosyć mizernym efektem. W hokeju trzeba zadziałać efektownością sportu i widowiskiem.
Panie absolutnie nie wstydzą się swojej kobiecości, ale to ich gra sprawiła, że dostały zielone światło od publiki. Mocno trzymam kciuki i liczę na trend europejski bo mam dość spotykania naszych reprezentantek w miejscach pracy, którym powinno być lodowisko.
Szczerze polecam PWHL, zapowiada się naprawdę obiecująco.
Czytaj także: