Pojedynek nowotarskiej szkoły hokeja – tak określano konfrontacje "Szarotek" z sanoczanami. W boksie nowotarżan po raz drugi, od momentu zwolnienia białoruskiego szkoleniowca, stał Wiktor Pysz, były selekcjoner reprezentacji kraju. Z kolei sanockiem boksem zarządzał były szkoleniowiec Podhala, Andrzej Słowakiewcz. Każdy z nich ma inne cele, ale dla obu są bardzo trudne. Obaj walczą na przeciwnych biegunach. Pysz chciałby po 10 latach doprowadzić Podhale do mistrzowskiej korony, a popularny "Mąka" zachować ekstraligę dla Sanoka.
Już z tych wyliczeń jasno wynikało, że faworytem niedzielnej konfrontacji byli górale. "Czerwona latarnia" tabeli, tylko momentami nawiązywała równorzędną walkę z nowotarżanami, najczęściej wtedy, gdy miejscowi grali w osłabieniu. Po pierwszej nawałnicy podopiecznych Wiktora Pysza zanosiło się na festiwal goli, bo po 4 minutach gry prowadzili 2:0. Tymczasem gol sanoczan w 10 minucie zahamował ich impet.
- Szybko zdobyte gole sprawiły, iż zawodnicy zaczęli grać indywidualnie, zapominając, że hokej to gra kolektywna – mówi trener Podhala, Wiktor Pysz. – Wszyscy pchali się do przodu, każdy chciał strzelić gola. Sanoczanie zaczęli przerywać lot krążka i wyprowadzać kontry trzy na dwa bądź dwa na jeden. Gdy strzał z niebieskiej linii wtoczył się do bramki między nogami naszego bramkarza, gra zaczęła się nam psuć.
W bramce Podhala po raz pierwszy od pierwszej minuty stanął Tomasz Rajski. Czyżby David Lemanowicz miał jakiś uraz? – zastanawiali się kibice. – Nic mu nie dolega. Chciałem zobaczyć w akcji Rajskiego – twierdzi Wiktor Pysz. – Przy bramce zrobił błąd, nie wyszedł pół metra dalej. Niemniej miał później kilka udanych interwencji, które wystawiają mu pozytywną ocenę. Myślę, że będziemy mieli dwóch równorzędnych golkiperów. Nie wiem, od którego momentu, ale będę chciał, by grali na zmianę. "Zborę" chcemy wypożyczyć do drużyny ekstraligowej. Prawdopodobnie do końca sezonu.
Trener sanoczan nie ukrywa, że ma wielką chrapkę na Krzyśka Zborowskiego. Tym bardziej, że Janiec zbyt często "wypluwał" krążek. Trzy gole z dobitek zdobyli gospodarze. – Potrzebuję bramkarza z doświadczeniem – mówi Andrzej Słowakiewicz –Łukasza Jańca zjadła trema. Bardzo chciał, ale się spalił. Jego zmiennik zabronił na swoim poziomie. Podhale to doświadczona drużyna, zawodnicy wiedzą co zrobić z krążkiem i wykorzystali wszystkie nasze błędy Przegraliśmy spotkanie przez stare nawyki. Popełniamy głupie faule, osłabiające zespół. W komplecie graliśmy na równi. Broniąc się w osłabieniu, jedną formacją traciliśmy siły na tym "wspaniałym" nowotarskim lodzie.
No właśnie. Hokeiści nie pierwszy już raz od momentu zmiany sytemu chłodzenia narzekają na taflę lodową. Najpierw trzeba czekać z rozpoczęciem tercji aż woda zmarznie, a potem mordować się na kartoflisku. Narzekali na niego w niedzielę zawodnicy i trenerzy. Szczególnie przy grze w przewadze, gdy "guma" musi szybko chodzić od kija do kija, by wywieść rywala w pole. Tymczasem ta zatrzymywała się w wodzie lub przeskakiwała łopatkę kija. W końcówce pierwszej odsłony z tego powodu Podhale nie wykorzystało 68-sekundowej podwójnej przewagi. – Jesteśmy w trakcie opracowywania schematów gry w przewagach, ale dzisiaj z powodu kiepskiego lodu nie dało się rozgrywać "zamka"– twierdzi Wiktor Pysz. - Krążek nie ślizgał się, z jego opanowaniem były ogromne kłopoty. Nie było podań z pierwszego, bo się nie dało. Zawodnicy skupiali się na opanowaniu "gumy", by jej nie stracić. Każdy gracz miał zakodowane, by uważać, by mu nie przeskoczyła kija i nie poszła kontra. Nie grając z pierwszego, rywal miał więc czasu na przemieszczenie się. Ćwiczymy przewagi, ale na dobrym lodzie, na złym ćwiczenie mija się z celem.
W drugiej i trzeciej tercji wyższość Podhala nie podlegała już dyskusji. Zdobyli sześć goli, w większości po składnych akcjach, które mogły przypaść do gustu. Choćby ostatni gol Marcina Kacira po prostopadłym podaniu Tomasa Jakesa przez dwie trzecie lodowiska. Zaimponować mógł także kapitan Jarosław Różański. Nie udała mu się kontra z Kacirem, gdy ich zespół grał w osłabieniu, ale nie odpuścił, poszedł za krążkiem, odebrał go rywalowi, objechał bramkę i strzałem z zakrystii – jak mawiają hokeiści – pokonał Jańca.
Więcej: http://www.wojas-podhale.z-ne.pl/dalej.php?link=news&szyld=aktualnosci&id=866
SSA Wojas Podhale Nowy Targ – KH Sanok 8:1 (2:1, 3:0, 3:0)
1:0 – Malasiński – Łabuz (1:26 w przewadze),
2:0 – Słowakiewicz – Kacir (3:55),
3:0 – Melichercik – Vrtik (9:10 w przewadze),
3:1 – Jakes – Łyszczarczyk (25:25 w podwójnej przewadze),
4:1 – Radwański – Voznik – M.Piotrowski (31:36),
5:1 – Różański (35:32 w osłabieniu),
6:1 – Iskrzycki – Zapała (45:49),
7:1 – Kacir – Zapała – Hanes (55:52),
8:1 – Kacir – Jakes (58:28).
Sędziowali: Kupiec (Oświęcim) – Polak, Kaczyński (Bytom).
Kary: 18 (w tym 2 min techniczne) min – 20 min
Widzów: 1000
PODHALE: Rajski; Sroka (2) – Wilczek, Jakes (2) – Dutka, Łabuz (2) – B.Piotrowski, Zamojski; Różański – Słowakiewicz (2) – Kacir (2), Łyszczarczyk – Biela – Malasiński, M.Piotrowski – Voznik – Radwański, Hanes – Zapała (2) – Malinowski (2) oraz Iskrzycki (2). Trener Wiktor Pysz.
SANOK: Janiec (40:00 Wolanin); Maślak (2) – Ciepły (4), Vrtik – Mazur (4), Rąpała (4) – Smereczyński; Dżoń (2) – Kostecki – Demkowicz, M.Mermer – Melichercik – Zetik, Grzesik (2) – Wilusz (2) – Solon. Trener Andrzej Słowakiewicz.
Czytaj także: