Jedyny polski hokeista włączony do Galerii Sławy Międzynarodowej Federacji Hokeja na Lodzie Henryk Gruth przyjechał ze Szwajcarii do Polski na krótki urlop.
- Miał być bardzo krótki, ale udało mi się go trochę przedłużyć – mówi Henryk Gruth. - Przyjechałem 31 marca i do 20 kwietnia mam czas, żeby nacieszyć się rodziną, przyjaciółmi, Tychami, Halembą, Szczyrkiem.
- Wybierze się pan na mecz tyskich koszykarzy walczących o awans do ekstraklasy, trening oldbojów lub piłkarskie spotkanie GKS Tychy?
- Jeżeli chodzi o koszykówkę to bliższa mojemu sercu jest Pogoń Ruda Śląska, bo tam gra mój syn Kuba i w środę pojadę z nim na mecz jego drużyny. O grze w piłkę z oldbojami nawet nie myślę, bo moje kolano pozwala mi jedynie na sporty bezkontaktowe jak tenis, czy badminton, albo narciarstwo alpejskie, ale bez szaleństw. Natomiast w weekendy oddaję się całkowicie rodzinnym spotkaniom, bo mam do nadrobienia sporo zaległości po roku nieobecności.
- Jaki był dla pana ten rok, to znaczy sezon 2009/2010?
- Znakomity. Przypomnę, że od trzynastu lat pracuję w Szwajcarii, a od jedenastu lat jestem w Zurychu, gdzie opracowałem model szkolenia adeptów hokeja. I właśnie teraz nadchodzi czas zbierania owoców tej pracy, w którą zaangażowały się trzy zuryskie kluby. Od czterech lat byłem odpowiedzialny za młodzież od 15 do 20 roku życia i w 2008 roku zdobyliśmy mistrzostwo Szwajcarii wśród 17-latków i 20-latków, a w tym roku powtórzyliśmy ten sukces. W ślad za nim przyszła propozycja awansu na kolejny szczebel w hierarchii klubowej i od nowego sezonu będę odpowiedzialny za szkolenie wszystkich grup młodzieżowych naszej organizacji, skupiającej 800 zawodników licząc od 4-latków po tych, którzy grają w Elite A juniorów. A ja mam jeszcze dodatkową satysfakcję, bo siedmiu moich podopiecznych gra w reprezentacji Szwajcarii do lat 20, a ośmiu moich wychowanków zasiliło już zespół seniorski z Zurychu. Pięciu z nich to obrońcy, a trzej kolejni defensorzy, którzy wyszli spod mojej ręki zasili inne kluby szwajcarskiej ekstraklasy, bo jeden gra w Bernie, a dwóch w Lugano.
- Mówiąc krótko w nowym sezonie będzie pan miał więcej obowiązków?
- Będę miał więcej zajęć, które lubię. Oprócz tego co będę robił w naszej organizacji będę też współpracował ze szwajcarskim Związkiem Hokeja na Lodzie, który wykorzystując mój pomysł powołuje cztery ośrodki. W nich raz w miesiącu zbierać się będą utalentowani juniorzy z konkretnego rocznika i będą mieli zajęcia teoretyczne oraz dwa treningi na lodzie. Myślałem, że ten model wprowadzę w Polsce i pod tym kątem go przygotowywałem, ale PZHL, choć szumnie ogłosił, że będzie mnie pytał o radę, nie odezwał się do mnie. W Szwajcarii natomiast cały czas trwa dyskusja jak ulepszyć to co jest, w jakim kierunku ma iść hokej i pomysły wypracowane przez związek trafiają do klubów. U nas co dwa tygodnie odbywają się szkolenia trenerów, na których po dyskusji z trenerami reprezentacji Szwajcarii i klubów z ekstraklasy przedstawiam materiały szkoleniowe, prezentuję filmy i mówię o nowych trendach. To wszystko ma na celu wypracowanie takiego modelu szkoleniowego, że po 10 latach pracy rozpoczętej z najmłodszymi, wyrasta ukształtowany 15-latek wiedzący na czym polega nowoczesny hokej.
- Nie czuje się pan... samotny w Szwajcarii?
- Samotny byłym trzynaście lat temu, bo wtedy nie miałem nawet dostępu do polskiej telewizji. Teraz mam polskie stacje i oglądam nawet polski ligowy hokej, ale przede wszystkim mam w zasięgu wzroku córkę i Darka Wieczorka, a często wpada też do nas Mariusz Czerkawski, gdy przyjeżdża na narty. Kasia pracowała w prywatnej klinice lekarskiej jako fizjoterapeutka, a od nowego sezonu przejdzie do naszej organizacji więc będziemy jeszcze bliżej. A z drugiej strony nie mam czasu myśleć o tym, że jestem daleko od Polski, bo choć do biura chodzę tylko trzy dni w tygodniu to zajęć mam tyle, że tydzień wydaje się za krótki.
- Myślałem, że powie pan jednak – tęsknię za Polską.
- Przeczytałem żart primaapriloswy w waszym portalu na temat mojego powrotu do GKS Tychy i reprezentacji Polski i nie ukrywam, że serce mocniej zabiło, bo to jest moje marzenie. Jednak w tej sytuacji w jakiej jest w tej chwili polski hokej nie ma w nim miejsca dla mnie. Patrzę na rozgrywki ligowe i widzę „towarzyski piknik starszych panów” jak o naszej grze kiedyś napisał jeden z dziennikarzy. W polskim hokeju niestety nie ma szkolenia, nie ma myślenia o przyszłości, tylko jest egzystencja. Zadam jedno proste pytanie – czy ktoś szkoli trenerów? Nie. Dlatego, skoro już jestem na chwilę w kraju, to 16 kwietnia, zrobię takie szkolenie. Spotkamy się o godzinie 9.00 w Bieruniu, a po części teoretycznej, pojedziemy na część praktyczną do Janowa. Pamiętam, że głodni wiedzy trenerzy w Polsce rok temu byli bardzo zainteresowani tym co miałem im do powiedzenia więc sądzę, że w tym roku też chętnych nie zabraknie.
- Śledził pan grę GKS Tychy w minionym sezonie?
- Byłem nią zainteresowany z tego powodu, że włączyłem się do opracowania letnich planów przygotowań. Wprowadziłem do klubu Zbigniewa Andrzejewskiego, który odpowiadał za pracę na lądzie i odżywianie. Efekt był taki, że dopóki naładowane latem baterie działały zespół był na pierwszym miejscu w tabeli, ale nikt nie pomyślał o „doładowaniu” i efekt był taki, że tyszanie zajęli dopiero trzecie miejsce. Boję się, że to samo będzie po dwóch meczach reprezentacji na mistrzostwach świata. Jeżeli nie otworzymy okna na świat, nie będziemy dyskutować i wprowadzać nowych koncepcji polski hokej będzie się cofał, a niestety nie widzę nikogo, kto chciałby zrobić krok do przodu idąc przetartą już przeze mnie drogą, albo jakąkolwiek inną drogą prowadzącą do światowej czołówki.
Źródło: sport.tygodnikecho.pl
Czytaj także: