Hokej.net Logo

Egzotyczni rywale Polaków. W składzie Hiszpanów... reżyser filmowy, a Australijczyk gra w NHL

Egzotyczni rywale Polaków. W składzie Hiszpanów... reżyser filmowy, a Australijczyk gra w NHL

Na liście przeciwników naszej hokejowej reprezentacji znajduje się kilka egzotycznych, jak na hokej na lodzie, nazw. Jeden z zawodników, który zagrał przeciwko nam w barwach takiej drużyny, zdobył Puchar Stanleya.

Hokejowa egzotyka kontra reprezentacja Polski? Zaczęło się bardzo wcześnie. Czwartą w historii reprezentacją, po Austrii, Francji i Włoch, z którą przyszło zmierzyć się biało-czerwonym była drużyna narodowa Hiszpanii. Która w stosunku do biało-czerwonych przed mistrzostwami Europy, rozegranymi w styczniu 1926 roku w szwajcarskim Davos, była ekipą "zaprawioną w bojach". Hiszpańska Federacja Sportów Zimowych, powołana do życia na początku 1923 roku, w tym samym roku przystąpiła bowiem do IIHF. Związek powstał zatem dwa lata wcześniej od naszego, a trzy lata wcześniej został przyjęty w poczet członków międzynarodowego zrzeszenia. Hiszpanie już w grudniu 1923 roku rozegrali pierwszy mecz, pokonując 6:4 we francuskim Luchon ekipę Belgii.

Miesiąc później, w styczniu 1924 roku, Hiszpania wzięła udział w mistrzostwach Europy w Mediolanie i na powitanie z imprezą tej rangi przegrała 0:13 ze Szwajcarią. Do drugiego meczu ze Szwedami zespół, z powodu kontuzji zawodników, nie przystąpił. Na mistrzostwa Europy Hiszpanie wrócili właśnie w 1926 roku. Zanim zmierzyli się z Polską w grupie pocieszenia, przegrali 0:5 z Belgią i 2:9 z Czechosłowacją. Jedną z bramek w drugim meczu strzelił kapitan drużyny, Edgar Neville. Szalenie ciekawa postać.

86 lat później w Kijowie

Urodził się w Madrycie, z pochodzenia był Anglikiem, a w świadomości nie zasłynął jedynie jako całkiem niezły hokeista. Dubbingował hollywoodzkie filmy, sam też był reżyserem. Stworzył ponad 30 filmów, pisał scenariusze i wiersze, a jego syn został malarzem. Należał do grupy poetyckiej Pokolenie 27. W meczu z Polakami również zagrał, ale to nasi okazali się lepsi. Biało-czerwoni ograli Hiszpanów 4:1. Wiemy, że byli zespołem lepszym i bardziej zgranym. Po dwa gole strzelili Tadeusz Ralf Adamowski i Aleksander Tupalski, choć jedno ze źródeł zabiera trafienie Adamowskiego na korzyść Aleksandra Kowalskiego.

Na kolejne starcie z reprezentacją Hiszpanii czekaliśmy, uwaga, 86 lat. Zespół ten w mistrzostwach świata zaczął rywalizować dopiero w drugiej połowie lat 70. poprzedniego stulecia i znajdował się znacznie za nami. Później jednak Hiszpanie zaczęli się do nas niebezpiecznie zbliżać, aż w 2011 roku obie ekipy znalazły się na tym samym poziomie rozgrywek. Wówczas dywizję I rozgrywano w dwóch równorzędnych grupach. "La Roja" pierwszy raz awansowała na zaplecze elity, ale znalazła się w gronie uczestników turnieju w Budapeszcie i... spadła do dywizji II. My graliśmy w Kijowie i udało się utrzymać, a niespełna rok później w tym samym mieście zmierzyliśmy się z Hiszpanami w turnieju kwalifikacyjnym do ZIO w Soczi.

To było całkowicie jednostronne spotkanie, choć po dwóch tercjach prowadziliśmy tylko 1:0. Skuteczność zespołu prowadzonego przez Igora Zacharkina wołała o pomstę do nieba. Nasi przełamali się dopiero w trzeciej odsłonie, w której strzelili 4 gole i wygrali 5:0. W ostatniej tercji oddaliśmy aż 25 strzałów na bramkę, w całym meczu aż 61, a świetnie spisywał się niejaki Ander Alcaine. 21-letni bramkarz z miasteczka Jaca w Aragonii, z którego pochodzi wielu, o ile nie większość hiszpańskich hokeistów. Ani my jednak, ani też Hiszpanie, nie awansowali do kolejnej fazy olimpijskich kwalifikacji.

