Mariusz Czerkawski jest jedynym Polakiem w lidze NHL, ale i on jest poza składem Toronto Maple Leafs. Zagrał tylko w siedmiu z 28 spotkań, ma na koncie jedną asystę.
Polski weteran rozegrał za oceanem 749 spotkań w pięciu klubach, strzelił 215 bramek. Na początku września 33-letni Czerkawski podpisał kontrakt w Toronto i niektórzy twierdzili nawet, że rozpocznie sezon w pierwszej linii ataku obok m.in. Matsa Sundina. Polak wylądował jednak na ławce rezerwowych, a po kilku meczach - z powodu kontuzji - znalazł się poza składem. W sumie nie grał przez miesiąc, opuścił 11 spotkań. Od kiedy wyzdrowiał, zagrał tylko raz i ponownie powędrował na trybuny. Ostatniego gola w NHL strzelił 2 kwietnia 2004 roku.
Dlaczego Pan nie gra?
- Prawda jest taka, że jestem w mocnej drużynie, która ma wspaniałych zawodników. Ciągle powtarzam, że czuję się, jakbym był w Chelsea lub Realu Madryt - tu szykują się do walki o Puchar Stanleya. Trudno mi wywalczyć miejsce w składzie, więc pozostaje czekać na szansę. Przed sezonem spodziewałem się czegoś innego, ale najpierw byłem w słabej formie, potem przyplątała się kontuzja. Niełatwo wrócić do składu.
Co mówi trener Pat Quinn?
- Nic. Z trenerem nie rozmawiamy o tym, dlaczego nie gram. Jestem pracownikiem klubu, więc pracuję mocno i czekam na polecenia. W składzie może być 20 zawodników, wszystkich nas jest 24 i czterech ciągle siedzi na trybunach.
Czuję się nieźle i uważam, że mógłbym mieć miejsce w składzie. Ale nie ja podejmuję decyzje.
Nie ma Pan dosyć? Ma Pan 33 lata, a siedzi na ławce.
- W NHL trzyma mnie tylko jedno: chęć zdobycia Pucharu Stanleya. Mamy początek grudnia, niedługo święta, meczów coraz więcej, a przecież wszystko i tak rozstrzygnie się w play-off. Na dodatek do tego czasu jeszcze dużo się może zmienić - wiadomo, że przed decydującymi meczami dochodzi do zmian w klubach, transferów itp. Kto wie, może zmieni się coś na moją korzyść?
Toronto ma szansę na wygranie ligi?
- Na razie jesteśmy w środku stawki, ale rozegraliśmy przecież dopiero dwadzieścia kilka spotkań. Drużyna ma jednak ogromny potencjał i tylko jeden cel.
Mówił Pan o transferach - co będzie, jeśli to Pan będzie uczestniczył w wymianie?
- Nic nie da się przewidzieć. Takie są zasady w zawodowej lidze. Ale na razie o tym nie myślę, to tylko teoria.
Był Pan pierwszym Polakiem w NHL, teraz jest jedynym.
- Szkoda, że tylko my z Krzyśkiem Oliwą przewinęliśmy się przez ligę w ciągu dziesięciu lat. W tym sezonie był też Wojtek Wolski [Colorado Avalanche oddali go jednak do ligi juniorskiej, gdzie strzela mnóstwo goli - red.], ale on z Polski wyjechał jako małe dziecko i wychował się w Kanadzie, więc trudno nas porównywać. Nie wiem, czy któryś z Polaków nadawałby się teraz do NHL. Nie znam dobrze realiów krajowych, nie orientuję się w nazwiskach, ale jedno wiem: bezpośrednio z polskiej ligi do NHL trafić się nie da. Trzeba się pokazywać w międzynarodowych turniejach albo szukać szansy na własną rękę.
Ma Pan kontakt z Krzysztofem Oliwą?
- Tak, rozmawialiśmy kilka dni temu. Krzysiek od czasu zwolnienia go przez New Jersey Devils nie robi nic. Ćwiczy, co prawda, ile może, ale przez brak prawdziwych treningów w NHL traci sportowo. Mówiło się o przejściu do Phoenix Coyotes, ale ta sprawa ucichła. Z jednej strony Krzysiek jest w pozytywnej sytuacji, bo Devils ciągle płacą mu pensję [Oliwa zarabia 836 tys. dolarów rocznie - red.]. Ale od strony sportowej wygląda to bardzo źle.
Rozmawiał Łukasz Cegliński- Gazeta Wyborcza
Czytaj także: