Rozmowa z przechodzącym rehabilitacje po ciężkiej kontuzji kolana 22 letnim hokeistą MMKS Podhale Nowy Targ Kasprem Bryniczką.
8 miesięcy minęło od meczu przeciwko GKS Tychy w której przytrafiła się Panu kontuzja. Jak na dzień dzisiejszy wygląda sytuacja z Panem i z co kontuzjowanym kolanem?
- Z dnia na dzień jest coraz lepiej. Obecnie jestem na etapie rehabilitacji. Ciężko pracuję pod okiem świetnego fachowca jakim jest Kazimierz Plewa, który od 2 tygodni robi co może aby przywrócić moje kolano do pełnej sprawności. Postępy widać i to pozwala mi myśleć, że w lipcu będę już w 100 procentach sprawny i zacznę przygotowania do nowego sezonu. Nie wyobrażam sobie abym znów musiał obserwować mecze z trybun.
Kontuzja okazała się bardzo poważna. Pierwsze rokowania nie mówiły o aż tak długiej przerwie…
- Kontuzja od początku wyglądała na groźną, ale faktycznie w optymistycznej wersji miałem wrócić do gry po około 3 miesiącach. Sześć dni po tym jak w meczu z Tychami zerwałem więzadło krzyżowe i naruszyłem boczne a także uszkodziłem łękotkę lekarz klubowy doktor Wolski przeprowadził zabieg artroskopii kolana i usunięcie łękotki. Po trzech miesiącach rehabilitacji - tak jak przewidywaliśmy - w grudniu wznowiłem treningi. Liczyłem się z ryzykiem, ale chciałem pomóc drużynie. Początkowo wszystko wyglądało dobrze. Niestety w trakcie jednego z treningów znów naciągnąłem więzadło boczne. Zrobił się ogromny krwiak. Wynik z badania USG wyraźnie wskazał, że to dla mnie koniec sezonu. Ja sam zrozumiałem, że muszę najpierw wyleczyć się w 100 procentach a dopiero później myśleć o powrocie do hokeja.
Miał Pan wsparcie ze strony władz klubu?
- Ciężko mi to powiedzieć, ale tak naprawdę zostałem pozostawiony sam sobie i gdyby nie wsparcie rodziny i mojej dziewczyny to nie wiem jakby sobie z tym poradził. Był jeden człowiek, który zapewniał, że załatwi mi operację w Krakowie, ale okazały się to tylko pustymi obietnicami.
Z Funduszu Zdrowia kazano mi czekać aż do października. Chcąc realnie myśleć o powrocie do hokeja nie mogłem sobie na taką zwłokę pozwolić. Tak naprawdę jedyną osobą, która mi w jakiś sposób pomogła był trener Szopiński, który dzięki swoim kontaktom załatwił mi konsultację do najlepszego w Polsce fachowca doktora Ficka, który jednoznacznie stwierdził, że moje kolano musi być operowane. Zresztą nie krył zdziwienia, że tak długo z tym zwlekano. 24 kwietnia w Bieruniu przeszedłem operację. Kosztowała mnie ona 11 tysięcy złotych. Zapłaciłem za nią z własnych oszczędności. Okazało się bowiem, że ubezpieczenie nie obejmowało kosztów leczenia. W dodatku w grudniu poinformowano mnie, że odebrano mi stypendium przyznawane przez miasto. Zabolało mnie to bo w końcu kontuzji nabawiłem się wykonując swoją pracę i reprezentując miasto. Z klubu ostatnie pieniądze odebrałem w styczniu. Ogólnie zaległości jakie ma wobec mnie ówczesny zarząd wynoszą kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Po tym jak Pana potraktowano myśli Pan jeszcze o grze dla Nowego Targu?
Na pewno zadra w sercu pozostanie, ale to jest moje miasto, to jest mój klub w którym się wychowałem i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę mógł święcić z nim triumfy. Wierzę, że ludzie którzy przejęli władzę wyprowadzą nasz klub na prostą. Mocno im kibicuję, bo widzę z jakim zaangażowaniem podeszli do swoich obowiązków. Z drugiej strony nie będę kłamał, ale rozważam zmianę barw bo chcę po prostu żyć z hokeja i zarabiać w miarę solidne pieniądze. Pewne oferty już mam, ale konkrety pojawią się wówczas gdy będą już w 100 procentach zdrowy.
Rozmawiał Maciej Zubek - Dziennik Polski
Czytaj także: