Można im zarzucić, że te pięć minut zmarnowali, ale nie byłoby to do końca sprawiedliwe. Z prostego powodu - takich wyników, jakie w Rydze osiągnęli, należało się spodziewać. Polska jechała do stolicy Łotwy jako najniżej notowana z czterech grających tam drużyn, a w hokeju - w przeciwieństwie do futbolu na przykład - oszukać ranking jest bardzo trudno. Nawet na poziomie drugiej światowej dziesiątki. Porażki z Białorusią, Łotwą i Słowenią trzeba więc przyjąć ze zrozumieniem i nie obrażać się na słabszych, którzy starali się, jak mogli. Choćby w spotkaniu z klasyfikowaną dziesięć miejsc wyżej Łotwą - najlepszym meczu polskiej drużyny. Nie sposób oczekiwać od tego zespołu więcej, ponieważ opiera się on na zawodnikach dobrze już po trzydziestce i jego czas zwyczajnie się kończy. Ostatnim zadaniem, któremu może on jeszcze podołać, jest awans do przyszłorocznych mistrzostw świata elity. Ma na to realne, a nie - jak w przypadku Rygi - wyimaginowane szanse. Grać będzie o ten awans w kwietniu w Debreczynie z Wielką Brytanią, Chinami, Japonią, Norwegią i Węgrami. To są drużyny tej samej lub bliskiej Polsce klasy. Pytanie tylko - co dalej? Kto po Klisiaku, Płachcie, Jaworskim, Zamojskim, Garboczu, Gonerze, Czerkawskim, Oliwie...? Następców nie widać. |