Czekamy już 78 lat

Piątym w historii rywalem reprezentacji Polski była drużyna narodowa Belgii. Zagraliśmy z tym zespołem dzień po premierowym meczu z Hiszpanią, czyli na ME w Davos, i wygraliśmy 3:1 (bramki: Kowalski, Tupalski i Adamowski). W porównaniu z Hiszpanami rywal ten był jednak zdecydowanie bardziej doświadczony. Drużyna ta należała do grona absolutnych pionierów hokeja w Europie. Belgowie byli jednymi z założycieli światowej federacji w 1908 roku, a reprezentacja pierwszy mecz rozegrała w 1909 roku. Występowała w ME jeszcze przed I wojną światową, a w 1913 roku zdobyła nawet w Monachium złoto. Najważniejsze były jednak jej starty na ZIO w Antwerpii i Chamonix.

Polacy, grający swój szósty oficjalny mecz w historii, odnieśli zatem sukces. Tym bardziej, że wcześniej Belgowie nieźle spisali się w starciu z Czechosłowacją, przegrywając tylko 0:2. Rok później na ME w Wiedniu, w starciu Polska – Belgia padł remis 2:2 (gole dla nas: Tupalski i Kazimierz Żebrowski). Tamten turniej ułożył się jednak dla ekipy rywala znakomicie, bo zdobyła ona srebrny medal. Sześć lat później na MŚ w Pradze pokonaliśmy Belgię 1:0 (bramka Andrzeja Wołkowskiego), a 1935 roku na MŚ w Davos aż 12:2 (3x Wołkowski, 3x Adam Kowalski, 2x Czesław Marchewczyk, 2x Witalis Ludwiczak, Józef Godlewski, Edward Zieliński).

Ostatni raz w historii zmierzyliśmy się z Belgią niemal 80 lat temu. W 1947 roku, na pierwszych powojennych mistrzostwach świata w Pradze. Znów skończyło się wysokim wynikiem, bo wygraliśmy 11:1 (3x Hilary Skarżyński, 3 x Mieczysław Palus, 3x Bolesław Kolasa, Alfred Gansiniec, Stefan Csorich). To jeden z nielicznych meczów naszej reprezentacji, w którym trzech graczy zapisało na swoim koncie po hat tricku. Sześć goli nasi strzelili w drugiej tercji, w której "rozkręcili się na całego", a zwycięstwo było zasłużone, bo „nie wypuszczaliśmy Belgów z kleszczy”. Dodajmy jedynie, że Belgia na tamtym turnieju straciła 104 gole w 7 meczach i zajęła ostatnie miejsce. My skończyliśmy na 6. pozycji, a do dziś z Belgami nie zagraliśmy. To już 78 lat.

Zwycięstwa, które nic nie dały

Dwukrotnie w historii zmierzyliśmy się z reprezentacją Bułgarii i za każdym razem mecze te kończyły się naszymi wysokimi zwycięstwami. W mistrzostwach świata grupy B w Eindhoven w 1993 roku po pierwszej tercji było wprawdzie 2:2, ale skończyło się 13:2. Hat trickiem popisał się Wojciech Tkacz, dwa gole strzelił Waldemar Klisiak, a po bramce dołożyli: Mariusz Puzio, Marek Cholewa, Tadeusz Puławski, Mirosław Copija, Piotr Zdunek, Wojciech Matczak, Andrzej Truty i Mirosław Tomasik. Mecz ten, podobnie, jak kolejne starcie z tym rywalem, nie miał większe historii.

Jedyny raz w Polsce zagraliśmy z Bułgarami w 1996 roku w Tychach, podczas turnieju kwalifikacyjnego do ZIO w Nagano. Tym razem jednak od początku meczu Polacy dominowali na tyle, że do pierwszej przerwy prowadzili 5:0. Skończyło się 14:0. Trzy razy do siatki trafił Sławomir Wieloch, dwukrotnie Adam Fraszko i Michał Garbocz, a po golu strzelili: Tkacz, Cholewa, Sebastian Gonera, Dariusz Łyszczarczyk, Tomasz Rysz, Zbigniew Podlipni i Jacek Szopiński. Triumf był okazały, ale nic – podobnie, jak wygrana w Eindhoven – nam nie dał. W 1993 roku nie awansowaliśmy do MŚ grupy A, bo lepsi okazali się Brytyjczycy, a w Tychach nie przebrnęliśmy do decydującej fazy rywalizacji o Nagano.

Za mało goli bowiem nastrzelaliśmy nie tyle Bułgarom, co w meczach z Jugosławią i Rumunią. Skuteczniejsi w starciach z tymi rywalami byli bowiem Ukraińcy i to oni - remisując z nami w ostatnim meczu, dwa dni przed Wigilią 3:3 - awansowali dalej. Bilans bramek "Sbirnej" wynosił +48, a nasz +28. Do meczu z Polską zespół ten nie stracił gola, my bramki traciliśmy i nie byliśmy tak skuteczni.

Wątpliwej jakości spektakl w Krynicy

Na liście rywali biało-czerwonych znajduje się 38 reprezentacji. Licząc oddzielnie wszystkie drużyny niemieckie, Czechów, Słowaków i Czechosłowację, a także Jugosławię i Serbię. Zdecydowanie "najmłodszym" przeciwnikiem, z którym przyszło nam się mierzyć, jest Australia. W 2011 roku "Kangury" wygrały mistrzostwa świata dywizji II u siebie i drugi raz w historii awansowali na zaplecze elity. Dwa lata wcześniej również rywalizowali Australijczycy na tym samym poziomie, co my, ale w innej grupie. W 2012 roku grano już według zasady podziału na dywizję IA i IB, a druga z wymienionych była trzecim poziomem w światowej hierarchii. I to właśnie w zawodach tej rangi po raz pierwszy w historii zagraliśmy z rywalem z antypodów.

Trzeba przyznać, że był to trochę żenujący spektakl, ale w pewnej mierze Polaków można usprawiedliwić. Po trzech pewnych zwycięstwach (9:0 z Litwą, 10:0 z Rumunią i 5:1 z Holandią), biało-czerwoni – prowadzeni przez Wiktora Pysza – mieli po prostu odhaczyć starcie z Australijczykami, bo następnego dnia czekało nas decydujące o awansie starcie z Koreą Południową. Niemniej jednak na pewne rzeczy nie powinno się pozwalać. A już na pewno na to, że drużyna, której przyjazd do Krynicy wszyscy rozpatrywali w kategoriach egzotycznej ciekawostki, doprowadza do wyrównania.

A tak stało się na początku drugiej tercji. Gola strzelił 18-letni Nathan Walker, strącając krążek po zagraniu obrońcy, odpowiadając na trafienie Jarosława Rzeszutki z pierwszej tercji. Wiedzieliśmy wówczas, że ten urodzony w walijskim Cardiff gracz jest bardzo zdolny. Że uczył się hokeja w Witkowicach, gdzie pokazywał się na poziomie czeskiej ekstraligi i, że mówi się o nim, że może zostać pierwszy w historii Australijczykiem, co zresztą stało się ciałem w 2014 roku, draftowanym do NHL. Mimo to niesmak był olbrzymi, a na dodatek Australia przez niemal całą drugą tercję grała całkiem nieźle.

Tercja wstydliwie zremisowana

Wręcz absurdalnie brzmi stwierdzenie, że w meczu z takim rywalem ratował nas bramkarz, ale rzeczywiście tak było, bo Kamil Kosowski musiał wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności. Od kompromitacji uratowała nas końcówka drugiej tercji. W niecałe 3,5 minuty strzeliliśmy bowiem trzy bramki (Jakub Witecki, Marcin Kolusz, Paweł Dronia) i choć straciliśmy jeszcze jednego gola, to wynik 4:2 wydawał się bezpieczny. Damian Słaboń w trzeciej tercji podwyższył na 5:2, ale rywale nie zrezygnowali. W końcówce strzelili jeszcze jedną bramkę, co oznaczało zremisowaną 1:1 tercję. Wstyd.

I choć mecz został wygrany, niesmak pozostał. Tym bardziej, że na drugi dzień przegraliśmy w pamiętnym meczu z Koreą Południową 2:3 i nie awansowaliśmy do dywizji IA. Miało być święto, wyszła stypa przed własną publicznością. Po raz pierwszy, ale nie po raz ostatni, Koreańczycy zrobili nam psikusa na naszym podwórku. Zresztą na tamte czasy azjatycka ekipa była dla polskich kibiców rywalem dość egzotycznym. Dziś już nie jest, a przekonaliśmy się o tym niespełna dwa lata temu, przegrywając w Sosnowcu w turnieju prekwalifikacyjnym do ZIO.

Wracając jeszcze na moment do Australii, Nathan Walker dziś ma na swoim koncie ponad 250 meczów w NHL. W barwach Edmonton Oilser, Washington Capitals i St. Louis Blues, w którym występuje do dziś. Ponadto Australijczyk uzbierał ponad 450 gier w AHL, a najważniejszym w jego dorobku trofeum jest Puchar Stanleya. W 2018 w barwach "Stołecznych" zagrał w jednym meczu półfinału Konferencji Wschodniej przeciwko Pittsburgh Penguins. Zapisał na swoim koncie nawet asystę.

Czytaj także:

Galeria zdjęć

MŚ Krynica: Polska - Korea 2-3 (21.04.2012)

Zobacz galerię

Liczba komentarzy: 0

Komentarze

Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze. Zaloguj się do swojego konta!
© Copyright 2003 - 2025 Hokej.Net | Realizacja portalu Strony internetowe